Ludzie kochają psy, ale czy psy kochają ludzi? Zależy, jak na to spojrzeć. Zasadniczo, jest im z nami dobrze: są karmione, dajemy im bezpieczny dom, wyprowadzamy na spacery, a czasem nawet pozwalamy spać na łóżku, aniżeli pod nim. Czy jednak psia miłość jest bezwarunkowa? Gra Good Boy zdaje się twierdzić, że nie. Co więcej, psy są w niej ukazane jako przekupne i skore do zabawy tylko wtedy, gdy wiąże się ona z sowitą nagrodą. A jaką nagrodę dostają w niej ludzie, czyli gracze?
W nowości od wydawnictwa Trefl, grze Good Boy, spotykamy całą plejadę psich łapówkarzy, którzy tylko zacierają łapy, by rzucić się na precjoza, które im zaoferujemy. Po naszym podwórku biega tu wiele psów, ale o tym, czy dołączą do nas zadecyduje nie nasz urok osobisty czy świeży oddech, ale zgromadzone przez nas i złożone w ofierze fanty: piłki, smaczki, kostki, patyki, a nawet gumowe kaczuszki. Uzbieraj odpowiednią kombinację dóbr – pies dołącza do Ciebie i możecie bawić się do utraty sił. Zapomnij choćby o jednym z wymaganych akcesoriów – pies nawet nie spojrzy na Ciebie ogonem.
Nie chciałbym tu sugerować, że psy to istoty bezduszne i na wskroś interesowne. Mechanika gry nie pozostawia jednak złudzeń – by zaskarbić sobie psią miłość, musimy napełnić psi skarbiec rozmaitymi dobrodziejstwami. Jeśli jednak mamy trochę szczęścia, nasza psia gromada szybko się powiększy, a my zyskamy na podwórku miano Psiego Króla – lub Psiej Królowej.
Pieska mechanika
Good Boy to gra rodzinna, oparta o specyficzną mechanikę push-your-luck, która bardzo przyjemnie trąca żyłkę hazardzisty, która jest w każdym z nas. W grze staramy się spełnić wymagania stawiane nam przez karty psów. Każda z nich wymaga innych zasobów (wymienionych powyżej), każda też warta jest punkty. Który z graczy pierwszy zdobędzie 20 punktów – wygrywa i odchodzi ze swoją psią zgrają w kierunku zachodzącego słońca.
A rozgrywka jest doprawdy prosta i szybka. Aktywny gracz kula dwoma kostkami i zbiera wskazane na ich ściankach zasoby. Może kulać do woli, ile tylko chce – jeden raz, dwa, albo i osiem, za każdym razem zbierając żetony. Jest jednak haczyk. Jeśli na kości dwukrotnie wypadnie ikona kotka – runda się kończy, a wszystkie zebrane w niej zasoby przepadają bezpowrotnie. Jeśli kotek nie pokaże swojego wąsatego pyszczka, a gracz powie „PAS” – runda kończy się, ale zebrane zasoby można rozdysponować pomiędzy trzy podwórka i pozyskać maksymalnie jedną kartę psiego przyjaciela. O ile spełnione zostaną jego zachcianki, ma się rozumieć.
Psie kasyno
Kulanie kostkami i zbieranie żetonów nie brzmi jak definicja dobrej zabawy na niedzielne czy jakiekolwiek inne popołudnie. I rzeczywiście, samo w sobie brzmi trochę jak rozrywka na dwa razy, którą potem można przekazać dalszej rodzinie w zamian za pudełko Delicji.
Good Boy zawiera jednak drugie dno – a może raczej: podszerstek – dzięki któremu kolejne rundy są ekscytujące. Zarówno te nasze, jak i te rozgrywane przez przeciwników. Jest coś bardzo wciągającego w obserwowaniu jak inni decydują się podejmować coraz większe ryzyko, stawiając cały swój łup na szali, w zamian za szansę na powiększenie zysków. Jeszcze bardziej wciągające jest oglądanie ich okrzyków, gdy gambit się nie powiedzie. A gdy przychodzi nasza kolej… tu już dzieją się rzeczy absolutnie wciągające.
Rodzinny hazard
Naturalnie, nie chciałbym propagować hazardowych rozrywek wśród osób w wieku 6+. Skoro jednak wydawnictwo Trefl uznało, że taki miękki hazard jest dla takiej grupy wiekowej dozwolony, a wręcz zalecany – to zalecajmy!
Good Boy nie jest super rozbudowaną, napompowaną grą pełną rozlicznych ścieżek do zwycięstwa i zmyślnych strategii. To pozycja kierowana do rodzin, szczególnie tych planujących wprowadzenie młodszych jej członków w świat gier planszowych. I do tego celu Good Boy nadaje się wzorcowo – i zasługuje na smaczka lub pożywną kostkę.
