Czy planszówki dalej są tak popularne? Czy macie jeszcze w ogóle czas na gry planszowe? A może moda na ich fizyczne kopie przejmują powoli ich komputerowe odpowiedniki? Na te pytania postaram się udzielić odpowiedzi w poniższym tekście.
Ekskluzywność hobby
Hobby gier planszowych staję się powoli coraz bardziej ekskluzywne. Kolejne gry, zamiast trafić do standardowego cyklu wydawniczego, trafiają najpierw na portale crowdfundingowe, gdzie zawartość gry zależy od uzbieranej w trakcie kampanii kwoty. Wydawnictwa ograniczają liczbę wydawanych tytułów lub zmieniają model wydawniczy (patrz Lacerta) – czy może to być spowodowane recesją rynku? Czy może wszystkiemu są winne ceny surowców, wykorzystywanych do produkcji gier? Może jednak główną składową jest cena transportu z Chin do Polski?
Częściowo wszystkie z wymienionych powodów są prawdziwe – tu jedno napędza drugie. Jeśli rosną ceny paliwa, rosną ceny surowców. Jeśli rośnie cena paliwa, to i transport będzie droższy. Przy drożejących surowcach cena finalnego produktu, jaki zabierzemy z półki ulubionego sklepu hobbystycznego, również ulegnie zwiększeniu.
Trudno dzisiaj o godnego przeciwnika
Jak wiemy, gry planszowe to zabawa socjalizująca, przeznaczona głównie na spotkania większego grona odbiorców. Oczywiście istnieją gry stricte solo, czy posiadające tryby jedno- i wieloosobowe, jednak w tym hobby chodzi o spotkanie, rozmowę i interakcje. W graniu solo tego po prostu brakuje – zwłaszcza graczom ceniącym społeczny wymiar planszówek.
Niestety, trzeba również przyznać, iż ciężko jest namówić kogoś niezwiązanego z tematem gier, aby spróbować tytułu cięższego niż gra imprezowa. Nie twierdzę tutaj, że są one z gruntu złe – sam mam parę w kolekcji. Są to jednak tytuły przeważnie lekkie, niewymagające większego analizowania. A nie każdy zrozumie tłumaczenie zawarte w instrukcji, czy będzie miał ochotę czytać 16 stron tekstu, czcionką historyczną i zasiadać do planszy z bogatą ikonografią, wymagającą osobnej legendy…
Grup planszówkowych w dużych miastach jest pod dostatkiem, jednak w mniejszych miejscowościach z partnerami do gry jest już ciężej, zwłaszcza stałymi. I to właśnie tutaj może leżeć przyczyna recesji na rynku: coraz częściej mieszkańcy miast przenoszą się na przedmieścia czy do mniejszych miasteczek. Tam ciężej zorganizować zaufaną/sprawdzoną grupę graczy. Jest jednak alternatywa: komputerówki.
Komputerówki – cyfrowe planszówki
Od pewnego już czasu na rynek gier planszowych coraz częściej trafiają gry z aplikacją. Planszówki powoli przestają być grami „bez prądu”. Poza aplikacjami do gier powstają również cyfrowe adaptacje kartonowych pozycji – sam jestem posiadaczem kilku takich tytułów. Uważam, że jeśli nie jesteśmy pewni co do wydania na grę 200 lub więcej złotych, można przetestować jej cyfrową wersję za mniejszą kwotę. Wtedy ocenimy, czy tematyka i mechanika nam odpowiada. Aplikacje najczęściej posiadają wbudowane samouczki, które mają przybliżyć zasady oraz przebieg gry w przyjazny sposób.
Takie rozwiązanie jest zdecydowanie najkorzystniejsze dla nowego gracza – w samouczku nie da się popełnić błędów. Po jego ukończeniu mamy możliwość wyboru poziomu trudności przeciwnika komputerowego, najczęściej możemy również zagrać przez sieć z innymi użytkownikami (namiastka spotkania w rzeczywistości?). Takie aplikacje najczęściej automatycznie podliczają punkty, tasują i rozdają karty, rzucają kośćmi. Mogą posiadać również dodatkowe atrybuty czy funkcjonalności ułatwiające rozgrywkę.
