W barze spotykają się cztery myszy i kot.
Zaczyna się zabawny pościg wokół stołów i krzeseł. Myszy nieporadnie biegną to w lewo, to w prawo, a kot goni je kręcąc łapkami jak śmigłami samolotu. Jest sielsko.
Ktoś pstryka palcami i iluzja znika.
To nadal pościg, ale nie jest ani trochę zabawny czy sielski.
Czworo ocalałych ostatkiem sił próbuje uciec z mrocznej posiadłości. W pogoń za nimi rusza psychopatyczny zabójca rodem z najmroczniejszych horrorów.
Czuć zapach potu i śmiertelnego strachu.
Tutaj do gry wkraczasz Ty.
Wybierz stronę.
I ruszaj, co sił w nogach!
Gra zaczyna się od podziału na dwie drużyny.
Na złych i tych być może mniej złych. Nie wiadomo do końca, co mają za uszami.
W pierwszej drużynie – jeden gracz.
W drugiej – od dwóch do czterech graczy, kontrolujących zawsze cztery postaci ocalałych.
Podział nie jest równy, ale i cele są inne. Niedoszłe ofiary od wolności dzieli uruchomienie czterech generatorów i znalezienie wyjścia. Ich oprawca, by wygrać, musi upuścić sporo ich krwi. Żeby to zrobić, nie musi nawet nikogo zabijać. Wystarczy, że jego ofiary powiszą trochę na jego haku.
Zapomnijmy na chwilę o tej makabrze. Przyszliśmy tu dobrze się bawić!
Śmiertelny pięciobój
Nie do końca wiemy, jak się tu znaleźliśmy. Co gorsza – gra nigdy nam tego nie wyjaśni. Wiadomo tylko, że nad wszystkim czyha niesprecyzowany dokładniej Byt, odpowiedzialny za morderczy szał, napędzający niektóre umiejętności zabójców.
Pod względem fabularnym być może mogłoby tu pojawić się nieco więcej treści. Dead By Daylight nie rozmienia się jednak na drobne, okrawając niepotrzebne ozdobniki i wrzucając nas w sam środek akcji. Historia nie interesuje nas bardziej, niż w zakresie tego, że mamy tu przetrwać lub zabić – i wszystkie mechanizmy w rozgrywce skupiają się właśnie na tym.
Obie strony będą rozgrywać swoje tury zagrywając zakryte karty i rozpatrując je, gdy przyjdzie właściwy moment. Ocalali mogą do woli komunikować się między sobą, z jednym tylko zastrzeżeniem: ich przeciwnik musi wszystko słyszeć.
Obie strony mapy – straszna posiadłość i jeszcze straszniejsza baza – to zestawy pomieszczeń, połączonych kolorowymi korytarzami. Na kartach graczy te same kolory upoważniają do ruchu w konkretnym, wyznaczonym przez kolor kierunku. Co istotne: każda z 4 kart jest inna i każda może być użyta tylko raz w turze. Zabójca ma dodatkową możliwość – jedna z jego kart pozwala mu pozostać w pomieszczeniu.
Duży kot, małe, małe myszy
Mapa usiana jest zakrytymi żetonami, które w swoich ruchach będą odkrywać gracze. Kolor sugeruje zawartość: od broni i pomocnych sprzętów, przez lekarstwa, aż po wyjścia i generatory. Tych ostatnich muszą szukać gracze – gdy znajdą i trzykrotnie aktywują cztery z nich, muszą jedynie udać się do wyjścia.
Zabójca szukać będzie żetonów czerwonych, które skrywają haki przydatne przy wykrwawianiu ofiar i totemy, pomocne przy morderczych rytuałach. Ofiary mogą zostać zaatakowane wszędzie, ale zabójcę do zwycięstwa przybliża jedynie zawis na haku. Kat może przeciągać swoje ofiary nawet przez kilka pomieszczeń, ale wraz ze wzrostem odległości, wzrasta szansa na uwolnienie (ocalali rzucają jedną dodatkową kością za każde mijane podczas tego krwawego rejsu pomieszczenie – rzucają nimi, by sprawdzić czy udało im się uciec z morderczego uchwytu).
Każda postać po obu stronach posiada unikatowe i asymetryczne zdolności, pomagające w realizacji zadania. Od wsparcia dla drużyny, po ułatwienia w ruchu i działaniu, jest tu całe mnóstwo pomysłów, dzięki którym żadna postać nie jest taka sama. I faktycznie, nie ma tu nudy – bohaterowie uzupełniają się nawzajem w swoich staraniach, pomagają sobie w wygranej, ale też ucieczce z krwawego haka. Każdy z ocalałych i zabójców ma swój poziom trudności i styl gry, który trzeba odkryć, wyczuć i opanować, by wygrywać nie tylko skutecznie, ale i stylowo.
Samotność maniakalnego zabójcy
Gra ma ciekawy, specyficzny rytm i poziom trudności zawieszony w rozkroku między grą do piwa i precelków, a tytułem strategicznym. Wytłumaczenie zasad to kwestia może trzech minut, a pełną, intensywną partię można z powodzeniem zamknąć w trzech kwadransach. Bez pośpiechu, o ile kogoś nie pospiesza perspektywa psychola z wielką piłą motorową w ręce, biegnącego za nim po mrocznych, wilgotnych korytarzach.
