Gra z kostkami, w której musimy zebrać określone zwierzątka? Superfarmer!. A tu niespodzianka, ponieważ Bernd Bürgel wyskakuje ze swoją propozycją, czyli Wildtastic Five. Zwierzaki trochę bardziej egzotyczne niż swojskie świnki i krówki, ale surykatki i lamy też się dobrze zdobywa.
Okładka średniej wielkości pudełka przedstawia bohaterów gry, czyli zwierzęta, którymi będziemy próbowali zapełnić nasz rezerwat. Sugerowany wiek graczy, czyli 8+, wydaje mi się trochę zawyżony, ale niecałe pół godziny na jedną partię jest jak najbardziej trafnie oszacowane.
Przed rozgrywką należy przygotować pulę żetonów i będzie to zawsze jeden zestaw (15 krążków) więcej od liczby graczy. Każdy otrzymuje własną planszetkę rezerwatu oraz 10 losowych żetonów, które zakryte kładzie przed sobą. Pozostałe również są niejawne i tworzą bank.
Czy łatwo złapać lamę?
Pierwszy gracz rzuca kostkami, których także używa się w liczbie gracze+1. Wybiera kość i wykonuje jedną z dwóch dostępnych akcji. Może odkryć tyle swoich żetonów, ile oczek ma przed sobą, i spośród zwierząt wybrać jedno za darmo umieszczając je w odpowiednim miejscu na planszetce. Następnie każdy kolejny gracz może kupić od niego jednego zwierzaka przekazując mu odpowiednią liczbę zakrytych żetonów. Jeśli kolejka wróci do pierwszego gracza, może zabrać drugi odkryty krążek, ale musi już za niego zapłacić. Jeżeli pozostaną jakieś odwrócone zwierzaki, odkładane są rewersem ku górze w banku. Drugą opcją jest zignorowanie wyniku na wybranej kości i pobranie z ogólnej puli tylu żetonów, ile niezapełnionych stref mamy w rezerwacie.
Pionek pierwszego gracza przekazujemy kolejnej osobie i rozgrywamy swoje tury do momentu, w którymś ktoś zapełni wszystkie miejsca na swojej planszetce – natychmiast zostaje zwycięzcą.
Czy widział ktoś misia?
Wildtastic Five to tytuł, którego grupą docelową są dzieci. Dorośli może pobawią się przy nim kilka razy, ale przy większej liczbie rozgrywek raczej będą się nudzić. Nie zmienia to faktu, że gra się całkiem przyjemnie, chociaż na pierwszy plan wysuwa się duża losowość. Zwierzęta mają swoje wartości odpowiadające ich liczbie na planszetce. Oznacza to, że np. w rozgrywce dwuosobowej na 45 żetonów są tylko 3 niedźwiedzie polarne. Na ogół udawało mi się je zdobyć w pierwszej połowie gry, ale przy mniejszym szczęściu, gdy będzie to ostatni krążek, którego potrzebujemy w rezerwacie, możemy bezowocnie rozgrywać swoje tury i dawać innym szansę na zbieranie kolejnych gatunków, podczas gdy sami będziemy stali w miejscu. To, co z punktu widzenia dorosłego będzie brakiem jakiejkolwiek kontroli nad rozgrywką, dla dzieci stanie się ekscytującymi rzutami i oczekiwaniem na trafne wytypowanie brakujących żetonów.
W grze występuje niewielka negatywna interakcja, chociaż ona również zależy od (nie)szczęścia i w dużej mierze jest niezamierzona. Jako pierwszy gracz możemy wybrać kostkę z większą liczbą oczek, zostawiając pozostałym same „jedynki”. Pod koniec rozgrywki jest to szczególnie niemile widziane, ponieważ jeśli odwrócony zwierzak nie będzie miał już wolnego miejsca na naszej planszetce, po prostu stracimy turę i nie zbliżymy się do zwycięstwa. Możemy opóźniać wygraną innego gracza także wtedy, gdy jest nam obojętne, który żeton wybierzemy, bo na oba mamy miejsce, ale kolejnej osobie zostawimy taki, której ona już wziąć nie może. Są to jednak drobne złośliwości bardziej właściwe dorosłym grającym w Wildtastic Five, niż dzieciom, które bardziej skupiają się na zbieraniu niż przeszkadzaniu.