W komputerowe adaptacji Na skrzydłach zostały dograne głosy ptaków, w tle gra leśna muzyczka, a ciekawostki o ptakach są czytane przez Krystynę Czubównę (teraz zapewne, każdy z was jak to czyta słyszy w głowie – „czytała Krystyna Czubówna”). To mały detal, a dodaje grze sznytu, jakiego w planszówce nigdy nie będzie. Poza tym sama gra w przebiegu niczym się nie różni, choć może być lekko zmieniony wygląd. Rysunki przeniesione z fizycznych kart do ich cyfrowych odpowiedników – dodano jedynie animacje ptaków.
Asmodee to wydawca gier planszowych, który nie zatrzymuje się na rynku stacjonarnym, ale mocno inwestuje również w wersje cyfrowe. Najpopularniejszymi tytułami od Asmodee Digital są Gloomhaven, Terraformacja Marsa, Gra o tron, Wsiąść do pociągu. Kto nie słyszał o tych evergeenach? W większość tych tytułów można grać solo, lokalnie oraz multiplayer. Są wykonane bardzo estetycznie i w niektórych przypadkach wyglądają dużo lepiej, niż oryginał (np. Terraformacja Marsa). Nie można również pominąć faktu, że Asmodee Digital nie jest jedynym wydawcą tego typu gier w szerokiej globalnej sieci.
Poza aplikacjami dedykowanymi danemu tytułowi, dostępne są również całe platformy. Obecnie najpopularniejszą platformą jest chyba Board Game Arena (BGA), które właścicielem jest również Asmodee. Można tam znaleźć planszowe gry przeniesione do wersji cyfrowej, jednak bez dodatków w postaci nowych plansz, animacji itp. Rejestracja na platformie jest darmowa, a niewielka opłata (2-4 EUR miesięcznie) jest dobrowolna, choć daje pewne benefity. Jeśli użytkownik chce mieć możliwość tworzenia własnych stołów, zapraszania znajomych do rozgrywki, nieczekania na uruchomienie gry premium, wymagana jest opłata. Tutaj wszystko działa i wygląda jak w kartonowym odpowiedniku, przeniesiono również zasady gier, w większości tytułów dodano samouczki. Zaprogramowana logika nie pozwoli na wykonanie akcji, która jest w danym ruchu niedozwolona.
Podobnym, aczkolwiek innym rozwiązaniem są TABLETOPIA oraz TABLETOP SIMULATOR. Oba te narzędzia mogą być wykorzystywane np. do prototypowania gier. Tabletopia jest narzędziem przeglądarkowym oraz aplikacją. Jeśli chcemy z niego korzystać w pełni, niestety należy uiścić comiesięczną opłatę. Tabletop Simulator to natomiast aplikacja komputerowa. Wymagany jest jej jednorazowy zakup i również można ją wykorzystać do projektowania nowych tytułów. Producent co prawda implementuje do niej nowe tytuły, jednak społeczność skupiona wokół aplikacji działa dużo sprawniej i robi o w pełni za darmo (np. warsztat Steam). Oba wymienione tytuły wymagają najważniejszego: znajomości zasad gry. Nie są one zaimplementowane i znajomość zasad jest wymagana tak, jak w przypadku gry fizycznej. W niektórych tytułach autor (implementacji) pokusi się o stworzenie skryptu, który automatycznie przygotuje grę do rozgrywki. Dalej jednak jesteśmy skazani na swoją wiedzę, bądź załączoną instrukcję.
Idzie nowe. Ale czy lepsze?