I kiedy mówię „intensywną” to nie naciągam faktów. Zagrywanie kart w ciemno, cicha kooperacja ocalałych, niebezpieczna karta „Czekaj” zabójcy, jego makabryczne zdolności specjalne, dyskretnie tykający licznik końca gry – źródeł napięcia jest tu tyle, żeby żadna tura nie była trywialna.
Jeśli lubisz się bać to gry planszowe nie są chyba najlepszym sposobem spędzania wolnego czasu. Bać się kartonowych żetonów i plastikowych figurek to rzecz rzadka. I tu też nie rzucałbym słowa „strach” lekkomyślnie – jednak Dead By Daylight jest naprawdę blisko wytworzenia emocji znanych nam z horrorów. Zabójca wielkimi, ciężkimi krokami pokonuje korytarze, rozbija w perzynę barykady z palet i szafki, w których mogą się kryć ocalali. Atmosfera jest gęsta, a gdy jedna z ofiar jest przeciągana przez trzy pokoje w drodze na hak i gdy rzuca kośćmi, próbując wywalczyć swoją wolność – wtedy niemal da się poczuć w ustach metaliczny posmak krwi.
Cud, miód i siekane ofiary
Dead By Daylight ma kilka wad: z nieznanych przyczyn świecącą, nieco nudną i pozbawioną wyrazu planszę, cienkie jak więzienna zupa planszetki postaci, czy trudne do rozróżnienia i prowadzące do częstych błędów figurki. Gra nie oddaje w pełni uczucia skradania się czy przeciskania przez kanały wentylacyjne – mimo, że karty mówią o konkretnych ruchach wykonywanych przez nasze postaci. Cele obu stron są tu zawsze takie same – co może smucić, a może być obojętne (w końcu do czegoś trzeba dążyć), ale przy różnorodności postaci nie jest przesadnie odczuwalne. Mimo to bawiłem się dobrze, a nad stołem podczas gry działo się dużo śmiesznych, poważnych i zawsze intensywnych rzeczy.
To, co gry planszowe robią dobrze, to wzmaganie uczucia presji. Nieuniknionego losu. Kurczących się dróg ucieczki. Wzrastającego ciśnienia. Dead By Daylight robi te wszystkie rzeczy, stawiając graczy przed prawdziwym wyzwaniem i pokazując, że ich przetrwanie czy ewentualna wygrana nie są wcale pewne. Choć ruch tutaj ukryty jest co najwyżej na dwie karty do przodu, niepewność ruchów drugiej strony, w połączeniu z niepewnością ruchów własnej drużyny (ocalali grają do wspólnej bramki) dodaje grze dużego ładunku takiej właśnie planszowej intensywności. Niby wiemy, gdzie jest złol, niby widać, dokąd zmierzają ocalali, ale co spotka ich po drodze – to przyjemna i nieco straszna niewiadoma.
Po piąte – nie zabijaj sam
To, co trochę mnie dziwi to brak wariantu solo i prawdziwego trybu dla dwóch graczy. Rozumiem, że jeden gracz kontrolujący wszystkich ocalałych miałby za dużą kontrolę i byłby zbyt skuteczny, ale to zapewne można zbalansować dodatkowymi mocami czy ruchami zabójcy. Podobnie z trybem solo – myślę, że łatwo byłoby wprowadzić do gry automę podobną np. do gier Stonemaier Games, gdzie kolejne ruchy przeciwnika byłyby zaprogramowane jako lista „priorytetów” czy warunkowych sekwencji uzależnionych od pozycji drugiej strony.
Mimo tych uwag sercem jestem z DBD. To nietypowa, dająca czystą, niezobowiązującą frajdę gra, na pograniczu imprezowej lekkości zasad i skrytoruchowej, taktycznej zabawy znanej z gier hidden movement. Jeśli przymknąć oko na jedynie dwie, przypominające trochę prezentację w PowerPoincie mapy (wersja KS ma tych map 4 – choć moim zdaniem lepiej sprawdziłyby się tu po prostu kafle z losowym układem), a skupić się na innym, unikatowym aspekcie, można tu dostrzec niebanalną pozycję na luźniejszy wieczór.
Tym unikatowym aspektem są dodatkowe karty zdolności dla obu stron. Bo jak już skończycie wyliczać ilość kombinacji pomiędzy 6 zabójcami i 7 ocalałymi, do gry wchodzą karty umiejętności – 28 i 24 dla jednej i drugiej strony. Dzięki nim możecie wymienić trzy standardowe zdolności z planszetek postaci na dowolną kombinację tych dodatkowych. Losujcie, wybierajcie, mieszajcie i przebierajcie – przed Wami długie, długie godziny odkrywania ulubionych zestawów.
Także ten. Nie traćcie czasu na czytanie recenzji – ruszajcie odkrywać w sobie żyłkę psychopaty… lub ofiary.
Gra dla 3 do 5 graczy w wieku od 17 lat (trochę za dużo tu wieszania na hakach)
Potrzeba ok. 45 minut na partię
Zalety:
+ szybka w tłumaczeniu i szybka w rozgrywce
+ klimatyczne planszetki postaci
+ duża zmienność rozgrywki dzięki dodatkowym kartom zdolności
Wady:
– połyskująca, niezbyt ekscytująca plansza
– z drugiej strony również połyskująca, niezbyt ekscytująca plansza
– trudność w rozróżnieniu figurek postaci
– niezmienność celu gry
Grę Dead By Daylight kupisz w sklepie
Dziękujemy firmie Portal Games za przekazanie gry do recenzji.
Złożoność gry
(5/10):
Oprawa wizualna
(6/10):
Ogólna ocena
(7.5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.