Powrót do lat niewinności
Moje pierwsze skojarzenie to gra Chińczyk – znana również jako Człowieku Nie Irytuj Się. W moich młodzieńczych latach Chińczyk gościł na rodzinnym stole często – może nawet zbyt często – i mój ojciec lubował się w dostarczaniu mnie i matce solidnego łomotu, gdy wyrzucał nas ze ścieżek i po naszych przewróconych pionkach torował sobie drogę ku zwycięstwu. I były to srogie baty, ale po każdej partii (może prawie każdej…) miałem wciąż ochotę na jeszcze.
Kluczem do sukcesu Chińczyka nie było to, że był jedną z dwóch gier na naszej półce (obok znienawidzonych szachów). Kluczem było oparcie na mechanice rzutu kością, który w całej swej prostocie jest niesłychanie elegancki, a mądrze wykorzystany potrafi dostarczyć ogrom radości i emocji, o czym najlepiej zaświadczą maniacy Talismana.
Good Boy opiera się na rzucie kostkami, ale oplata go mechanicznie w dwa czy trzy małe sreberka, które potęgują swoistą miodność tej gry. Rzucać możemy ile chcemy – ale kot czycha na parapecie i gotów jest przerwać nawet najlepszą passę. Zbieramy zasoby trochę w ciemno, bo odkładamy je też na podwórka, na których zaraz zmieni się pies – na jakiego, nie wiemy, a niewykorzystane zasoby przepadają. Mamy tu więc ciągłą walkę naszej wrodzonej pazerności z roztropnością, żyłki hazardzisty z żyłką rozważnego męża czy żony stanu. I to napięcie jest cały czas przyjemne, nawet gdy zaprowadzi nas o krok za daleko i utracimy wszystkie zdobycze rundy.
Nic, tylko kulać!
Nie twierdzę, że Good Boy wkrótce zdetronizuje Chińczyka – brakuje tej grze elementu sadyzmu i złośliwości, którymi nasączony jest Chińczyk. Jestem jednak pewien, że w niejednej rodzinie zapadnie cicha decyzja, żeby zamiast monotonnego Chińczyka wyciągać na stół grę o psach-łapówkarzach. Kulać każdy może, a skoro można kulać w coś przyjemnego, łatwo wciągającego i do tego ozdobionego włochatymi mordkami, które aż proszą by je wygłaskać – to czemu tego nie zrobić?
Good Boy nie obiecuje złotych gór, ale wykonuje solidną robotę u podstaw. Nie ma tu niepotrzebnych komplikacji w zasadach, nie ma wielu komponentów – jest za to sympatyczna rozrywka, która spodoba się młodym, a starszym pozwoli na powrót do niewiennych czasów, kiedy to dwie kostki wystarczyły, żeby zapewnić sobie wieczór rozrywki. Moje psy dają psi znak jakości – a nie były przekupione, więc można im ufać. Chociaż teraz chyba wypadałoby dać im chociaż malutkiego smaczka…
Gra dla 2-4 graczy w wieku od 6 lat
Czas rozgrywki to ok. 30-45 minut
Zalety
+ rozrywka w starym stylu, bez pretensji
+ przystępne zasady i przyjemna dla oka oprawa
+ miłe (dla niektórych) skojarzenia z grami z młodości
Wady
– pudełko nieco ogromne, jak na zawartość
Złożoność gry
(2/10):
Oprawa wizualna
(5/10):
Ogólna ocena
(6.5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Do tej gry mamy konkretne zarzuty. Może być fajna i dawać satysfakcję, ale… ale jest jakieś zasadnicze „ale”. Ostatecznie warto się jej jednak bliżej przyjrzeć, bo ma dużą szansę spodobać się pewnej grupie odbiorców.
Dla mnie kandydat do najgorszej gry roku. Emocje jak w grze w karty „wojna”. Zero decyzji do podjęcia, 100% losowości. Już wolę Grzybobranie :) No i te okropne koty..
Według instrukcji „Jeżeli gracz zdecyduje się nie przydzielić wszystkich żetonów, zostają one w jego puli żetonów nieprzydzielonych”. Czyli rzucamy do pierwszego kota, gromadzimy żetony, i wydajemy je kiedy stać nas na psa.
Zagrałem z dzieckiem 6+ oba warianty, i obie gry przerwaliśmy po 5 minutach.
Rozumiem, że pozycja nie jest dla każdego, jednak zapewniam, że wystarczy domowa zasada, że przyznajemy wszystkie żetony zaraz po ich otrzymaniu, a problem znika i gra nabiera zupełnie innego wyrazu :)