Dobrym pomysłem jest wykorzystanie wyprasek jak planszetek, dzięki czemu nie musimy niczego wyrzucać. Dodatkowo pozwala to na utrzymanie porządku w pudełku, ponieważ po skończonej rozgrywce najlepiej włożyć krążki na ich miejsce. Wtedy nie tylko nie będą się przemieszczały podczas przenoszenia, ale też pomogą w przygotowaniu do kolejnej partii. Każdy z graczy wypchnie swój zestaw i dodatkowo jeszcze jeden, więc nie musimy za każdym razem liczyć zwierzaków. Jednak to, co jest plusem, po jakimś czasie może zamienić się w minus. Na razie żetony radzą sobie dobrze, ale obawiam się o ich trwałość po ciągłym wpychaniu i wypychaniu. Po wielu rozgrywkach mogą się po prostu rozwarstwić.
Moi współgracze dziwnie na mnie patrzyli po wygłoszeniu tego porównania, ale Wildtastic Five kojarzy mi się ze wspomnianym na wstępie Superfarmerem. Mamy dużą losowość z powodu kości i zbieramy konkretne zwierzęta, aby wygrać. Mechanicznie oczywiście się od siebie różnią, ponieważ tu odkrywamy żetony w ciemno, a na farmie wymieniamy posiadane gatunki na inne, ale obie poleciłabym tej samej grupie docelowej, jeśli ktoś szukałby nieskomplikowanego tytułu o zwierzakach dla mniejszych dzieciaków, i w obu podejmujemy proste, ale znaczące decyzje.
Ponadto Wildtastic Five jest grą niezależną językowo i posiada instrukcję w kilku językach, dzięki czemu mimo nieumiejętności czytania u młodszych dzieci lub podczas spotkania w międzynarodowym gronie nadal można się cieszyć rozgrywką.
Pingwin (6/10): W Wildtastic Five urzekło mnie wykorzystanie wyprasek jako planszy. Jako osoba dorosła przez większość partii dobrze się bawiłam. Z naciskiem na „większość”. Było trochę kombinowania (ile pustych wybiegów zostawić, kiedy wziąć żetony, a odkrywać), ale pod koniec partii powiało nudą. I to dość solidnie. Oczywiście został mi do uzupełnienia tylko niedźwiadek, którego nie udało mi się doczekać i ostatnie rundy nie niosły ze sobą żadnych decyzji. Frustrujące. Jednakowoż pamiętam, że będąc dzieckiem, cudownie bawiłam się przy Grzybobraniu, więc najprawdopodobniej dzieciaki będą zachwycone tą grą.
Złożoność gry
(3/10):
Oprawa wizualna
(6/10):
Ogólna ocena
(6,5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Do tej gry mamy konkretne zarzuty. Może być fajna i dawać satysfakcję, ale… ale jest jakieś zasadnicze „ale”. Ostatecznie warto się jej jednak bliżej przyjrzeć, bo ma dużą szansę spodobać się pewnej grupie odbiorców.
W grze WildtasticFive losowość jest oczywiście duża, wynikająca zresztą z dwóch czynników – rzutów kostkami i losowym odkrywaniem krążków z obrazkami zwierząt. Ale pewne elementy strategii też występują. Można to przeanalizować na przykładzie polarnego niedźwiedzia. Jest to zwierzę w grze rzadkie i cenne, więc gdy graczowi uda się w swojej turze krążek z niedźwiedziem odkryć, to ma szczęście. Ale czy warto takiego niedźwiedzia kupić w początkowej fazie gry? Tu już może być różnie. Z jednej strony unika się opisanego w recenzji problemu bezowocnego oczekiwania na to zwierzę pod koniec gry i może narazić przeciwników na zmaganie się z tym problemem. Z drugiej strony na zakup niedźwiedzia trzeba wydać aż 5 krążków i jednocześnie jego umieszczenie na swojej planszetce ogranicza liczbę obszarów i przez to dopływ żetonów w akcjach ich brania.