Kontekst. W ostatnich dniach na kanale youtube ThinkerThemer pojawił się pewien filmik, który wzbudził w internecie falę komentarzy i dość mocnych reakcji. Najlepiej z obiektem kontrowersji zapoznać się samemu:
W skrócie – dwie recenzentki informują, że nie będą recenzować dodatku do Viticulture – Viticulture World, na który bardzo czekały. Dzieje się tak dlatego, że w grze znalazły się karty reprezentujące konkwistadorów (Cortésa i Pizarro) jako postacie o pozytywnym mechanicznym wpływie na rozgrywkę, i zarazem jako reprezentantów winiarstwa w Ameryce Południowej. Jedna z recenzentek pochodzi z Wenezueli, a jej wystąpienie jest silnie emocjonalne.
*
Oczywiście w komentarzach do tej sytuacji natychmiast pojawiły się nawiązania do innych znanych w naszym planszówkowym światku „afer” związanych z kontrowersyjnymi elementami gier: do „kolonistów” uprawiających plantacje w Puerto Rico czy kart niewolników we wcześniejszych wydaniach Five Tribes (w póżniejszych zastąpionych fakirami).
Nie zamierzam streszczać tu przebiegu internetowych „dyskusji”, bo kto ciekaw, z pewnością je znajdzie, a zbytnie zagłębianie się w takie wymiany zdań grozi uszkodzeniem systemu nerwowego. Nietrudno jednak domyślić się, że nastąpił ostry podział na wspierających i rozumiejących reakcję wspomnianych recenzentek (i wydawcy gry, o czym wspomnę później), jak i na tych, którzy tego zrozumienia nie wykazali a zachowanie recenzentek zdecydowanie krytykują.
*
Tu mały antrakt, żeby przedstawić kilka wspomnianych przypadków od strony mojej, czyli Inka grającego w planszówki.
Wciąż grywam w Puerto Rico, a w brązowych kostkach widzę jedynie brązowe kostki, dzięki którym będą działać moje budynki i uprawy.
Karty z niewolnikami jako zasobami w Five Tribes od początku uważałem za niefortunne, ale nie oszukujmy się – gdyby ktoś zaproponował mi partię i okazałoby się, że akurat posiada pierwszą edycję, mało prawdopodobne, bym jej odmówił z powodu, że są tam owe karty.
Gdybym grał we wspomniany dodatek do Viticulture, pewnie nawet nie dostrzegłbym kontrowersji, a wspomnianych konkwistadorów uznałbym za interesującą ciekawostkę dotyczącą rozprzestrzeniania się uprawy winorośli na świecie.
Krótko mówiąc – nawet jeśli w teorii wiem, na czym polegają problemy związane z tymi elementami we wspomnianych grach, to w bardzo nieznacznym stopniu, jeśli w ogóle, wpływają one na mój odbiór samych gier i przyjemność z kontaktu z nimi. Czy wynika to z faktu, że poruszane ciężkie tematy są mimo wszystko odległe dla mnie jako europejczyka z kraju niekolonialnego? Po części na pewno. Czy ma na to wpływ to, że w rozmaite gry grywam od przeszło trzydziestu lat i jestem bardzo dobrze wytrenowany w oddzielaniu świata przedstawionego od rzeczywistego? Po części na pewno. Czy składa się na to jeszcze wiele innych czynników, cech osobowości itd.? Na pewno.
A jednak…
*
A jednak nie mam problemu ze zrozumieniem faktu, że inna osoba ma wrażliwość na te kwestie ustawioną na zupełnie odmiennym poziomie. Czy to ze względu na charakter, czy poziom wczuwania się w grę, czy wreszcie na to, że dane problemy dotyczą jej w sposób znacznie bliższy, niż mnie (na przykład ze względów kulturowych). I w tej sytuacji budzi we mnie sprzeciw oskarżanie takich osób o robienie taniej sensacji, wyzywanie ich od płatków śniegu czy doszukiwanie się w takich sytuacjach upadku naszej cywilizacji. Czy to możliwe, że kreują fałszywy szum dla popularności? Możliwe. Czy to możliwe, że faktycznie kwestia dotknęła je tak mocno, że poczuły konieczność podzielenia się tym ze światem? Możliwe. Nie siedzę w ich głowach, nie mam podstaw, żeby zweryfikować te tezy. Ale potrafię sobie wyobrazić, że taka reakcja jest autentyczna, szczera i prawdziwa. Bo ludzie są różni i mają różną wrażliwość. To, że dla mnie jakiś problem jest mało znaczący nie oznacza, że dla kogoś innego nie może być ważny i kluczowy. Bo moje odczucia nie są wzorcem dla odczuć innych ludzi.
Różni ludzie mają różnie ustawione progi tego, co ich „rusza”. Wynika to nie tylko z ich indywidualnej wrażliwości emocjonalnej, ale często też z tego, jak bardzo abstrakcyjnie lub tematycznie podchodzą do kwestii przedstawionych w grach. Czasem człowiek sam nie wie, gdzie znajduje się jego granica, dopóki na nią nie natrafi.
