Różne są drogi do tego, żeby poprawić swoją sytuację materialną. Można zmienić zawód, starać się o awans lub pracować więcej. Brzmi nudno? Na szczęście Ave, Leo! przychodzi z pomocą i proponuje zupełnie inny sposób na dorobienie sobie trochę złota. A jest nim zamknięcie się na arenie z innymi gladiatorami i ucieczka przed głodnym lwem. Kto się nie skusi na taką zabawę?
Chwała, Lwu!
Jeżeli powyższy opis brzmi dla was dość absurdalnie, to nie jest to wynik fanaberii piszącego tekst. Twórcy Ave, Leo! dość odlotowo potraktowali temat walk na arenie, celem stworzenia prostej gry abstrakcyjnej. Zadaniem każdego z gracza, będzie zebranie siedmiu złotych monet. Całość rozgrywki oparta jest na wykorzystywaniu kości, którymi będziemy poruszać się na naszej heksagonalnej planszy. Do wyboru mamy trzy rodzaje kości, które odpowiadają za: ruch lwa (czerwona), ruch naszych gladiatorów (zielone) oraz rozłożenie złota na mapie (żółte). Na początku każdej tury rzucamy wszystkimi dostępnymi koścmi, a następnie każdy w kolejności wybiera kość i wykonuje ruch. I tak gramy, aż do wyczerpania wszystkich kości lub spełnienia warunków zwycięstwa.
Alea Iacta Est!
Pomysł na rozgrywkę w Ave, Leo! jest interesujący i wymusza na graczach planowanie swoich akcji nie tylko poprzez realizację indywidualnych celów, ale też nieustanne zwracanie uwagi, na to jakie kości oddajemy przeciwnikom. Dla przykładu: żółte kości, które rozstawiamy na mapie dają nam potencjalną możliwość zebrania złota, ale musimy uważać czy, aby przeciwnik nie zdąży nas ubiec wykorzystując zielone sześciościany. Dodatkowo musimy mieć też z tyłu głowy fakt, że sam lew, choć nie jest w stanie nas zjeść, to w tym tytule znalazł sobie umiłowanie do zjadania cennego kruszcu poprzez przejście przez dane pole. Całość gry opiera się zatem na odpowiednim wyważeniu kości przez nas wybieranych. Interakcja między graczami opiera się na zwiększaniu kosztu za jaki możemy wkroczyć na dane pole. Otóż za każdy sąsiadujący z tym polem pionek (gladiatora lub lwa) jego koszt wzrasta o jeden. Oznacza to w praktyce, że umiejętne przesuwanie elementów na planszy będzie blokować możliwości poruszania się naszych przeciwników. Niby niewiele, ale koncept na tę zabawę jest bardzo przyjemny i spotkania z tym tytułem nie kończyły się na jednej partii.
Za mało emocji, Panie!
Niestety, po kilku rozgrywkach gra emocjonuje już w dużo mniejszym stopniu. Łatwość wejścia szybko odbija się na niekorzyść gry. Przydałby się tu jakiś wariant zaawansowany, który wprowadzał by choć trochę więcej zamieszania w interakcjach między graczami. Gra ma też dość duży problem ze skalowalnością. W maksymalnym wariancie osobowym, jako ostatni gracz, mamy maksymalnie okrojony wybór. Trudno tu też planować jakieś posunięcia, bo jesteśmy całkowicie uzależnieni od decyzji innych oraz wyników na kościach. Dodatkowo efekt zagęszczenia na planszy powoduje niemiłosierny spadek dynamiki rozgrywki, przez co partia potrafi się ciągnąć. Z kolei siadając do gry w dwuosobowym składzie zmuszeni jesteśmy do wprowadzenia home rulesa, ponieważ występuje w tej grze ruch otwierający, zapewniający taką korzyść jakiej przeciwnik nie jest w stanie odrobić przez całą grę. Do Ave, Leo! zasiadałbym w nie więcej niż czteroosobowym składzie.
Może nie za dobrze, ale jako tako!
Na osobny akapit zasługuje wydanie tej gry, która przypomina standardy tanich gierek sprzedawanych w osiedlowych kioskach. Plansza, która jest tak krzywa po rozłożeniu, że elementy nie są w stanie trzymać się na swoim miejscu to widok, o którym zapomniałem. Sama jakość planszy przypomina czasy słusznie minione. Ten plastik aż świeci po oczach. Wydawcy tej gry chyba wstydzili się trochę swojego produktu, bo nigdzie nie możemy znaleźć logotypu wydawcy, ani informacji o dystrybucji. Może wynikało to z jakichś ograniczeń druku, tak jak i przy zamawianiu pionków. Większość z nich jest widoczna, ale żółty i pomarańczowy potrafią zlewać się z kolorami areny. Natomiast prawdziwym cudem, jeżeli chodzi o wydanie jest instrukcja. Nie wiem za co korekta wzięła pieniądze, ale tłumaczenie zasad musiało odbywać się za pomocą Google Translator. Liczba błędów jest olbrzymia, a niektóre są tak kuriozalne, że nie uwierzę, iż choć raz ktoś to przeczytał. To wszystko razem komponuje się w niezbyt przychylny obraz, zwłaszcza jak na grę za 15 euro.
Pomimo dobrego początku z tym tytułem, teraz do tej gry mam stosunek bardzo ambiwalentny. Ciekawy pomysł na rozgrywkę został przykryty przez bylejakość wydania. Po kilku partiach zabawa z Ave, Leo! staje się nudna i powtarzalna. Całą tę sprzeczność, ale też mój ambiwalentny stosunek do tematyki tej gry, dobrze oddaje zasada dotycząca wyboru pierwszego gracza. Otóż partię rozpoczyna gracz, który ostatnio oglądał Gladiatora. Mordobicie i zarzynanie się na arenie jako temat dla ośmiolatków? No chyba nie… Dla mnie 5 punktów z dużym minusem za wykonanie.
Zalety:
+ customowe kości
+ ciekawy pomysł na rozgrywkę…
Wady:
– …który przez płytkość, nudzi się po kilku partiach
– wykonanie
– instrukcja
Dziękujemy firmie Al-Khwarizmi Games za przekazanie gry do recenzji.
Złożoność gry
(2/10):
Oprawa wizualna
(3/10):
Ogólna ocena
(5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Ot, nie mogę powiedzieć, że gra jest zła, ale też nie znajduje w niej niczego takiego, co skłoniłoby mnie, żeby ją polecać, czyli totalny przeciętniak. Sporo istotnych wad wpływających na grywalność. Odczuwalne zalety powodują jednak, że osoby będące fanami gatunku – mogą znaleźć w niej coś dla siebie.