W życiu nie chodzi tylko o to, by płynąć z nurtem – czasem trzeba być jak rączy pstrąg, który wymyka się konwenansom i odważnie wiosłuje pod prąd. Takim pstrągiem w branży planszowej jest The Game – gra, której nie znajdują ani Google, ani Bing, ani nawet AltaVista. Zamiast zatytułować się w sposób ułatwiający pracę wyszukiwarkom, The Game odważnie kroczy po ziemi niczyjej, pełnej przedimków i niecharakterystycznych słów, pojawiających się w opisach niemal każdej gry planszowej. Nie jest łatwo dotrzeć do The Game, o nie. Gdy jednak do niej dotrzeć… zaczyna się prawdziwa jazda bez trzymanki – od zera do setki i od setki do zera. Wsiadajmy do pstrąga i zobaczmy, gdzie niesie rzeka!
Magia niedużych liczb
The Game to jedna z mniej imponujących komponentowo gier w mojej kolekcji. Dwie karty z wielką jedynką i strzałką w górę i dwie karty z liczbą 100 i strzałkami w dół – poza nimi 98 kart ponumerowanych od 2 do 99. Gdy pierwszy raz rzuciłem okiem na The Game myślałem, że po linii mniejszego oporu się już nie da. Karty z liczbami, wow, takie fajne, very much game.
Dopiero gdy faktycznie usiadłem do stołu z kilkoma podobnymi sceptykami i uruchomiłem excelowski rollercoaster, jakim wydawało mi się The Game, zrozumiałem, że te liczby są jak cukier – chce się ich jeszcze i jeszcze! Od tamtego pamiętnego razu nie zdarzyło mi się jeszcze zagrać pojedynczej partii w The Game – zawsze jest druga, a zwykle i trzecia. Nawet debiutanci, którym wspinaczka po liczbowej drabinie nie do końca podeszła, sugerują drugie rozdanie, gdy już popełnią pierwsze błędy, przetestują pierwsze strategie i zrozumieją, jak działają pewne zagrywki. I zaczyna się spirala uzależnienia.
Dom z kart
Flow gry jest kusząco prosty. Na stole widoczna jest talia dobierania oraz cztery – początkowo puste – stosy, na które zagrywamy karty z ręki. Dwa z nich idą od 2 wzwyż – karty zagrywamy w porządku rosnącym. Dwa idą od 100 w dół – karty zagrywamy w porządku malejącym. W swoim ruchu każdy z graczy (zaczynając z 6-8 kartami) musi zagrać przynajmniej jedną kartę na któryś ze stosów, a następnie uzupełnić rękę. Celem gry jest pozbycie się wszystkich kart z talii dobierania, a następnie również z ręki. Im bliżej jesteśmy tego celu – tym bardziej wygraliśmy.
W grze działa jedna zasada, która pozwala graczom uratować się z niejednej opresji. Jeśli zagrywamy kartę równo o 10 mniejszą lub większą (w zależności od stosu) od karty na wierzchu stosu, możemy iść pod prąd – jak ten pstrąg. Pozwala to nieco „cofnąć” dany stos, otwierając innym graczom nowe możliwości pozbywania się ich kart. A skoro gramy kooperacyjnie i dążymy do wspólnego celu (zwycięstwo lub przegrana są tu dzielone między wszystkich graczy), to taka uprzejmość potrafi naprawdę pomóc.
O kartach przy stole nie rozmawiamy
Naturalnie, gracze nie mogą komunikować się między sobą – pod tym względem gra przypomina trochę The Mind. Mogą jednak wyrażać pewne sympatie względem określonych stosów lub sugerować, żeby inni gracze nie wykonywali zbyt dużych skoków w wartości danego stosu. Nie mogą jednak pod żadnym pozorem rozmawiać o konkretnych wartościach kart, które mają na ręce.
Po pewnym czasie każda grupa wykształca tutaj pewną meta-grę, gdzie określenia typu „bardzo kocham ten stosik” albo „trochę lubię tamten stos” dość precyzyjnie oddają planowane przez graczy zagrywki. Nie jest to co prawda ten poziom telepatii, co w The Mind – gdzie instrukcja sugeruje, by przed partią gracze milczeli przez chwilę i dostrajali się do siebie – ale działa to zaskakująco dobrze i sprawia, że w każdym gronie The Game działa nieco inaczej, ma inny rytm i odmienną, grupową strategię.
Przypowieść o duchu drużyny
Młyńskim kołem napędzającym rzekę, po której płyną nasze metaforyczne pstrągi, jest przymus zagrania karty co turę. Powoduje to często sytuacje, w których pechowy gracz musi przebić wierzchnią kartę stosu np. o 20 czy 40, blokując innym możliwość ruchu czy z kolei zmuszając ich do mocnego przebijania innych stosów.
To prowadzi nieuchronnie do blokowania się poszczególnych stosów (proszę docenić, że nie używam tu synonimu „kupek”, z oczywistych względów). Jednocześnie otwiera to drogę do często karkołomnych zagrywek, gdzie gracz najpierw przebija mocno, a następnie dokłada dwie lub trzy kolejne karty, cofając się o 10, 20 czy 30 punktów na tym samym stosie.
Układanie w głowie takich combosów, systematyczne zbieranie pod nie kart, a następnie egzekwowanie ich ku ekstatycznej uciesze współgraczy – oto największa z radości w świecie The Game. Kto choć raz nie odblokował totalnie zapchanego stosu, pozbywając się jednocześnie wszystkich kart z ręki, ten nie doświadczył czystego, karcianego szczęścia. A The Game jest pełne takich właśnie małych sukcesów i małych, karcianych szczęść.