*
A propos wrażliwości zależnej od tego, jak dana kwestia bliska jest nam kulturowo – mój prywatny przykład z trochę innego poletka, czyli ze świata gier komputerowych. Zawsze wydawało mi się, że grając od dziecka we wszystko, co wpadło mi w ręce, jestem niezwykle uodporniony na cokolwiek, co gra może mi przedstawić od strony tematycznej, bo przecież „to tylko gra”. Wszak zdarzało mi się grać w Panzer Generala Niemcami podczas kampanii wrześniowej, czy też zestrzeliwać Spitfire’y siedząc w kokpicie Messerschmitta. Aż do momentu, kiedy jakiś dziwny darmowy drugowojenny symulator lotu wysłał mnie z misją wykonania nalotów dywanowych na Warszawę, kiedy to uznałem, że jednak grę należy wyłączyć i nigdy do niej nie wrócić. Tam była moja granica.
Jako dygresja, skoro już przy grach komputerowych (choć w zasadzie będących złożonymi grami planszowymi) jesteśmy, to w legendarnej serii Civilization, w jej pierwszej części, liderem reprezentującym cywilizację rosyjską był Stalin, a chińską – Mao Zedong. Fajnie, prawda?
Oczywiście chciałbym oddzielić tu wszelkie gry, które bezpośrednio przedstawiają jakiś konkretny wycinek historii, w szczególności wszelkie gry symulacyjne i wojenne. Jasne, jeżeli odtwarzamy bitwę z II WŚ w której brali udział hitlerowcy, to nie możemy sobie tych hitlerowców wymazać, jak bardzo nie byliby nam wstrętni. Co więcej, prawdopodobnie któryś z graczy będzie się w nich „wcielał”. Zakładam jednak, że jeśli ktoś kupuje albo siada do takiej gry, to podejmuje świadomą decyzję akceptując tym samym to, co otrzyma.
Ale już w grze o winiarstwie potrafię zrozumieć sytuację, gdy trzymanie na ręce karty z postacią historyczną, którą osobiście uważa się za ludobójcę, może powodować sprzeciw.
A jako teścik proponuję taką hipotetyczną sytuację – weźmy względnie oderwaną od konkretnej sytuacji historycznej, średnio abstrakcyjną planszówkę na temat zarządzania prowincjami, w której jedną z postaci do wyboru okazuje się Hans Frank. Jest to dla Was zupełnie obojętne, czy jednak budzi pewien dyskomfort? Żeby nie było – jestem pewien, że znajdą się osoby, których to kompletnie nie ruszy i jestem daleki od tego, by je krytykować. To po prostu różne poziomy wrażliwości, abstrakcji czy też separacji od świata przedstawionego.
Miałem wspomnieć jeszcze o reakcji Jameya Stegmaiera na całą sytuację. Błyskawicznie przyznał się do błędu, wziął winę na siebie, a jego wydawnictwo wydrukuje karty zastępcze i udostępni je za darmo. Ponownie – czy to manewr marketingowy doświadczonego handlowca, czy szczera reakcja na popełniony błąd – nie wiem. Ale nie o tym jest ten felieton.
*
Żeby nie było wątpliwości – mój cały wywód dąży do tego, żeby uszanować zdanie osób, które mają inną wrażliwość niż nasza, a nie do tego, by się im bezwarunkowo podporządkować. Absolutnie nie nawołuję do tego, żeby z wszystkich gier usuwać wszelkie elementy, które mogłyby urazić kogokolwiek na globie. Fajnie byłoby przywiązywać do tego wagę, ale stworzenie stuprocentowo „bezpiecznego” produktu prawdopodobnie nie jest możliwe, a dążenie do tego byłoby najpewniej zabójcze dla jakiejkolwiek kreatywności. Stopień dbałości o to bezpieczeństwo pozostawmy jako kwestię wewnętrzną poszczególnym wydawnictwom.
Jeszcze raz – wysłuchać z szacunkiem i przemyśleć kwestię to nie jest to samo, co automatycznie podporządkować się. Doskonale wiem, że istnieje problem z drugiej strony skali – czyli absolutnie niewspółmiernych konsekwencji dotykających osoby czy firmy, przeciw którym wystosowano zarzuty w mediach społecznościowych. Niszczenie karier i życia prywatnego za najmniejsze potknięcie czy głupie zdanie wypowiedziane dekadę wcześniej. Nie jest to wielkim odkryciem, że przesada i brak umiaru w jakimkolwiek aspekcie i w którąkolwiek stronę prowadzą do wszelkiego rodzaju negatywnych konsekwencji.
Natomiast kwestią, o którą możemy zadbać sami, jest próba okazania szacunku dla zdania i uczuć innych osób. Nawet jeśli tych uczuć sami nie podzielamy, a może nawet mamy problemy, żeby je w pełni zrozumieć. Wierzę, że jeśli ktoś chce się takim odczuciem podzielić i robi to w sposób kulturalny, nie narzucając swojego punktu widzenia innym, to ma do tego prawo. I ma prawo oczekiwać poparcia lub polemiki, ale nie chamskich kpin, odsądzenia od czci i wiary, kwestionowania zdrowia psychicznego czy uczciwości intencji.
