Któż nie słyszał o dwunastu pracach Herkulesa. Nawet jeśli nie jesteśmy w stanie wymienić ich wszystkich, to na pewno jedną, czy dwie przypomnimy sobie bez problemu.
Imię Herkules, w dużej mierze dzięki popkulturze, od razu kojarzy się z epickimi wyzwaniami, masą potworów do pokonania, a w przypadku planszówek pierwsza moja myśl to: może jakaś przygodówka i na 100% będą figurki! Gdy otwieramy pudełko Herculesa od Mebo, nasuwa się jednak pytanie: gdzie jest ta moja hydra? A to dlatego, że nie mamy do czynienia z grą przygodową, tylko małym, lekkim, około trzydziestominutowy fillerkiem, będącym połączeniem wyścigu, manipulacji kośćmi, zbieranie zestawów kart i… matematyki.
To co najpierw? Hydra Lernejska, Cerber czy jabłka z ogrodu Hesperyd?
Celem gry jest wykonanie dwunastu prac Herkulesa, które symbolizują pola na torze wyścigu. Każde z nich zakryte jest przez znacznik – drewnianą kosteczkę.
Co ciekawe nie musimy wykonywać ich w ustalonej z góry kolejności. Na początku tury rzucamy dwiema kostkami, a następnie, traktując liczbę oczek jako cyfry, wykonujemy działanie matematyczne (dodawanie, odejmowanie, mnożenie lub dzielenie). Wynik wskazuje numer kolumny, z której otrzymujemy znacznik. Jeśli został on zabrany wcześniej, w którejś poprzednich rund, nasza strata.
Gratulacje, właśnie wykonałeś jedną z prac Herkulesa. Trudno nie było, prawda? No to teraz tylko myk do przodu i wyprzedzamy pozostałych graczy. Hola, hola, nie tak prędko. Swój pionek musimy przenieść do najbardziej wysuniętego w lewo pustego pola, nie może jednak przeskakiwać przez leżące znaczniki, a więc cała droga, którą pokonuje pionek, musiała być wcześniej z nich oczyszczona. W przeciwnym wypadku nie ruszamy się. Wbrew pozorom, nie jest to wcale takie złe. Możemy w ten sposób zaplanować sobie dłuższy, jednorazowy przeskok, który pozwala zdobyć kartę amfory. Im więcej pól pokonamy na raz, tym bardziej punktowana amfora wpada w nasze ręce.
Za wykonanie działania otrzymujemy kartę półboga korespondują z jego typem lub użytą liczbą na kostce. Spełniają one kilka funkcji, po pierwsze pozwalają na manipulowanie kośćmi w trakcie gry, zmianę ich wartości, czy przerzucanie. Żeby ich użyć musimy położyć na nich znacznik, zdobyty wcześniej z toru wyścigu. Karta nie może być ponownie użyta, aż do momentu usunięcia znacznika specjalną akcją odpoczynku. Po drugie zawierają symbol, który na koniec gry będzie liczył się do tworzenia punktujących zestawów i większości.
W trakcie gry można zdobyć jeszcze inne typy kart: panteonu i bogów. Te pierwsze otrzymujemy za dotarcie do 12 pola, dają one po prostu punkty na koniec gry. Te drugie mają taką samą funkcję jak karty półbogów, ale nie potrzeba kosteczki by ich użyć, po prostu je tapujemy. Zdobywamy je, będąc pierwszą osobą, która dotrze do pola losowo przypisanego do karty.
Koniec gry następuje, gdy tylko ktoś dotrze do ostatniego, dwunastego pola, ale pozostali gracze mogą jeszcze dograć swoją turę. Hercules jest wyścigiem, nie oznacza to jednak, że kto pierwszy ten lepszy i ma wygraną w kieszeni. Do punktacji ogólnej wchodzą zdobyte karty amfor, panteonu, niezużyte na karty półbogów kosteczki z pól wyścigu oraz zestawy kart i przewagi w zebranych symbolach.
Czy mity i matematyka to dobra mieszanka?
Hercules to szybki, bardzo przyjemny i przede wszystkim rodzinny tytuł. Wszystko tutaj ładnie się zazębia, a mechaniki ze sobą współgrają. Trzeba jednak przyznać, że sam temat nijak ma się do gry, a cały klimat tworzą miłe dla oka, komiksowe ilustracje. Świetnym pomysłem jest modularna plansza, dzięki której wszystko da się skompresować w małe, poręczne pudełko. Elementy są dobrej jakości, kości przyjemnie leżą w dłoni, a karty są dosyć grube i nie powinny szybko ulec zniszczeniu. Jedynie bloczek do punktacji mógłby mieć trochę więcej kartek.
Czas gry jest idealnie dopasowany do jej ciężkości. Nie ma tu wielkiego móżdżenia, ale warto trochę pokombinować i starać się zoptymalizować swoje posunięcia. Zrealizowanie planu, choć na pewno podparte odrobiną szczęścia, cieszy i sprawia, że czujemy lekką dumę z dobrze wykonanego zadania. Aby zwyciężyć nie wystarczy szybko poruszać się po torze, trzeba również zainwestować w różne źródła punktów. W końcu, ten kto wygra wyścig, niekoniecznie wygra całą grę.
No właśnie, szczęście. Jest to chyba nieodłączny element większości gier kościanych. Zawsze podkreślam, że nie lubię losowości, ale w Herkulesie mi ona zupełnie nie przeszkadza. Mamy aż cztery możliwe działania do wyboru, a karty bogów i półbogów pozwalają na manipulację wynikami, więc zwykle istnieje możliwość wykonania jakiegoś sensownego ruchu. Oczywiście, zdarzają się puste tury, ale niezbyt często i nie bolą aż tak bardzo.
Jak przy każdym wyścigu mamy odrobinę interakcji, kto pierwszy dostanie się na nieodwiedzone przez nikogo wcześniej pole, zgarnia bonusową kartę. Nie jest to jednak interakcja wysoce negatywna – raczej po prostu zdrowa rywalizacja.
Gra została doceniona zarówno w redakcyjnym gronie, jak i wśród moich stałych graczy. Hercules to przede wszystkim dobra zabawa, w której może uczestniczyć cała rodzina. Tytuł, który ma proste zasady i jest dobrym wyborem dla początkujących graczy, a jednocześnie jest wystarczająco angażujący, by nawet starzy wyjadacze znaleźli w nim przyjemność z grania. Może nie będzie pojawiał się na moim stole regularnie, ale na pewno chętnie będę do niego wracać.
Gra dla 1-4 graczy, wiek 8+.
Czas gry: ok. 30 minut.
+ zgrabnie połączone mechaniki
+ czas gry adekwatny do jej ciężkości
+ dobra zabawa dla całej rodziny
Pingwin: Jestem Herculesem zauroczona. To gra typu „nie można mieć wszystkiego”. Albo-albo. Albo czaję się na Amforę, albo idę drobnymi kroczkami zbierając półbogów (oczywiście, o ile zdążę przed innymi graczami). Albo zbieram punkty, albo manipulację kośćmi. Albo idę w zestawy, albo w przewagi. Na każdym kroku decyzja. Na każdym kroku ryzyko (bo inni też przecież coś zbierają). Cud, miód, malina w kategorii gier rodzinnych.
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(7/10):
Ogólna ocena
(7.5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.