Staten Island, jesień 1936 roku. Na skrzyżowaniu Armstrong Avenue i Arthur Kill Road spotyka się dwóch gentlemanów w stylowych, choć nie najnowszych płaszczach i kaszkietach. W zasadzie jeden stoi na rogu. Drugi do tego rogu podchodzi. Wywiązuje się rozmowa.
– Co tak stoisz? – pyta jeden.
– A co ci do tego? – odpowiada drugi.
– Chcesz w dziób? – zagaja ponownie pierwszy.
– Weź się, bo niech mnie Bozia broni, jak Cię trzepnę, to Ci się prohibicja przypomni! – zirytował się drugi.
– Powiedzono pani. – usłyszał w odpowiedzi.
– No i się doigrałeś. Wracam z kolegami! I z kuzynem!
I tak oto narodził się konflikt między gangiem niebieskim, a pomarańczowym.
Witaj w świecie dużych pieniędzy, odgrzewanej pizzy i krwawych, mafijnych porachunków. Witaj w Syndykacie Zbrodni!
Historia zmienną jest
Czy wojny mafijne są ciekawszym tematem od wojen światowych? Polska edycja gry Blitzkrieg: World War Two in 20 Minutes zmieniła względem oryginału nie tylko tytuł, ale też tematykę i oprawę graficzną. Być może klimaty wojenne nieco się już przejadły, a być może to tematy mafijne są zbyt rzadko eksplorowane. Dość rzec, że pozostajemy w podobnym okresie w historii, ale z teatrów II Wojny Światowej przenosimy się do Nowego Jorku i Los Angeles. Mechaniki pozostały niezmienione i nadal jest to 20-minutowa gra dla 1 lub dwóch graczy.
Gracze ci będą walczyć o strefy wpływów w jednym z miast, tocząc walki w poszczególnych dzielnicach. Tury są szybkie i składają się z zagrania żetonu, rozpatrzenia jego efektów, naniesienia zdobytych punktów na odpowiedni tor i dociągnięcia żetonu z woreczka. Od strony obsługi gry, trudno byłoby prosić o bardziej przyjazne użytkownikom rozwiązanie. Dla zapominalskich przygotowano stosowną ściągawkę, widoczną na wnętrzu „parawanu”, za którym gracze ukrywają swoje oddziały przed wścibskim spojrzeniem wroga.
Ty masz szejka i ja mam szejka
Rozgrywka w Syndykacie Zbrodni odbywa się na niewielkiej, dwustronnej planszy z dzielnicami miast, gdzie Nowy Jork jest tym „prostszym”, zaś Los Angeles bardziej złożonym wariantem. Gracze pobierają z pudełka zasłonkę (mafijny parawan), woreczek (nieżółciowy) i zestaw żetonów, a następnie zaczynają rywalizację.
Obie strony walczyć będą o kontrolę nad poszczególnymi dzielnicami, co zapewni im wpływy z przemytu. Do swojej dyspozycji konkurujące gangi mają przemytników, gangusów i skorumpowanych gliniarzy – samą śmietankę, reprezentowaną przez żetony we wspomnianym wcześniej woreczku. Przewagę i kontrolę wyrażać będą wartości na żetonach – czyli w teorii najprostszy sposób porównania sił. ALE.
Każdego z naszych wysłanników możemy umieścić jedynie na ściśle określonych rodzajach pól (ulice, rzeka lub nabrzeże). Dodatkowo sprawę komplikuje fakt, że niemal każde pole w grze wywołuje jakąś akcję (bardzo praktyczna ściąga z wszystkich symboli znajduje się na wspomnianych wyżej parawanikach graczy) – od doboru kolejnych członków gangu z woreczka, przez wzmacnianie swoich wpływów w dzielnicy, aż po dobieranie żetonów specjalnych i eliminowanie członków przeciwnego gangu.
Worek pełen mafiozów
Żetony w grze zajmują jedną z trzech pozycji: albo są w woreczku (jako rezerwa), albo za kotarką (jako nasz gang, gotowy do wykorzystania), albo leżą już zagrane i nietykalne na planszy. Na początku gry mamy za kotarką trzech członków gangu – w trakcie rundy zagrywamy jednego z nich, stosujemy odpowiednie efekty i na koniec dobieramy nowy żeton, do wykorzystania w kolejnych ruchach. Może się jednak zdarzyć, że dzięki sprytnym zagraniom tych żetonów będzie nieco więcej. Może być jednak tak, że złośliwy przeciwnik ustrzeli nas na tyle skutecznie, że będziemy mieć ich nieco mniej.
