Za oknem szaro, buro i ponuro. Klasyczny listopad – człowiek wstaje i wychodzi, a tu ciemno. Wraca – jeszcze ciemniej. Aż chciałoby się dostrzec trochę słoneczka wraz z przyjemnym ciepełkiem. Niestety (albo i stety ;) ) teraz możemy uzyskać ten efekt jedynie za pomocą gier planszowych w cieplutkim klimacie, w który bez problemu wpisuje się Santa Monica od FoxGames. Nie dajcie się jednak zwieść pozorom. Wcale nie będzie tak przyjemnie, jak się na pierwszy rzut oka wydaje. Tzn. będzie przyjemnie, gdy uda wam się zdeklasować innych swoim przewspaniałym kurortem, a wasze decyzje doprowadzą was do upragnionego zwycięstwa. Okazuje się, że wcale nie jest łatwo zarządzać plażą…
Santa Monica od Josha Wooda (odpowiedzialnego również za Miasteczka i Najlepszą grę o kotach) ma wszystkie atuty, które od razu przyciągają naszą uwagę. Przyjemne dla oka ilustracje z odpowiednią dozą humoru, dość ciekawy temat, a także obiecuje szybką rozgrywkę, z tym wszystkim, co kojarzy nam się z rodziną rozgrywką. Czyli miła zabawa w odpowiednim towarzystwie, mało skomplikowane zasady, syndrom jeszcze jednej partii itd. Jednak już spojrzenie na mechanikę może budzić nasze obawy. Tylko card drafting i set collection. Czy naprawdę tytuł ten będzie się wyróżniał na tle innych, nie będąc jedynie odgrzewanym kotletem, który poda nam jeszcze raz to samo, przez to samo?
Na plaży warto marzyć… i planować
Zasady Santy Monici rzeczywiście są proste. W swojej turze dobieramy kartę krajobazu, wykonujemy specjalną akcje z karty oraz dodajemy do obszaru nową kartę krajobrazu. Nic skomplikowanego. Diabeł jednak tkwi w szczegółach oraz sprytnym wykorzystaniu prostego szkieletu mechanicznego. Podstawowe reguły już na poziomie set- upu są modyfikowane przez wybraną płytkę celów. Nie tylko determinuje ona to, do czego będziemy dążyć, lecz także dodaje to, czego powinniśmy unikać (tzn. co przyniesie nam ujemne punkty). Początkujący gracze z pewnością poczują się mniej zagubieni, mając wytyczoną drogę do celu, nie musząc przejmować się od razu wyszukiwaniem wszystkich zależności między kartami, natomiast bardziej zaawansowani z pewnością wykorzystają tę wiedzę, aby zaszkodzić swoim rywalom.
I mimo wszystko jest tutaj sporo do przemyślenia. Zdolności na kartach są proste, ale wchodzą ze sobą w interakcji, a odkrywanie tych zależności niesie ze sobą sporo frajdy. Szczególnie że nie wszystkie są oczywiście. Rozróżnienie odwiedzających naszą plaże na 3 typy gości (mieszkańców, turystów, celebrytów) wraz z koniecznością ich przesuwania pozwoliło na stworzenie takiej rozgrywki, która wymaga od nas odpowiednich decyzji, gdzie długofalowe plany często muszą ugiąć się pod naporem bieżących decyzji. W Santa Monica nasze wybory nie ograniczają się do wzięcia karty, która da nam więcej punktów. Czasami warto zdecydować się na taką, która aktualnie nie przyniesie nam ogromnych korzyści, ale w dłuższej perspektywie zapewni nam znaczące profity.
Nierzadko będziemy w ogóle zastanawiać się nad tym, czy akurat teraz branie karty jest czymś słusznym. Bardzo podobał mi się system przesuwania stałego bywalca i food trucku (odpowiednio pozwalają na przemieszczenie jednego bywalca na naszych kartach albo na zyskanie jednego dolara) i kiedy zrozumiemy już, że czasami lepiej wykorzystać to, co już mamy w swoim tableau niż na siłę dodawać nowe karty. Ponadto dolary są naprawdę ważne. Umożliwiają nam korzystanie z ciekawych zdolności specjalnych, dodających do danej partii sporo nowych możliwości (a ich wybór nie jest znowu taki mały, więc i dzięki nim nasze rozgrywki będą się trochę różnić). Ale i one same w sobie dają punkty, toteż ich odpowiednie wykorzystanie też dalekie jest od prostego rachunku zysku i strat.
Morza szum, ptaków śpiew, a punktów jakoś mało
Prawdopodobnie mogliście już przeczytać, że w Santę Monicę gra się wyjątkowo przyjemnie i radośnie. Rajsko i anielsko…, ale w mojej ekipie było naprawdę dużo rozkminy. Może to specyfika grupy, może to kwestia pragnienia uzyskania naprawdę spektakularnych kombosów, a może skłonność do drobiazgowego przeliczania i analizowania. Jednakże zdarzało się, że czacha nam dymiła. Czy zdążę doprowadzić wszystkich turystów do miejsc docelowych? Czy czekać na odpowiednią kartę, a może raczej postawić na mniej rentowne, ale bezpieczniejsze opcje? A może użyć teraz specjalnej zdolności z płytek piaskowych dolarów i usunąć te karty, na które liczą moi przeciwnicy? Czy na pewno zdobyte punkty są warte tego, co muszę dla nich poświęcić? I to właśnie najbardziej zaskoczyło mnie w rozgrywce. Niby filler, a jednak wymagający i jednocześnie nietracący nic ze swojej przystępności. Właściwie to idealny gateway wprowadzający do bardziej zaawansowanych tytułów, dzięki któremu z łatwością możemy nauczyć coraz bardziej świadomego odkrywania gry i wyciskania z niej jeszcze więcej, więcej i więcej.
