Pogodziłem się już ze swoimi niedoskonałościami. Mam w sobie wystarczająco dużo samokontroli, żeby uznać opowiadanie jakiegokolwiek suchego dowcipu o Teneryfie za słabe i nieśmieszne, bo nazbyt oczywiste. Nie mam jej jednak aż tyle, żeby o tym nie wspomnieć na samym początku tekstu, marnując wstęp do recenzji.
Bohaterowie Tenefyru to kooperacyjna karcianka w klimacie “wchodzimy do podziemi bić potwory”. Potwory bijemy po to, żeby otrzymywać nagrody ulepszające naszą talię kart, za pomocą której przeprowadzamy wspomniane wcześniej bicie. A talię ulepszamy po to, żeby na końcu gry, kiedy minie odmierzany czas, zbić jeszcze dużego bossa. I dopiero wtedy możemy spokojnie pójść do karczmy z poczuciem dobrze spełnionego, heroicznego obowiązku.
O KUSZENIU LOSU SŁÓW KILKA
Cała rozgrywka opiera się na bardzo, bardzo prostym kuszeniu losu i obstawianiu: “uda się, czy się nie uda?”. Mam talię kart z cyferkami reprezentującymi siłę ataku. Na początku składa się ona z zer i jedynek w stosunku pół na pół oraz jednej karty specjalnej, związanej z klasą wybranej do gry postaci.
Walcząc z potworem dobieram trzy losowe karty z talii i zastanawiam się, czy jestem ukontentowany, czy chcę je odrzucić i dobrać nowe. Kiedy już zdecyduję, że nie ciągnę dalej, podliczam swoją siłę z ręki i oddaję głos kolejnemu graczowi. I tak sobie dobieramy karty dopóki w sumie jako drużyna nie uzbieramy wystarczająco dużo siły aby pokonać potwora. Albo, jeśli po turze ostatniego gracza nadal jesteśmy zbyt słabi, przegrywamy i uciekamy z podziemi z podkulonym ogonem.
Co nas ogranicza? Matematyczne reguły na poziomie szkoły podstawowej. Na początkowej ręce nie da się uzbierać więcej niż 3 siły, jeśli najwyższą kartą w mojej talii jest 1. Ogranicza nas też rozsądek i powściągliwość. Jeśli skończą mi się karty, to skończyły mi się karty. Trzeba wrócić do wioseczki, usiąść przy piweczku i dopiero wtedy można przetasować talię. A czas płynie, zbliżając nas nieubłaganie do konfrontacji z głównym złym dzisiejszej partii.
O ROZBUDOWYWANIU TALII
Rozgrywka przypomina odrobinę starą, pasjansową karciankę pod tytułem Piętaszek. Mierzymy się z kartą przeciwności losu za pomocą grania w pochodną karcianego Oczka, a po zwycięstwie karta ta zamienia się w korzyść dla nas. Obracam ją o 180 stopni i dodaję do swojej talii po następnym przetasie. Rozwój. Rośnięcie w siłę. Progres.
To jest ten moment w recenzji, w którym trzeba stanowczo i wyraźnie zadać pytanie: czym ta gra jest w porównaniu do tego, czym chce być? Z podobną stanowczością mogę od razu napisać, że nie jest to wymagająca strategicznego planowania łamigłówka o budowaniu maksymalnie efektywnego silnika karcianego, który będzie po kilku rundach wypluwał z siebie obrażenia w przeciwników z prędkością karabinu maszynowego.
Jest to natomiast gra o tym, że teoretycznie na pierwszy ogień mogę pójść w jedno z dziesięciu miejsc, ale tak naprawdę to w tylko jedno lub dwa. Nie wiem po co konkretnie tam idę, jak już dojdę to zobaczę co mi się trafiło. A potem z tego co się trafiło może będę miał okazję coś sobie ułożyć. Spokojnie, na luzie.
CZY TO ŹLE?