Miasto pełne zbrodni
Zdobywanie kontroli nad dzielnicami w mieście odbywa się etapami. Gracze nie mają więc możliwości zagrywać swoich popleczników na lewo i prawo, kosząc jedną premię za drugą. Zawsze ograniczeni są do aktualnie otwartej potyczki na danej dzielni – rozumianej jako najwyżej położony rząd, w którym są jeszcze wolne miejsca. Po dołożeniu żetonu na ostatnie wolne pole, konflikt jest rozwiązywany przez ustalenie przewagi (sumy wartości na żetonach) i kolejny rząd otwiera się dla graczy.
W tym miejscu warto chyba wspomnieć jak tu właściwie wygrywamy? W trakcie walk w dzielnicach, gracze zdobywają tzw Punkty Bogactwa, oznaczone symbolem monety – osiągnięcie 25 z nich oznacza zwycięstwo. Może też dojść do sytuacji, w której gracz nie ma w swoim gangu (za zasłonką) żadnych żetonów, lub żadnych żetonów, które mógłby dołożyć zgodnie z zasadami gry.
Dzięki tym zabiegom rozgrywka cechuje się rześkim tempem i interesującą zagwozdką, związaną z niemal każdym ruchem. Przepychanie się na torze przemytu – a w zasadzie przeciąganie liny – może spowodować szybsze zamknięcie dzielnicy (jeśli jeden z graczy przeciągnie znacznik całkowicie na swoją stronę) i daje po drodze korzyści w postaci Punktów Bogactwa. I choć pola z bonusami, m.in. gwarantujące potężne żetony wzmocnienia, mogą kusić, to nie gwarantują one zwycięstwa. Wygrana w Syndykacie Zbrodni rzadko przychodzi dzięki jednej brawurowej akcji – niezbędne jest pieczołowite konstruowanie sytuacji, w których uwaga przeciwnika nie jest skupiona na jednym naszym działaniu czy jednej dzielnicy, a raczej rozsmarowuje się po całym mieście. Kąśnięcie tu, atak tam, niby leniwe zagranie słabego żetonu w odległej części miasta – to wszystko bardzo ważne elementy wojny na wielu frontach. Planowanie swoich ruchów w wielu wymiarach jednocześnie jest wymagające, ale to właśnie ono dodaje grze specyficznego smaczku i sprawia, że 20 minut mija bardzo szybko.
Oferta, którą da się odrzucić
W pudełku z grą zawartych jest kilka wariantów, które podbijają regrywalność. Druga strona planszy – mapa Los Angeles – to znany z pierwowzoru dodatek „Nippon”, w którym rozgrywka odbywa się na nieco innych zasadach (m.in. dzielnice odblokowują się po kolei, nie wszystkie są od razu dostępne, a w każdej z nich odbywa się tylko jedna potyczka). Osobną instrukcję i dodatkowe komponenty (kostkę i zestaw żetonów) zyskał też tryb solo. Wraz z opisem zasad w książeczce zamieszczono również kilkustronicową historię mafijnych porachunków w USA – to przyjemnie tematyczny smaczek w grze raczej niezbyt tematycznie bogatej.
Do Syndykatu Zbrodni, a w zasadzie do Blitzkrieg!: World War Two in 20 Minutes przyciągnęły mnie pozytywne opinie użytkowników BGG i kilku recenzentów. Koncepcja wydała mi się lotna, a upchnięcie jej do 20-minutowego starcia dawało nadzieję, że gra może stać się ciekawym uzupełnieniem innych, nieco dłuższych i cięższych rozgrywek. Niestety, mimo przedświątecznego okresu planszowej magii nie uświadczyłem.