Ostatnimi czasy trafiłem również na komputerową wersję Nemesis: Lockdown. Mówiąc owarcie: wyczekiwałem jej z utęsknieniem. Jeśli zwrócimy uwagę na różnicę ceny wydania standardowego, a także problemy z dostępnością polskiej lokalizacji tytułu, jest to wybór zdecydowanie dobry. Bez czekania na dostawę. Bez obawy czy tytuł się spodoba. Na pewno będziemy mniej cierpieli z powodu wydania 70 zł, jeśli gra się nie spodoba, niż po upłynnieniu 600 zł. Aplikacja przeznaczona na komputery oferuje tryby rozgrywki znane ze standardowej wersji. Można zagrać solo oraz multiplayer przez Internet – na plus opcja czatu audio. Grafiki kart, postaci przeniesiono z planszowego pierwowzoru są kapitalne. Muzyka w stylu nadającym dodatkowego klimatu, napawająca strachem. Jeśli ktoś chce zobaczyć czy mechanika Nemesis do niego przemówi, to zdecydowanie ta tańsza alternatywa może temu służyć.
Niewielki nakład, nowy dochód
Myślę, że coraz więcej producentów dostrzega możliwość uzyskania przychodu z wersji cyfrowych swoich gier. Zdecydowanie jest to dynamicznie rosnący rynek, a ta dynamika wciąż wzrasta, coraz częściej przynosząc użytkownikom elektroniczne implementacje starszych tytułów. Aplikacje dedykowane mogą przecież zapewnić producentowi dodatkowy dochód związany z tytułem, decydując o jego dalszym wspieraniu czy też rozwoju. Natomiast inne rozwiązania, jak Tabletop Simulator, w większości tworzone są przez pasjonatów, dla pasjonatów. Bo kto nie chciałby zagrać w niedostępnego obecnie na rynku już Battlestar Galactica, Chaos w starym świecie czy Ucztę dla Odyna? ? Przypuszczam, że wielu chciałoby przekonać się, dlaczego o tych tytułach było kiedyś tak głośno, a nawet mówi się o nich do dzisiaj. Dlaczego więc mając dostęp do fizycznej kopii, nie podzielić się dobrobytem cyfrowo z osobami dzielącymi tę samą pasję?
Jak w każdej dziedzinie, i tu pojawiają się większe bądź mniejsze przeszkody. Dotykają obecnie także branży rozrywki planszowej – bo właściwie której branży nie? Należy jednak dalej wspierać wydawców i producentów. Cóż można więc powiedzieć słowem podsumowania? Nie da się dogodzić wszystkim w obu dziedzinach. Do jednej osoby bardziej przemówi wersja kartonowa, a do innej komputerowa. Pewne jest to, że mogą one koegzystować, a nawet się uzupełniać. Podobnie jak fani normalnej pizzy z tymi, którzy jedzą pizzę z ananasem…
Chciałbym zakończyć cytatem z Murakamiego:
„Przyjaciele, z którymi zabijamy czas, to właśnie prawdziwi przyjaciele”
A także życzyć wam, aby najwięcej zabitego czasu można spędzić przy planszówkach i komputerówkach. Niestety, nie zawsze jest możliwość fizycznego spotkania się. Pamiętajcie jednak, że mimo to wspólna gra jest możliwa.
Ciekawy felieton i na czasie.
Zgadzam się z postawionymi tezami. Ale i tak najgorsze jest to, że wielu z nas tego czasu wolnego ma tak mało, że zabijać go z przyjaciółmi, bliskimi jest trudno.
Sam mam z tym niestety problem i kupka wstydu gier planszowych-mniejsza i komputerowych-większa wciąż czekają na ogranie. Może do końca roku coś z tym też uda się ruszyć.
Szczególnie brak spotkania się ze znajomymi przy planszówce boli.
W obecnych czasach kiedy każdy goni za pieniądzem, jest przytłoczony obowiązkami faktycznie ciężko się spotkać. Ale czy nie byłoby dobrze umówić się chociaż raz w miesiącu na całe popołudnie/wieczór i zagrać kilka razy? Dla naszego własnego zdrowia psychicznego powinniśmy czasem oderwać się od naszej codzienności.
