Moja sympatia do twórczości Alexandra Pfistera pojawiła się po poznaniu takich gier jak Broom Service czy Wyspa Skye. Od tego czasu wszystkie tytuły jego autorstwa wydane w Polsce trafiły lub co najmniej przewinęły się przez moją kolekcję (choć nie we wszystkie jeszcze grałem. W przypadku Boonlake nie mogło więc być inaczej.
Początkowa twórczość Alexandra Pfistera owocowała grami relatywnie prostymi. Zaczęło się dość niepozornie – od mały karcianek typu Port Royal czy Oh my Goods!, które polskiej sceny planszówkowej raczej nie zawojowały. Potem pojawiły się średniozaawansowane gry rodzinne (wspomniane Broom Service i Wyspa Skye), o których zrobiło się głośno głównie dzięki zdobyciu przez obie prestiżowej nagrody Kennerspiel des Jahres. Zmianę koncepcji w kierunku tworzenia gier dla bardziej zaawansowanych graczy zwiastowała wydana w Polsce przez wydawnictwo Lacerta Mombasa, ale prawdziwym hitem, który wyniósł Pfistera na szczyty listy ulubionych autorów większości eurograczy był dopiero Great Western Trail. Od tego momentu chyba wszyscy wielbiciele gier zaawansowanych z niecierpliwością lub chociaż zaciekawieniem wyglądają kolejnych tytułów jego autorstwa. A najnowszym z nich jest właśnie omawiany tutaj Boonlake.
O zasadach
O Boonlake na łamach Games Fanatic pisał już Ink (tutaj). Jak wspominał Jakub reguły może nie należą do najbardziej skomplikowanych ale jest ich dużo. Na tyle dużo, że mi ich tłumaczenie nowym graczom zajęło około 45 minut. Głównym powodem tego jest cała masa mini zasad, wyjątków i kruczków, którymi obrosła główna mechanika.
A generalnie mechanika ta sprowadza się do wyboru kafelka (płytki) akcji i wykonaniu przypisanych do tej płytki działań. Mechanizm wyboru akcji najbardziej przypomina mi ten, który poznałem przy okazji zeszłorocznych rozgrywek w Praga: Caput Regni. Polega on na pewnym „premiowaniu” akcji rzadziej wybieranych (w tym przypadku w postaci możliwości dłuższego ruchu łodzią) i obwarowywaniu negatywnymi konsekwencjami akcji wybieranych częściej (krótszy ruch, a nawet utrata punktów zwycięstwa).
Po wyborze kafelka akcji mamy możliwość zagrania lub sprzedaży karty sparowanej kolorem z wybranym kafelkiem. Następnie wykonujemy akcje wskazane na płytce, a na koniec poruszamy naszą łodzią. Ciekawym aspektem wykonywania akcji z kafelka jest to, że najpierw jedną akcję wykonuje gracz, który kafelek wybrał, a następnie drugą (inną) akcję wykonują albo wszyscy gracze, albo gracze pozostali (t.j. z wyłączeniem osoby, która akcję wybrała).
Opis poszczególnych akcji wymienionych na płytkach pominę. Grunt, że są one związana m.in. z wystawianiem kafelków, dobieraniem meepli (rancherów) do naszych zasobów, wykładaniem rzeczonych meepli lub krówek na planszy, budową gospodarstw czy ich ulepszaniem w miasteczka (a to i tak jeszcze nie wszystko).
Do tego z dobraniem płytki każdorazowo wiąże się możliwość zagrania lub sprzedaży karty z ręki. Zagranie w ostatecznym rozrachunku niemal zawsze jest bardziej opłacalne, ale nie zawsze nas na nie stać, bo kartę trzeba opłacić w surowcach, monetach a niekiedy i wazach, o których zdobycie jest naprawdę trudno. Karty przynoszą efekty jednorazowe, stałe lub odpalane na koniec gry (na części kart te pierwsze i trzecie w występują jednocześnie).
Na koniec naszej tury dochodzi jeszcze ruch łodzią wzdłuż rzeki, co z jednej strony pozwoli nam zebrać jeszcze jakieś dodatkowe profity z pola na którym staniemy, z drugiej natomiast – wzorem GWT i Maracaibo – jest swoistym wyznacznikiem czasu gry.
Gra kończy się w rundzie, w której jeden z graczy zakończy drugie okrążenie po rzece i dopłynie do pola mety.