Mamy do czynienia z reakcją na postać i wyobrażenie działań postaci która zmarła pół tysiąca lat temu. Hernan Cortes – data śmierci 1547.
Nonsens emocjonalności tego wystąpienia jest niebywały. Z kolei jej racjonalne uwagi są ciekawe, w końcu gra jest o miłym sadzeniu winorośli więc Cortes jest tam jak pięść do nosa. Ale to wystarczyło tyle powiedzieć.
A łzy? Płacz? Nad wydarzeniami sprzed 500 lat? Kabaret. Jeżeli ktoś przeżywa z taką intensywnością tak zaprzeszłe wydarzenia będąc jednocześnie dojrzała dorosłą osobą to tylko można współczuć i poradzić terapię.
Nieadekwatność reakcji względem przyczyny sprowadza rzecz do absurdu.
Żenujące wystąpienie tej pani tylko obrazuje tą zaskakującą nieumiejętność rozdziału życia i fikcji, historii i resentymentów z nią związanych, poważnej oceny zdarzeń a niepoważnego wykorzystania elementów zaprzeszlych zdarzeń czy postaci do gry i zabawy.
A co można powiedzieć o osobie, która podejmuje się psychoanalizy i oceny osoby nakręcającej film na YT, siedzącej po drugiej stronie globu i w ogóle jej nie znając i nic o niej nie wiedząc?
W tym wypadku? Np. to, że jak tommyray potrafi dodać a do b?!
Teraz jest moda, że różne „płatki śniegowe” rozmaitej maści i wszelkich kolorów tęczy muszą poczuć się urażone czymś tam-kimś tam. Tylko że przypominam – gdyby nie kolonizatorzy południowoamerykańscy, to ludy tamtych ziem być może wciąż latały by wśród kamiennych piramid, grając w piłkę na śmierć i życie, w której przegranym wyszarpywano by serca – to jakoś pań recenzentek jakoś nie bulwersuje i zapewne nie odmówiłyby zagrania w którąś z gier na T o cywilizacji Indian Południowej Ameryki (?). Dlatego, dajmy sobie spokój. Kiedyś nikt nawet by nie wiedział, że jest tylu niemądrych ludzi – co najwyżej mieszkańcy ich wioski. A teraz internet ujawnił istnienie tak wielkich pokładów głupoty, sam Stanisław Lem nawet kiedyś chyba to stwierdził. Nie dajmy się zwariować. Pozdrawiam
Rozumiem Twoje podejście, mam podobnie. Choć to wszystko jest mocno pokręcone. Ja sam nie potrafię zrozumieć, aż takiej reakcji, ale sam też np. nie zagram w Narcos, bo jest dla mnie mocno problematyczne robienie z faktycznego mordercy – ikony popkultury. Trochę mnie dziwi, że przy tamtej grze nie było dymów.
W wielu aspektach się z Tobą zgadzam, każdy ma inną wrażliwość. Też zrobiłam sobie eksperyment. Podejrzewam, że za 5, 10 czy 15 lat będzie można nabyć grę traktującą o wojnie w Ukrainie. I tak jak w grę o tematyce II Wojny Światowej mogę grać bez zaburzeń emocjonalnych, tak w grę o agresji Putina na naszych wschodnich sąsiadów – już nie. Nie byłabym w stanie grać żadną ze stron – ani Rosjanami (wiadomo), ani Ukraińcami (wolałabym uczcić pamięć tych co polegli i tych co przeżyli dramaty minutą ciszy bardziej, niż czynić z tego przedniot – bądź co bądź – rozrywki). Więc tak, z jednej strony rozumiem.
Z drugiej jednakże strony – usuwanie pewnych postaci czy pewnych zjawisk społecznych z gier planszowych bardzo, ale to bardzo pachnie mi fałszowaniem historii. Jaki sens ma to, że nie możemy sobie w grze kupić niewolnika? Przecież niewolnictwo jest lwią częścią naszej historii. To, że w grze mam niewolników nie oznacza, że w prawdziwym życiu nie szanuję człowieka niezależnie od jego wykształcenia, koloru skóry czy płci. Jeśli mielibyśmy nigdy i nigdzie nie dotykać zła, jeśli nie moglibyśmy jako Ci źli grać i wygrać to co robią jeszcze na rynku takie gry jak np. Kingsport Festiwal?
Reasumując uważam, że dziewczyny przesadziły, mam podobne odczucia co Tommyray, a reakcja wydawcy wcale mi się nie podoba. Jest politycznie poprawna. W dzisiejszych czasach polityczna poprawność jest ważniejsza niż prawda. A ja uważam, że takie rzeczy jednak powinien regulować wolny rynek. Nie podoba mi się Cortez? to nie kupuję gry.
A przy okazji – dzięki za notkę na temat Five Tribes. To już wiem, że muszę szukać pierwszego wydania ;) ;) ;)