Ponadto każda rozgrywka była trochę inna, co zaskakujące, bo osiągnięto to dość prostymi metodami. Wystarczy inny układ kart dostępnych na rynku, inny cel i inna zdolność na kafelkach piaskowych dolarów, aby nie można już było zastosować ogranych tricków z poprzednich partii. A im lepiej znamy karty, tym bardziej świadomie podchodzimy do rozgrywki, wiemy, co może nas spotkać albo na co już nie warto czekać. Odkrywanie tych wszystkich zależności daje naprawdę wiele frajdy. Niemniej nadal zasady są na tyle proste, że z łatwością wciągniemy innych graczy, a różnica poziomów nie wpłynie aż tak znacząco na wyniki. Jako zaawansowani będziemy widzieć więcej, ale to jeszcze nie oznacza, że uda nam się zrealizować nasze wszystkie plany.
Niemniej warto wspomnieć, że losowość może nam trochę dopiec. Czasami po prostu bywa tak, że nie uda nam się osiągnąć tego, co chcieliśmy. Karty nie podeszły i już. Należy wtedy szukać innego planu i iść w inne rzeczy, choć prawdopodobnie nie będzie to już tak lukratywne. A nie każdy lubi nieustannie zmieniać swoje plany, aby dostosować się do nowej sytuacji. Jeżeli wolicie więcej planować, to polecam rozgrywki w mniejszym składzie. Im mniej osób, tym większa kontrola – po prostu karty są dłużej dostępne, nie znikają tak szybko, więc i kilka ruchów na przód sobie zaplanujemy. Liczba graczy zdecydowanie wpływa na rozwój danej partii. Dlatego też partie dwu osobowe mogą przerodzić się w prawdziwe starcie umysłów.
W Santa Monica nie mamy za dużo interakcji. Raczej pasjans, gdzie dopiero na koniec porównamy, co tam inni wyłożyli na swojej plaży. Koncentrując się na sobie trudno jeszcze brać pod uwagę resztę, a mimo wszystko czasami bywało to konieczne. W końcu nic nie sprawia takiej przyjemności, jak zabranie akurat tej karty, co tam sąsiadowi najlepiej pasowało. Jednakże w rzeczywistości wcale nie jest to tak opłacalne – lepiej skupić się na tym, co możemy osiągnąć sami. Zwłaszcza że im bardziej zaawansowana partia, tym trudniej połapać się w tym, co tworzą inni. Za dużo szczególików, detali i zdolności, odpalających się punktowo dopiero na koniec.
Mimo wszystko Santa Monica to naprawdę bardzo dobra gra, przy której świetnie się bawiłam. I było emocjonująco, jednak są to emocje znane z gier euro, gdzie cieszymy się z dobrego wykorzystania mechanizmów bądź wyjątkowo sprytnego rozwiązania stawianych przez dany tytuł wymagań. Same partie były dość dynamiczne i jeśli nie gramy z wyjątkowymi myślicielami, to nie powinny one przekraczać godziny. Również set-up zachęca do rozegrania zaraz jeszcze jednej partii – serio wszystko rozkłada się bardzo krótko, zmieścimy się nawet w 5 minutach. Chociaż my czasami tak myśleliśmy, że przepalały nam się zwoje, to i tak człowiek miał ochotę spróbować jeszcze raz.
Santa Monica to świetny tytuł zarówno dla początkujących, jak i bardziej zaawansowanych graczy, którzy lubią zawsze odkrywać coś nowego w kolejnych partiach. Proste zasady pozwalają na mnóstwo kombinowania oraz czerpanie wielkiej przyjemności z rozgrywki. Odkrywanie zależności oraz nowych układów kart sprawia nie tylko radość, ale też daje nam satysfakcje z dobrze spędzonego czasu, kiedy mogliśmy nieźle wykorzystać swoje szare komórki. Krótki czas rozgrywki, sprawny set-up z pewnością sprawdzą się u tych graczy, którzy nie cierpią na nadmiar czasu, ale szukają okazji do myślenia. Jeżeli szukacie wymagającego fillera, to właśnie go znaleźliście i nie powinniście zbyt długo zastanawiać się nad dodaniem go do swojej kolekcji.
Plusy:
– proste zasady, które pozwalają na wiele kombinowania
– regrywalność – każda partia wygląda trochę inaczej
– odkrywanie zależności między kartami sprawia sporo frajdy
– niebanalna rozgrywka, gdzie zaskakuje nas ile można wycisnąć z kilku prostych reguł
– system stałego bywalca i food trucku
– przyjemnie rozgrzewa szare komórki…
-…, a nadal jest to filler, gdzie z łatwością wprowadzimy nowych graczy
– brak downtime’u i szybki set-up
Minusy:
– losowość może nam dopiec – nie zawsze uda nam się zrealizować najlepsze możliwe opcje
– pasjans – interakcji między graczami jest niewiele
– niekiedy trudno się połapać, co dzieje się w tableau naszych rywali
Złożoność gry
(5/10):
Oprawa wizualna
(8/10):
Ogólna ocena
(7/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.