O wrażeniach
Przyznam już na początku, że Boonlake mi się podoba. Jak dla mnie ta gra to klasyczny przedstawiciel ciężkiego, zaawansowanego euro. Rozumiem przez to dosyć niewielkie powiązanie tematu z mechaniką przy jednoczesnym nacisku na szeroką gamę decyzji, wiele dróg rozwoju czy dużą liczbę sposobów pozyskiwanie punktów zwycięstwa. A teraz bardziej do rzeczy.
Główna mechanika wyboru płytek akcji z funkcją premiowania akcji rzadziej wybieranych w stosunku do tych wybieranych częściej była już w grach stosowana. Flagowym tego przykładem jest chociażby Puerto Rico, w którym akcja (akcje) niewybrane przez graczy co rundę otrzymują dodatkowego dublona na zachętę. Jak wspomniałem, rozwiązanie zastosowane w Boonlake, najbardziej przypomina mi jednak to zastosowane wcześniej w grze Praga: Caput Regni, bo tutaj nie tylko akcje wybierane rzadziej dostają „bonusa”, ale też te wybierane częściej „otrzymują” karę. Pomysł z pewnością ciekawy, jednak w naszych rozgrywkach stanowił bardziej smaczek niż istotny element decyzyjny, bo potencjalne „nagrody” i „kary” były zbyt małe, żeby mieć istotny wpływ na wybór kafelka.
O wiele bardziej kluczowymi kwestami, determinującymi nasze decyzje, były kolory płytek uprawniające do zagrania odpowiednich kolorów kart, a także same akcje przypisane do kafelka. Oczywiście z punktu widzenia gracza najkorzystniejsze jest właściwe rozplanowanie w czasie i sparowanie obu tych elementów, tak żeby móc do maksimum wykorzystać zarówno zagraną kartę jak i akcje z wybranej płytki. A to wcale nie jest takie łatwe jak się wydaje. Często bowiem kolory kart i płytek nie chcą się parować w najłatwiejszy i najbardziej oczywisty sposób więc decyzje nie mogą zamykać się tylko na taktycznych wyborach ad hoc, a muszą uwzględniać również nasze ruchy na kolejne tury.
W tej perspektywie jedną z kluczowych ról odgrywają karty. W Boonlake – w mojej opinii – maja one dużo większe znacznie niż w Mombasie, Blackout: Hong Kong czy GWT (w Maracaibo nie grałem). To one w dużej mierze napędzają nasz silniczek i budują asymetryczny profil gracza. Chcemy „iść w krówki”? To warto pozyskać Oborę, Hodowcę, Rezydencję i Mini Zoo, bo one nie tylko zmniejszają koszty rozmieszczania bydła na planszy, ale też zwiększają dochody z tej akcji czy zapewniają dodatkowe punkty z tego elementu na koniec rozgrywki (podobnie jest zresztą z kilkoma innymi strategiami).
Drugim kluczowym ogniwem zabawy są płytki akcji, a dokładnie pomysł na ich zaprojektowanie. Otóż autor nie poprzestał na prostym rozwiązaniu płytka = akcja. Ba, nie poprzestał też na rozwiązaniu ja wybieram płytkę -> wszyscy robią akcję, tylko, że ja mam jej mocniejszą wersję (Puerto Rico, Race for the Galaxy). W Boonlake ja wybieram płytkę i robię swoją akcję a inni robią inną akcję z „mojej” płytki lub ja robię jedną akcję, a potem wszyscy robią drugą ale inną. Rozwiązanie wręcz kapitalne, bo nie pozwala graczom ani chwili się nudzić przy stole.
Zaskakująco mało istotna rolę odgrywają natomiast cele, które gracze wybierają na początku partii. Nie są to co prawda cele indywidualne a grupowe, ale mimo tego realizacja celu przez gracza, który go wybrał zapewni mu dodatkowe punkty zwycięstwa. Problem w tym, że te punkty w perspektywie całej rozgrywki, gdzie wyniki sięgają między 250 a 320 pezetów są mało istotne (za realizację celu gracz może otrzymać maksimum 4, a jak to jest cele wybrany przez niego – 8 punktów zwycięstwa).
Podsumowując, indywidualnie wybierane „wspólne” cele są fajne. Fajny jest też pomysł zwiększania ich wymagań wraz z biegiem rozgrywki (przykładowo cel wymagający posiadania jednego domku przy pierwszym punktowaniu, przy czwartym może już tych domków wymagać pięciu). Z drugiej strony jednak ich znaczenie dla końcowego wyniku jest marginalne, a ich realizacja mimo zwiększających się wymagań pozostaje i tak dość łatwa i nie zmusza do specjalnego przystosowania czy ukierunkowania naszej strategii.
