Moje miasto było jedną z moich ulubionych gier Reinera Knizii, jakie wypuścił na rynek w ostatnich latach. Był to efekt mojej wrodzonej słabości do gier kafelkowo-tetrisowo-układankowych spotęgowanej bardzo atrakcyjnym wykonaniem w połączeniu z pomysłem na zmiany w zasadach pomiędzy poszczególnymi rozgrywkami. Dzięki temu w każdej kolejnej rozgrywce czekało na nas coś nowego i zmieniającego sedno gry w mniejszy lub większy sposób. To w pewnym sensie nie była jedna gra, w którą graliśmy kilkadziesiąt razy, to było kilkadziesiąt minigier do rozegrania po jednej partii.
KOŚCIANA NIEUNIKNIONOŚĆ
I tak, w nieunikniony sposób cyklu wydawniczego, dotarliśmy do kościano-rysowanej wersji gry kafelkowo-układankowej. Patchwork już tam był, zaskoczenia ani zdziwienia nie ma ani trochę.
Moje Miasto Gra Kościana, dalej nazywane po prostu Moim Miastem to gra o zapełnianiu przestrzeni tetrisowymi kształtami i liczeniu punktów. Mamy sobie planszę, na której jest rzeka, drzewka, kamyczki i las. Rzucamy specjalnymi kostkami, na których wypada kształt, który mamy narysować i “kolor” w którym ten kształt ma być. Pierwszy kształt/budynek musimy zbudować przy rzece, każdy kolejny przy już istniejącym budynku. Nie można budować w lesie ani w górach, kamyczki trzeba przykrywać, drzewka najlepiej zostawić w spokoju. Wszyscy wykonujemy ruchy jednocześnie, na podstawie tych samych rzutów kośćmi, interakcji nie ma. I bum, to jest już cała instrukcja działającej gry.
Tak jak w pierwowzorze największą frajda z rozgrywki jest to, że jak już zagramy sobie nasz rozgrzewkowy początek, to możemy przejść do kolejnej kartki z notesu, na której jest jakaś drobna zmiana. I teraz na planszy pojawiła się studnia, która ma jakąś specjalną zasadę nagradzaną dodatkowymi punktami. Albo kolory budynków zaczynają mieć większe znaczenie i poza czystym wypełnianiem przestrzeni zaczyna zależeć nam na umieszczaniu konkretnych rzeczy w konkretnych miejscach. I tak już do końca, przez dwanaście partii: coś będzie się zmieniać przez co cały czas będziemy mogli zastanawiać się nad kolejnymi wariantami tej samej łamigłówki. Nie będzie stagnacji, nie będzie nudy.
KOŚCIANA LOSOWOŚĆ
Podstawową różnicą między pierwowzorem a wersją kościaną jest to, że na kości jeden kształt może wypaść więcej niż raz. W patologicznej i bardzo mało prawdopodobnej sytuacji moglibyśmy zapełnić całą planszę tylko jednym rodzajem budynków. W oczywisty sposób zmienia to charakter rozgrywki. O ile pierwowzór opierał się na układaniu w głowie puzzli na przyszłość i planowaniu ruchów naprzód, o tyle nowe Moje Miasto jest grą zdecydowanie lżejszą i radośnie płynącą z duchem myśli “a może się uda”. Dam sobie rękę uciąć, że czytając te słowa wiesz już, czy Ci to odpowiada, czy nie.
A skoro przy kościach i kształtach jesteśmy, to Doktor Knizia znowu wymyślił cwany pomysł. Są dwie kostki określające kształt, które po rzuceniu składamy według oznaczeń w taki sposób, że z jednego rzutu bez wątpliwości otrzymujemy tylko jeden wynik. Kości policzone są w taki sposób, że budynki skrajnie małe i skrajnie duże wypadają rzadziej niż te średniej wielkości. I tutaj mam drobny problem. O ile o liczbach i prawdopodobieństwie nauczyłem się już myśleć prawidłowo, to przełożenie kształtów na częstotliwość ich wypadania moje intuicyjne zdolności już przerasta. Opieram się tylko i wyłącznie na podpowiedzi: duże – bardzo nieczęsto.
KOŚCIANA KAMPANIA
Te wspomniane wcześniej dwanaście partii układa się w jedną, długą kampanię, którą na końcu ktoś wygra, a ktoś przegra. Nie ma tu wielkiej filozofii: po prostu liczymy sobie sumę punktów ze wszystkich poprzednich partii i kto natrzaskał ich więcej wygrywa. Uczciwe to i nieprzekombinowane, bo przegranie partii stratą jednego punktu łatwiej odrobić w przyszłości niż gdyby “małe” punkty przeliczać na “duże” tak jak w pierwowzorze. Ma to marginalne znaczenie dla odbioru całości, ale jakoś tak spokojniej w głowie.
Można też oczywiście grać solo i porównywać sobie wynik z tabelką na końcu instrukcji. Działa? Działa. Dlaczego miałoby nie działać? W końcu inni gracze są mi podczas partii potrzebni wyłącznie do tego, żeby nie siedzieć w kompletnej ciszy.
KOŚCIANA PRZEWIDYWALNOŚĆ
Nie ma w tej grze niemal nic zaskakującego. Ale to nie problem. To jest po prostu zwyczajna, solidna, lekka, tania i zapewniająca różnorodność rozgrywek zabawka, co do której nie mam absolutnie żadnych większych uwag. Jeśli lubisz zapełnianie przestrzeni kształtami w stylu Kartografów albo Patchwork Doodle a zamiana losowości karcianej na losowość kościaną nie powoduje reakcji alergicznej, to Moje miasto powinno Ci się spodobać. Nie jest to tytuł lepszy od pierwszej wspomnianej gry, ale jest ciekawszy niż ta druga.
Grę Moje miasto: Gra kościana kupisz w sklepie
Dziękujemy firmie Galakta za przekazanie gry do recenzji.
Złożoność gry
(3/10):
Oprawa wizualna
(6/10):
Ogólna ocena
(7/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.