Jeśli masz już tę grę na półce i masz grupę znajomych lubiących tytuły wymagające podejmowania dużej liczby decyzji, to najgorszą rzeczą jaką możesz zrobić jest postawić Bohaterów Tenefyru na stół. Niewiele brakuje, żeby ta gra grała się sama. Rozgrywka polega głównie na zdecydowaniu o jakimś drobiazgu (na przykład: który bonus za wyczyszczenie danego lochu interesuje nas w tej chwili najbardziej) a potem patrzymy co się stanie.
To nie jest złe samo w sobie, bo ten typ rozgrywki jest szalenie przystępny i potrafi być szalenie angażujący. Jak już padło słowo “szaleństwo” to nie sposób nie wspomnieć o Szarlatanach z Pasikuowic, którzy są właśnie takim szalonym patrzeniem na rzeczy, które dzieją się w większości bez naszego udziału. Szalonym pomysłem jest też wydany niedawno przez Rebel Challengers, czyli po prostu gra w karcianą wojnę z pewnymi udziwnieniami.
Bohaterowie Tenefyru z pełną świadomością celują w tę samą niszę i technicznie rzecz biorąc trafiają w nią bez pudła. Obawiam się jednak, że mogą mieć odrobinę za mało szaleństwa wpisanego w rozgrywkę, żeby utrzymać się przy takiej konkurencji.
CO MOŻE URATOWAĆ BOHATERÓW?
Na korzyść Bohaterów przemawia fakt bycia grą kooperacyjną, bo ten element niszy gier głupkowato-losowych jest nie do końca wyeksploatowany. W moich rozgrywkach brakowało jednak tej trudnej do zdefiniowania iskry, która pozwoliłaby mi zaakceptować puszczenie metaforycznej kierownicy i dała ponieść się rzeczom dziejącym nad stołem.
Ta gra to nie tylko cyferki, ale też zdolności. Zdolności potworów, zdolności postaci, zdolności nowych kart umieszczanych w talii. Jednak żadna z tych rzeczy nie była dla mnie na tyle spektakularna, żeby z nastawienia “co za losowość, bez sensu” przeskoczyć do: “co za losowość! Jak fajnie!”
Może to efekt tego, że w trakcie grania w cykora z własną talią brakuje bezpośredniej groźby utraty tego, co już mam? Wymiana całej słabej ręki na potencjalnie lepszą nie jest tak elektryzująca jak ryzykowanie utraty niezłej ręki kart licząc na to, że następna odkryta karta polepszy moją pozycję. Hit me. Więcej niż 21. Szlag.
O LICZBIE GRACZY PRZY STOLE
Na pudełku napisali, że gra jest od 1 do 4 graczy. Prawda to. Jednak częścią gry jest podejmowanie starań, aby odpowiednie karty trafiały do talii odpowiednich graczy. Czasem nagrodą za wyczyszczenie podziemi jest przekazywanie kart innym graczom. W wariancie solo te nagrody można równie dobrze podmienić na puste karty, bo obsługuję jedną talię.
W wariancie czteroosobowym pewną frustrację może wywołać kompletna przypadkowość umieszczania kart w taliach graczy. Liczba kart na stole jest niezmienna niezależnie od liczby graczy, więc w takim układzie każdy ma relatywnie małą szansę na trafienie czegoś fajnego. A jeśli nie dostaję fajnych kart do talii, to nie bawię się dobrze.
Na dwie lub trzy osoby układa się to już względnie sympatycznie.
PODSUMOWANIE
Idea tej gry przedstawiona na papierze podoba mi się bardzo. Praktyka pokazała, że częściej się nudziłem niż bawiłem. Bohaterowie Tenefyru mogą sprawdzić się jako gra pokazana zupełnie nie grającym znajomym. Nikt nie poczuje się oszukany. Albo wszyscy przegramy, albo wszyscy wygramy. Ja przegrałem.
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(5/10):
Ogólna ocena
(5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Ot, nie mogę powiedzieć, że gra jest zła, ale też nie znajduje w niej niczego takiego, co skłoniłoby mnie, żeby ją polecać, czyli totalny przeciętniak. Sporo istotnych wad wpływających na grywalność. Odczuwalne zalety powodują jednak, że osoby będące fanami gatunku – mogą znaleźć w niej coś dla siebie.