Poza wyżej opisanymi „głównymi” pomysłami w grze jest jeszcze mnóstwo innych „małych” elementów wpływających na nasze decyzje. Przykładowo, jak kładziemy kafelek to zgarniamy jakiś bonus z miejsca które zakryjemy. Podobnie, jak stawiamy ludzika na wybudowanym już kafelku. W obu przypadkach trzeba więc podjąć decyzję gdzie kafelek / ludzika dołożyć, mając też na uwadze perspektywy dalszej budowy lub rozbudowy (w domek i miasto) w wybranym miejscu.
Innym dobry przykład to żonglowania surowcami. W Boonlake mamy cztery surowce, ale nie dostajemy ich fizycznie tylko produkują / dostarczają je fabryki i kanoe zbudowane lub zakotwiczone w odpowiednich miejscach na naszej planszetce. Z jednej strony trzeba więc wybrać jakie fabryki budujemy i rozwijamy najpierw, żeby móc opłacić koszt rozwijania naszego karcianego tableau. Z łódkami jest jednak więcej zabawy, bo jak fabrykę postawisz to ona już stoi i produkuje towar permanentnie. Łódkami trzeba natomiast wciąż manipulować, odpowiednio je ustawiając na rzece przy właściwych złożach surowców. Problem w tym, że o ile kanoe w jedną stronę (z prądem rzeki) płyną za darmo, o tyle płynęły w drugą (pod prąd) trzeba już je opłacić. A monet w tej grze jakoś zawsze zdaje się brakować więc ich beztroskie i nieprzemyślane wydawanie na ruchy łódkami to prosta droga do bankructwa naszej strategii w grze.
Takich smaczków mógłbym wymienić jeszcze co najmniej kilka, pozwolę sobie jednak poprzestać na stwierdzeniu że wszystkie one działają dobrze, a łącznie komponują się w świetną i mózgożerną całość.
Czy Boonlake ma jakieś minusy? Dla niektórych mogły by być nimi duża liczba zasad, wysoki próg wejścia i długi czas rozgrywki. Jeżeli jednak weźmiemy pod uwagę to, że gra ta kierowana jest głównie do graczy zaawansowanych, to należałoby założyć, że te kwestie będą oni brać pod uwagę przy zakupie tytułu. Czymś mniej oczywistym jest natomiast duża powtarzalność kart. I nie chodzi tu tylko o przedstawione na nich grafiki (swoją drogą też niezbyt urodziwe), ale także ich efekty, a niekiedy nawet i koszt. Zdaje sobie, że kart jest sporo, dużo więcej niż w innych dotychczasowych tytułach pana Pfistera. Ale w Terraformacji Marsa kart jest jeszcze więcej, a z tego co wiem tam jednak nie znajdziemy dwóch identycznych.
No i znalazłem jedną małą nieścisłość na planszy (tych co grali bardzo poproszę o komentarz jak sobie z tą kwestią poradzili). Otóż na jednym polu rzeki nie może stać więcej niż jeden statek. Wyjątek stanowią pola portów, gdzie może cumować kilku graczy w tym samym czasie. Jednocześnie za drugą tamą odpalającą punktowanie jest pole portu dające 4 pezety i sugerujące, że może na nim zatrzymać (i pobrać rzeczone pezety) kilka statków. Tylko, że po przekroczeniu drugiej tamy przez chociażby jednego z graczy, następuje punktacja, po której wszyscy (wyjątkowo) wracają na start. To niech mi ktoś proszę logicznie wyjaśni skąd za drugą tamą wziął się port sugerujący, że może znaleźć się na nim kilka statków, skoro w trakcie gry taka sytuacja jest niemożliwa.
Podsumowanie zawarłem już w pierwszym akapicie rozdziału o wrażeniach. Powtórzę jednak i tutaj. Boonlake jest świetne. Trudne do pierwszego przyswojenia i nieco czasochłonne (u nas partie 2-3 osobowe trwały nawet i 3 godziny), ale później już intuicyjne, pełne różnych strategii i zachęcające do kolejnych partii. Eurogracze lubiący zaawansowane planszówki powinni być zachwyceni lub przynajmniej zadowoleni z zakupu.
Złożoność gry
(7/10):
Oprawa wizualna
(7/10):
Ogólna ocena
(8/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Bardzo dobry przedstawiciel swojego gatunku, godny polecania. Wady mało znaczące, nie przesłaniające mocno pozytywnego odbioru całości. Gra daje dużo satysfakcji.