Setup
Zacznijmy od rozstawienia pionków. Mam na półce duże pudło Gloomhaven, rozegrałem niemal dziesięć dwuosobowych partii. Kampanię zmuszony byłem przerwać na długie miesiące. W międzyczasie na platformie Steam dojrzewała powoli elektroniczna implementacja gry. Gdy osiągnęła wiek dorosły zwany wersją 1.0 postanowiłem sprawdzić, czy przypadkiem nie może zastąpić mi fizycznej postaci gry. Dlaczego? Po co? Jak jej poszło? O tym w następnych, nieco mniej lakonicznych akapitach.
Problemem Szkocji jest to, że jest pełna Szkotów…
… a problemem „dużego” Gloomhaven jest to, że jest duże. I to w każdym możliwym aspekcie. Pudło z grą jest duże – zajmuje znaczną część półki, na której leży. Komponentów jest dużo – bez stosownych organizerów (w które nigdy nie zainwestowałem) rozkładanie gry, a następnie jej obsługa podczas rozgrywki marnuje za każdym razem dobre kilkadziesiąt minut, które można by lepiej spożytkować robiąc coś przyjemnego – na przykład grając. No i sama rozgrywka jest „duża” – jeśli podejść do niej na poważnie, może na długie miesiące zdominować spotkania planszówkowe, nie pozostawiając wiele okazji na inne tytuły. Co z jednej strony świadczy o jakości gry, bo Gloomhaven to naprawdę świetna pozycja. Z drugiej jednak taka dominacja, odcinająca dopływ świeżej planszówkowej treści, nie zawsze jest mile widziana. Szczególnie dla kogoś takiego jak ja, dla kogo poznawanie nowości jest najczystszą przyjemnością w naszym hobby, a w dodatku chciałby jeszcze mienić się recenzentem, więc nie tylko lubi, ale i powinien nowe gry poznawać. I co tu zrobić z tym Gloomhaven wobec takiej sytuacji dramatycznej?
Przed takim właśnie dylematem stanąłem jakiś czas temu. Gloomhaven bardzo mi się podoba i zdecydowanie chciałbym grać w nie dalej, poznawać kolejne klasy, rozbudowywać miasto i uczestniczyć w tej całej zabawie, której doświadczyć można jedynie rozgrywając długą kampanię w pozycji legacy. Z drugiej strony – nie jestem gotów poświęcić na to większości mojego dostępnego na granie w planszówki czasu. Z pomocą w rozterkach przybyli trzej jeźdźcy…
Pierwszym z nich, przybyłym na karym koniu, była pandemia, która drastycznie i na dłuższy czas przerwała rozgrywaną kampanię.
Nawet gdy teoretycznie dało się już ją kontynuować, równocześnie pojawił się jeździec drugi, czyli osobiste ograniczenia czasowe. Bardzo uwypukliły one wspominany wcześniej problem – w praktyce postawiły mnie w sytuacji, w której musiałbym na wiele miesięcy wybrać, czy gram w Gloomhaven, czy w planszówki.
Ale wtedy nadjechał trzeci jeździec, cały na biało, czyli wspomniana wersja elektroniczna. I może dzięki temu wreszcie przejdę w tym tekście do rzeczy.
Digihaven
Gloomhaven w wersji cyfrowej długo wygrzewał się w wersjach alfa i beta, w międzyczasie będąc dostępnym dla chętnych eksploratorów w ramach tak zwanego early access. Ale życie jest zbyt krótkie, żeby grać w niedokończone gry, więc cierpliwie czekałem na oficjalną premierę, która nastąpiła 20 października bieżącego roku.
Pierwsze uruchomienie zakończyło się błyskawicznym crashem gry już na ekranie tytułowym, co mnie zaniepokoiło, ale jako weterana rozrywki cyfrowej – nie zraziło. Pozycja świeżutka, zaraz pójdzie jakiś szybki update i naprawi. I faktycznie – więcej przykrych niespodzianek póki co nie spotkałem, ani też ta nigdy więcej się nie powtórzyła. A zatem pograłem trochę w Gloomhaven i muszę powiedzieć, że jest dobrze. A wcale nie było to takie oczywiste.
Komputerowe adaptacje gier planszowych często wyglądają na robione przez osoby, które znają się bardziej na grach planszowych, niż na komputerowych. To znaczy technicznie rzecz biorąc potrafią grę zaprogramować, ale nie umieją zrobić dla niej interfejsu, który sprawdza się na komputerze. Stąd ważne informacje poukrywane na jakichś zakładkach, które trzeba sobie co chwila otwierać i zamykać. Stąd niewygodne wybieranie podstawowych akcji, konieczność nadmiernego klikania albo też odwrotnie – brak odpowiednich monitów i potwierdzeń, zmuszająca użytkownika do ostrożności przy każdym ruchu.
