Gry o wikingach rozbudzają wyobraźnię graczy, ponieważ mitologia nordycka i historia północnych wojowników daje szerokie pole do popisu twórcom grafik i projektantom figurek. Wykonanie i przepych niektórych tytułów przyciąga wzrok i zachęca do zakupu, a potem dopiero przychodzi druga myśl czy mechanicznie gra ma coś do zaoferowania. A co, jeśli wykonanie jest bardziej oszczędne? Czy mechanika sama się obroni?
Odin’s Table to jedna z trzech planszówek wydanych niedawno przez wydawnictwo Tactic, w których główną rolę otrzymali wikingowie i ich bogowie. Recenzowany tytuł to dwuosobowy pojedynek przypominający nieco szachy, w którym siła wojownika nie zależy od niego, ale od bóstwa, które za nim stoi. Ale po kolei.
Miecz czy boża łaska?
Na środku stołu umieszczamy planszę, a na niej talie graczy w odpowiednich miejscach. Każdy otrzymuje podstawki na sześć kart, które odpowiadają kolumnom na planszy. W jej centrum znajduje się nasz obszar potyczki, czyli szachownica 6×5. Rzędy najbliższe każdemu graczowi to Pasy Mocy, na których umieszczamy naszych wojowników.
Każdy dobiera sześć kart ze swojej talii i umieszcza na planszy, żeby przeciwnik mógł się z nimi zapoznać. Następnie nasi bogowie trafiają na podstawki w dowolnym ułożeniu. Znamy więc karty rywala, ale nie wiemy gdzie dokładnie się one znajdują.
W naszej turze możemy poruszyć o jedno pole swoim wojownikiem z uwzględnieniem kilku zasad. Można przejść na którekolwiek z ośmiu otaczających nas pól, ale wkraczając na Pole Mocy, trzeba iść prosto do przodu. Ponadto nie można przemknąć po skosie między dwoma pionkami przeciwnika ani wchodzić na pole, na którym już znajduje się nasz wojownik.
Gdy chcemy przejść na zajęte przez rywala miejsce, wywołujemy atak. Wykładamy karty przypisane kolumnom, na których znajdują się nasze pionki, i porównujemy ich siłę. Atakujący zajmuje miejsce pokonanego wojownika, natomiast jeśli sam przegra, spada z planszy, a niedoszła ofiara zostaje na swoim polu. Remisy są rozstrzygane na korzyść agresora. Użyte karty zostają odłożone na stos kart odrzuconych i dobieramy nowe na ich miejsce.
Można poświęcić swój ruch wojownikiem, aby wskrzesić jeden pionek. Jest to możliwe tylko wtedy, gdy narożne pole na naszym Pasie Mocy jest puste, bo właśnie tam trafia odrodzony wojownik.
Celem gry jest umieszczenie trzech swoich pionków na Pasie Mocy przeciwnika. Gdy już się tam znajdą, nie można ich atakować i usuwać. Natomiast jeśli rywal zabije naszego wikinga na naszym Pasie, możemy zamienić miejscami dwie karty na naszej podstawce.
Wikińskie szachy… w Troi
Mitologia nordycka jest mi znana tylko w ogólnych, raczej mainstreamowych zarysach, dlatego moim głębszym skojarzeniem były historie greckie. Bardzo podoba mi się pomysł siły wojownika zależnej od boga za nim stojącego, co przypomina mi spór bogów podczas wojny trojańskiej w Iliadzie. Tam bóstwa miały swoich ulubieńców i były podzielone na te, który sprzyjają obrońcom Troi, i te, które wspierają Greków. Wojna miała więc dwa wymiary – boski i ludzki. Bogowie często ingerowali w poczynania swoich ulubieńców, pomagali im i przeszkadzały przeciwnikom. To, może trochę daleko idące skojarzenie, wpłynęło na mój pozytywny odbiór pomysłu, w którym pionki są identyczne, a karty bóstw zróżnicowane i kluczowe dla zwycięstwa.
Planując ataki musimy wziąć pod uwagę kilka kwestii. Siła naszego wojownika zależy od kolumny, z której robimy ruch. Siła przeciwnika to kolumna, w której się on znajduje podczas ataku. Może się zdarzyć, że chcąc kogoś zaatakować, będzie nam się opłacało poświęcić ruch lub dwa, aby przemieścić się do sąsiedniej kolumny, która ma wyższą wartość. Jednak w międzyczasie przeciwnik może nam uciec i zaatakować innego wikinga. Wtedy gonitwa za nim nie ma sensu, bo schroni się na naszym Pasie Mocy i stracimy tylko czas.
Zasady gry są bardzo proste, więc ich wytłumaczenie zajmuje tylko chwilę, a sama rozgrywka zajmuje niecałe pół godziny. Znaczna większość kart ma tylko przypisaną na stałe wartość, jednak dwie mogą pochwalić się dodatkowymi akcjami. Jeśli Loki (wartość 1) zostanie użyty do obrony, oba pionki zostają na planszy, ale zamieniają się miejscami. Jeśli zaś atakujący przewidzi obecność tego boga i do walki użyje również Lokiego, agresor wygrywa. Natomiast wkraczając lub opuszczając kolumnę, którą rządzi Idunn, możemy zmusić przeciwnika do wyłożenia na planszę jednej karty, która zostaje tam do czasu jej wykorzystania. W ten sposób przynajmniej częściowo możemy świadomie zaplanować swoje ruchy w okolicach tej kolumny.
Wykonanie jest klimatyczne, ale nie w sensie przepychu i zachwytu nad figurkami, a raczej adekwatności do czasów wikińskich. Takie pionki i grafiki mogłyby być elementami autentycznej gry stworzonej przez nordyckich przodków. Jednak nie każdemu przypadnie do gustu takie surowe wykonanie. Ostatecznie i tak klimatu w grze za dużo nie uświadczymy i będziemy skupiali się na strategii, a nie grafikach.
Grę polecam fanom dwuosobowych pojedynków, którzy szukają alternatywy do szachów. Wprawdzie stuprocentowa szachowa strategia musi tu ustąpić miejsca niewielkiej losowości, ale nadal dużo zależy od naszych decyzji. Początkowe karty możemy ułożyć dowolnie, ale kolejne po prostu zastępują te wykorzystane. Niewiele, ale zawsze coś, może dać moc Idunn dzięki zamianie kart, ale aby jej użyć, najpierw musimy ją mieć w swoich szeregach. Może dodałabym do gry wariant z dodatkowymi działania innych bogów, żeby urozmaicić kolejne rozgrywki, ale i tak Odin’s Table pozytywnie mnie zaskoczyło.
Złożoność gry
(3/10):
Oprawa wizualna
(6/10):
Ogólna ocena
(7/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.