Ghost Adventure doczekała się już fantastycznej recenzji mojej redakcyjnej koleżanki, która pokochała tę grę od pierwszego wejrzenia. Odsyłam do niej zanim zdecydujecie się przebrnąć przez moje marudzenie. Ja bowiem – choć doceniam innowacyjność, szatę graficzną, wykonanie oraz pomysł – mam nieco inne odczucia.
Czy jest tu jakiś użytkownik DOS-a?
Ghost Adventure skusiła mnie ciekawym podejściem do tematu oraz obłędnym wykonaniem, ale po pierwszych rozgrywkach poczułam się jak… gracz w Super Mario Bros. Albo raczej Prince of Persia (o, tak, tak, Prince of Persia był o wiele ładniejszy). Poczułam się jak gracz grający w zręcznościową platformówkę, a tego… ja po prostu nie lubię. Zamiast przewidywanego zacięcia i próbowania do skutku moja frustracja wymusiła na mnie rzucenie gry w kąt po dwóch czy trzech nieudanych próbach.
Komiks. Doceniam pomysł, ale… przyznam się, że zupełnie nie wiedziałam co z nim zrobić. Książeczka do trybu „przygoda”. Tylko po co tam są te obrazki? I dlaczego nie ma tekstu? Zupełnie nie załapałam, że mogę stworzyć własną historię. Gorzej – nie potrafiłam stworzyć żadnej historii, a obrazki wydawały mi się „od czapy”. No cóż, zdecydowanie nie jest to moja bajka. Literatem to ja już raczej w tym życiu nie zostanę.
Ale bączek i jego kręcenie się w kółko zaiste mocno mnie wkręciło. To najfajniejsza rzecz. Pamiętam jeszcze jedną grę z bączkiem – Reglamentację: grę na kartki. Tam też był bączek i dopóki on się kręcił, dopóty można było negocjować wymianę towarów. Fajny pomysł, tylko ten bączek szybko jakoś się wykańczał ;) … byłam więc pełna niepokoju co do Ghost Adventure, ale okazało się, że zupełnie niesłusznie. Pomysł z wyrzutnią jest kapitalny i faktycznie bączek kręci się mega stabilnie i – co ważne – długo.
Plansze są najładniejszym elementem gry :). W zasadzie nic dodać nic ująć. Poza tym, że kręcenie bączkiem na najniższym poziomie jest spoko, ale jak trzeba przeprowadzić bączka górą (tak, żeby nie spadł, bo żeby wejść na górny poziom nie można tego zrobić ot tak hop siup, trzeba to zrobić w odpowiednim miejscu) to dla mnie jest to prawie niewykonalne ;)
W telegraficznym skrócie
Gra sama w sobie wydaje się być całkiem fajna jeśli trafi na odpowiedni target. Używamy zawsze wszystkich czterech plansz (bez znaczenia czy gracie w dwie czy cztery osoby). Każdy gracz dostaje jedną (albo dwie :)). Musicie przeprowadzić bączka przez wszystkie krainy (czasem to będzie nawet więcej niż 4 bo plansze są dwustronne, a wiec mamy ich de facto aż 8).
Klimat i fabuła zacna, tylko trochę szyta grubymi nićmi. A przecież nie jest to gra doktorka *). Nawet jak tłumaczyłam nowym osobom zasady to jakoś ten duch myszki, która kogoś-tam-ratuje w sposób doskonały mnie ominął. Bierzesz bączek, rozkręcasz go (a raczej ktoś inny ci go rozkręca nad polem kamiennym) i jazda, przeprowadzasz przez punkty kontrole i przekazujesz innemu graczowi. O myszce dowiedziałam się dopiero później i zupełnie przypadkiem (po prostu przeoczyłam ten drobny fragment czytając po raz pierwszy instrukcję). Moja wina, moja bardzo wielka wina, ale możecie założyć, że znajdą się też inni, którzy pójdą niechcący w moje ślady. Tego klimatu tam po prostu… nie ma ;).
Im dalej w las tym trudniej. Pierwsze misje to pikuś. Ale jak przyjdzie wam podrzucać kręcącego się bączka aby wejść na wyższy poziom i – co gorsza – utrzymać się na tym poziomie – to już nie będzie takie proste. A może w ogóle wyrzucenie go w górę i obrót planszy na drugą stronę? Przygotujcie się na mocne wyzwania.
Target, czyli grupa docelowa
Myślę, że to może być wspaniała alternatywa dla młodocianych użytkowników cyfrowych platformówek. Nie miałam okazji przetestować na uzależnionych od komputera kilku- ani kilkunastolatkach, niemniej młodym ludziom, którym to pokazywałam całkiem się podobało. Zainteresowanie grą spadało jednak wraz z wiekiem uczestników. Zaryzykuję stwierdzenie, że było odwrotnie proporcjonalnie do kwadratu odległości od daty urodzenia osób przystępujących do wyzwania ;)
Nie będę oceniać, bo ocena byłaby oderwana od rzeczywistości albo krzywdząca (jak wspomniałam – nie jestem targetem) ani nie rozegrałam wystarczająco wielu partii, niemniej to co chciałabym na koniec rzecz to: warto spróbować! Ghost Adveture jest inne niż większość pozycji na rynku i dla fanów tego typu zabawy może być świetną rozrywką.
*) Dr Reiner Knizia słynie z tego, że jego gry są suche jak pieprz, a klimat ledwo się trzyma szyty bardzo grubymi nićmi.