Interesujący temat, który obserwuję od dawna i mam na ten temat kilka przemyśleń.
Podstawową tezą, którą pozwolę sobie postawić w tym komentarzu jest stwierdzenie, że planszówkom zaszkodziła egalitarność, a nie ekskluzywność. To hobby stało się jakiś czas temu modne, co w zasadzie powinno sprzyjać rozwojowi zagadnienia, ale okazało się to drogą do degeneracji.
Otóż stało się to, co miało miejsce już wcześniej w świecie gier komputerowych w postaci rozczłonkowania końcowego produktu na oddzielne pakiety DLC, za które należy dopłacić. W przypadku gier planszowych było to łatwiejszym źródłem pieniędzy, a kluczem do ich wyciągania stało się określenie „KOLEKCJONERSKI”. Śledzę kilka, pewnie nawet kilkanaście, miejsc związanych z grami planszowymi i mam wrażenie, że wszechobecne jest zbieractwo, w najlepszym wypadku kilkukrotne wypróbowywanie i odkładanie gier do KOLEKCJI. Nawet w powyższym artykule pada w pierwszych zdaniach to określenie, użyte odruchowo – to nie zarzut, gdyż odzwierciedla to po prostu rzeczywistość. Podzielam zdanie autora, że w grach planszowych atrakcyjny jest kontakt z ludźmi, wspólna rozgrywka i interakcja 'tu i teraz’. Tym bardziej jest mi smutno, gdy tocząc kolejne rozmowy z pasjonatami gier planszowych słucham o wszystkich ogrywanych tytułach w ujęciu ilościowym i tylko takim. W tej sytuacji ludzie gotowi są wydawać zawrotne kwoty na akcje crowdfundingowe, gdzie obiecuje się im ekskluzywną zawartość – to jest zbieractwo. Zrodziło się hobby zbierania gier w miejsce grania w nie. Widać to również wyraźnie na planszówkowych forach, gdzie ludzie prezentują swoje Kallaxy z grami pod pretekstem pytań o ich ułożenie lub otworcia oznaczając je jako 'chwaliposty’. Tak ciężko jest przecież pokazać 'kolekcję’ innym graczom, gdy się z nimi nie gra, na szczęście mamy fora internetowe. Często spotykam ludzi, z którymi mogę porozmawiać o grach, ale coraz trudniej znaleźć kogoś, kto rzeczywiście chce pograć.
W tym poście, który można określić malkontenckim, wspomnę jeszcze o zjawisku recenzentów internetowych, które narasta lawinowo i odrotnie proporcjonalnie do jakości serwowanego contentu. Brakuje felietonów, takich jak ten, a pełno jest pobieżnych recenzji (kto nie postuje dwa razy w tygodniu ten ginie, prawda?). Recenzje często wypełnione są subiektywnymi odczuciami i pozbawione obiektywnych ocen, w takiej sytuacji czytelnik (lub widz, bo coraz więcej mamy videoblogów) czuje się tak, jakby ktoś w zasadzie zagrał za niego i jasno określił jakie należy mieć odczucia wobec gry.
Pozwoliłem sobie na napisanie tego komentarza, pełnego smutku i wewnętrznej złości na crowdfunding oraz zbieractwo, ale niech nie przebija z niego nadmiernie negatywny obraz – środowisko planszówkowe mimo różnych przekształceń pozostaje wspaniałym tworem, którego warto być częścią. Wolałbym, żeby gry były do grania, a nie kolekcjonowania hiper-eksluzywnego-limitowanego-cotentu, ale zdaję sobie sprawę z tego, że ktoś pewnie juz kiedyś powiedział, że znaczki są do naklejania na koperty, a nie pakowania w klasery :)
Zdecydowanie podzielam Twoje zdanie jakoby gry w założeniu mają służyć do grania. Nie zabraniajmy jednak ich kolekcjonowania, jedynie niech ta kolekcja również służy rozrywce a nie jedynie cieszeniu oka na regale.