No więc w Gloomhaven nie ma takich problemów i gdybym nie wiedział, że to implementacja planszówki, mógłbym się nie zorientować. Prawdę mówiąc podczas rozgrywki czuję się jakbym miał do czynienia z normalną, średniobudżetową grą PC. Jasne, to nie jest gra AAA+, nie należy spodziewać się grafiki czy animacji na najwyższym możliwym poziomie – nadal jednak to, co widzimy jest całkiem przyjemne dla oka, nawet jeśli animacje nie zawsze do końca prezentują to, czego spodziewalibyśmy się po danej akcji. Natomiast wszystko jest przejrzyste i wygodne, a to najważniejsze przymioty, jakich oczekuję po planszówce na komputerze.
Wiadomo, odrobinę irytujące mogą wydawać się ciągłe pytania o potwierdzenie danej akcji (mam ruch 4, ruszyłem się o 3, czy aby na pewno chcę pominąć resztę ruchu?), ale to jest już specyfika oryginalnej gry, której koszta trzeba ponieść. Gloomhaven to pozycja, w której jedno głupie kliknięcie w niewłaściwe miejsce mogłoby spowodować konieczność powtarzania całej misji. Dlatego może czasem ciężko westchnę, ale rozumiem, więc klikam.
Z innych refleksji – wydawało mi się, że na komputerze i to w dodatku grając solo, misje będzie się przechodziło może nie błyskawicznie, ale bardzo sprawnie. Póki co nie do końca jest to prawda. Na pewno poprawię jeszcze swoje osiągi w tej kwestii, zarówno kiedy interfejs użytkownika do końca wejdzie mi w krew, jak i (a może przede wszystkim) kiedy poznam już na wylot wszystkie karty obu klas, którymi zacząłem nową rozgrywkę (oczywiście zupełnie innych niż te, którymi grałem analogowo). Mimo to Gloomhaven to jednak gra, w której warto swoje ruchy na daną rundę przemyśleć, a tego nie przyspieszy nawet najlepsza implementacja.
Z malutkich, takich naprawdę mikrozarzutów – póki co w opcjach gry nie jest uwzględniony oficjalny wariant zmniejszający losowość (czyli zamieniający karty x0 i x2 na -2 i +2). Jak się okazuje można go sobie wprowadzić dogrywając odpowiedni mod, ale ja nie ufam modom. Może jakiś kolejny update udostępni go oficjalnie.
Z malutkich plusów – narrator ma cudny akcent.
Z problemów – na razie nie ma polskiej wersji językowej.
Opcji multiplayer, czyli łączenia się z innymi graczami online, nie testowałem – póki co zupełnie mnie ten rodzaj rozgrywki nie interesuje. Nie po to uwalniałem się od wymienionych na początku ograniczeń, żeby teraz znów być zmuszonym do koordynowania się ze stałą ekipą. Może kiedyś…
I co teraz?
Ano wygląda na to, że Gloomhaven Digital uratowało dla mnie perspektywy dalszego zapoznawania się z numerem 1 rankingu BGG. Jasne, siedzenie samemu przed monitorem to nigdy nie będzie to samo, co partia przy stole z żywymi współgraczami. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że to wręcz inny rodzaj rozrywki. Jednak zdecydowanie wolę grać w Gloomhaven Digital, niż nie grać w Gloomhaven analogowe.
Tak więc przepraszam pewnego kolegę, który wie, że to właśnie o nim, bo wszystko wskazuje na to, że już nie dokończymy razem naszej kampanii w drużynie o kryptonimie Thinker-Tinker (Mindthief + Tinkerer). To była świetna przygoda, ale czas przestać się łudzić.
PS. Sprzedam Gloomhaven ;)
Ale masz trzy razy więcej do przemyślenia, jak grasz wszystkimi trzema bohaterami naraz :-)
To prawda. W dodatku nie ma kogo ochrzanić że za długo myśli ;)
Ja mam podobnie – mimo pewnych zastrzeżeń do wersji digital i ogromnej miłości do planszówkowego pierwowzoru (z którego posiadam GH, Jaws of the Lion i Forgotten Circles, do którch zaprojektowałem inserty, magnetyczne podstawki, liczniki i panele graczy) to jednak fakt jak ciężko zebrać ekipę do grania sprawia, ostatnio wersja Steamowa świętowała 140 ugranych przeze mnie godzin. I zastanawiam się powolutku nad odsprzedaniem pudełek (chociaż znając siebie to do tego jednak nie dojdzie).
Wow, brzmi imponująco. I brzmi również jak coś, czego się jednak nie pozbędziesz – choćby z sentymentu :)