Zbrodniczo-przemytniczy temat jest tu raczej na doczepkę – podejrzanie łatwo gra przeskoczyła z teatrów II WŚ na ulice Ameryki, i niestety klimatów Ojca Chrzestnego nie czuć tu wcale. Jest przepychanka liczbowa, a w zasadzie cyfrowa, zagrywanie żetonów by zdobyć żetony i niewiele ponad to. Budowanie strategii jest tu trudne, bo w najlepszych momentach gracz widzi jedynie 3-4 kolejne swoje żetony, a i one mogą zostać wkrótce przetrzebione przez przeciwnika. Losowy dociąg z woreczka w połączeniu z niekiedy bardzo krótką rozgrywką sprawia, że nie wszyscy nasi gangsterzy pojawią się w każdej grze. I jak tu planować cokolwiek, skoro przez kilka kolejnych ruchów mogą dochodzić nam jedynie płotki, podczas gdy prawdziwie grube ryby chowają się na dnie worka?
Bonasera, Bonasera. Co zrobiłem, że pan mnie tak nie szanuje?
O tej grze mówi się, że jest „war game for non-wargamers” – ale tu również nie mogę się do końca zgodzić. OK, w kontekście potyczki „oddziałów” o różnej mocy, reprezentowanych przez kwadratowe żetony z cyferkami jest tu coś okołowojennego. Natomiast trzeba naprawdę mocno zmrużyć oczy, żeby dostrzec tu prawdziwie wojenną grę.
Zmrużyć oczy warto też patrząc na komponenty. Gra jest wyceniona dość korzystnie (ok. 70zł w sklepach), ale ceną korzystnej ceny jest dość rachityczna oprawa. Okładkowy obrazek (w dwóch częściach, na froncie i tyle pudełka) jest miły dla oka, za to już na samej planszy nie dzieje się nic wykraczającego poza podstawową funkcjonalność. Kolorystyka jest euro-beżowo-brązowa, z akcentami w czerwieni i intensywnie odznaczającym się błękicie – pierwotna oprawa w Blitzkrieg! może nie grzeszyła pięknem, ale była jednoznacznie osadzona w sprawdzonej estetyce wojenno-wojskowej – na dobre i złe. Syndykat Zbrodni stoi w rozkroku pomiędzy stylistyką starych gier euro (typu Cesarski Kurier), a szkicami w stylu Robinsona Crusoe i żadnego z tych wariantów nie realizuje przesadnie dobrze. Wrażenie jest takie, że wzrok skupiają ascetyczne tory i pola, upstrzone prostymi ikonami, a puste przestrzenie wypełniają niby tematyczne rysunki, które zamiast budować klimat, jedynie powodują wrażenie pstrokacizny. Tu jakaś plama, tam samochód, gdzie indziej postaci, wszystko w różnych skalach… nie skleja mi się to w spójną całość.
Mając do wyboru wojnę i wojnę wybieram…
… pokój. Pokój pełen innych gier, które dwuosobowe starcia realizują sprawniej, ciekawiej i w ładniejszej oprawie. Spór O Bór nie jest może grą stricte wojenną, ale również opiera się na kontroli terytoriów, a realizuje swoje założenia w ciekawszy, bardziej strategiczny sposób, a do tego wygląda lepiej i jest niemal połowę tańszy. Zwierzęcy Front jest zaś prostszy, szybszy i jeszcze tańszy, a ponadto można go schować do kieszeni i zabrać w teren.
Syndykat Zbrodni okazał się piwem bez gazu. A skoro nie żyjemy w czasach prohibicji i na sklepowych półkach da się bez problemu znaleźć dobrze bąblujące, aromatyczne propozycje, to czemu nie skupić się na nich?
Gra dla 1-2 graczy w wieku od 12 lat
Potrzeba około 20-30 minut na rozgrywkę
Plusy:
+ szybka i skoncentrowana potyczka, która się nie dłuży
+ tryb solo i dwustronna plansza dodają rozgrywce różnorodności
Minusy:
– losowość znacząco zmniejsza możliwości planowania
– nierównomierna i niezdecydowana estetyka wydania
– ledwo wyczuwalny temat
Grę Syndykat Zbrodni kupisz w sklepie
Dziękujemy firmie Nasza Księgarnia za przekazanie gry do recenzji.
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(3/10):
Ogólna ocena
(6/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Do tej gry mamy konkretne zarzuty. Może być fajna i dawać satysfakcję, ale… ale jest jakieś zasadnicze „ale”. Ostatecznie warto się jej jednak bliżej przyjrzeć, bo ma dużą szansę spodobać się pewnej grupie odbiorców.