Gra, ale prostsza
Tyle o The Game sensu stricto. The Game: Nic Prostszego to wariacja na temat oryginalnej gry, wykorzystująca kolor. Do dyspozycji mamy tylko dwa stosy i tylko 50 kart w pięciu kolorach (o wartościach od 1 do 10). Nadal na jednym stosie pniemy się w górę, a na drugim w dół. Tym razem jednak nie możemy cofać się przeskakując wartości o 10 – możemy za to dokładać na stos kartę o dowolnej wartości, o ile zgadza się kolorem z kartą wierzchnią ze stosu. Gracze mają na ręce jedynie dwie karty, a sama rozgrywka jest niemal o połowę szybsza. To, co się nie zmienia, to emocje – to nadal jazda bez trzymanki i nadal jedna karta potrafi zniweczyć nawet najlepszą passę.
Zdaję sobie sprawę, że dla osoby zupełnie niewtajemniczonej w arkana The Game, obie pozycje mogą się wydawać trywialne, niezbyt interesujące, a wręcz nudne. W końcu to tylko karty z liczbami, dorzucane na stosiki – dorzuć, dobierz, powtórz. Musicie jednak zaufać mojej recenzenckiej wrażliwości i zawiesić na chwilę niedowierzanie – obie gry są intensywnie emocjonujące i powodują niekiedy większe dyskusje nad stołem, niż ich multifigurkowe, wieloplanszowe euroodpowiedniki.
Przeciąganie karty
Porównałbym The Game do drużynowego przeciągania liny. Każdy zawodnik ma swoją rolę do odegrania, każdy mięsień jest tu na wagę złota i o zwycięstwie może zadecydować najmniejsze potknięcie. Jeśli jeden gracz zapomni na chwilę o drużynie i w przypływie egoizmu zrzuci z ręki o jedną czy dwie karty za dużo, blokując innych – idzie się ugryźć w zad. Gdy zaś ów solista rozplanuje ruch tak, że odkorkuje upragnione przez współgraczy stosy – na stół spada komunalna ulga, którą jeszcze długo wspominać będą wszyscy zebrani.
I to jest właśnie najciekawsze w tej niepozornej pozycji. Te krótkie, kilku- lub kilkunastominutowe partie są źródłem gorących debat i dyskusji, obarczania winą lub przypisywania sukcesów, dogłębnej analizy i bezlitosnej krytyki. To nieustanna walka z niewiadomą w postaci kart współgraczy, to ciągłe próby zachowania balansu między pozbywaniem się kart z ręki, a zostawianiem innym przestrzeni do gry. The Game to hardy trening dla umysłu i nie lada tor przeszkód dla Twojego drużynowego hartu.
Czarna owca w talii
Jest tylko jedna rzecz, która nie daje mi spać – przysłowiowa łyżka dziegciu. The Game: Nic Prostszego! wydano na pięknych, płótnowanych kartach, które dobrze się tasują, są odpowiednio sprężyste i sprawiają wrażenie trwałych. The Game zaś wydano na zwykłym, kredowanym papierze, który nie daje już tak pozytywnych odczuć. A są to gry, gdzie karty muszą być mocno tasowane między rozdaniami. Dziwi więc fakt, że bliźniacze gry wydano na dwóch tak skrajnie różnych gatunkach papieru. Rozumiem, że w TG:NP! kart jest mniej, ale chyba różnica w kosztach nie byłaby na tyle duża, żeby odmówić The Game tej samej jakości?
Ready for The Game?
Być może miałem to szczęście, że trafiłem na kilka grup, w których The Game zażarło i dlatego moja opinia o grze jest tak pozytywna.
Być może w skrytości serca po prostu kręcą mnie doświadczenia płynące znad stołu, a nie bogactwo elementów, obszerność instrukcji czy epicka ilustracja na równie epickim pudełku.
A być może The Game to właśnie ta gra, która bardziej niż inne ma prawo nazywać się po prostu Grą – niezależnie od tego, co o niej mówią wyszukiwarki.
Jeśli więc cenisz sobie nieszablonowość, nienachalny, ale łatwo wyczuwalny aspekt kooperacyjny, a na dodatek nie boisz się zaprosić znajomych do stołu, na którym leżą tylko karty z numerkami – The Game powinno tanecznym krokiem wejść do Twojej kolekcji. Daj Grze szansę, a czeka Cię niemałe olśnienie – odkryjesz, że liczenie do stu i do stu może być dla planszowego wieczoru głównym daniem… i kilkoma apetycznymi dokładkami.
Gra dla 1 do 5 graczy (The Game) lub 2 do 5 graczy (The Game: Nic prostszego!) w wieku od 8 lat
Około 20 minut na partię
Zalety:
+ dwie zasady na krzyż, a radości bez liku
+ szybkie, bez reszty wciągające partie
+ rozrywka również w trybie solo
Wady:
– brak wariantu z 200 kartami ;)
– niezrozumiała różnica w jakości wydań
Złożoność gry
(3/10):
Oprawa wizualna
(6/10):
Ogólna ocena
(8.5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Bardzo dobry przedstawiciel swojego gatunku, godny polecania. Wady mało znaczące, nie przesłaniające mocno pozytywnego odbioru całości. Gra daje dużo satysfakcji.