Od razu zaznaczam, że to będzie zapis moich pierwszych wrażeń po pierwszej rozegranej partii. Partii rozegranej w składzie raczej nieoptymalnym, bo dwuosobowym. I o ile w samych mechanizmach zmian raczej nie będzie, to dam sobie rękę uciąć, że od czterech graczy wzwyż dynamika rozgrywki będzie wyglądała zdecydowanie inaczej. Ale o tym później. Zajrzyjmy teraz do tego wypełnionego po brzegi żetonami pudełka od wydawnictwa Portal.
Właśnie – wypełnionego żetonami. Grałem w wersję mniejszą-sklepową, nie w barokowo-plastikową. Stąd na wiele z moich uwag i ewentualnych zarzutów trzeba będzie spojrzeć przez ten pryzmat.
KLIMAT
W tytule jest “Historia Cywilizacji”, w pudełku natomiast jest trochę bardziej abstrakcyjnie. Jeśli ktoś nastawiał się na rozgrywkę w stylu Cywilizacji Sida Meiera albo Clash of Cultures, to raczej nie ten adres. Najbardziej klimatyczną rzeczą na stole jest ilustracja na planszy przedstawiająca mapę basenu Morza Śródziemnego i obrazki umieszczone na kartach technologii. Nie ma eksploracji, prawie wcale nie ma konfliktu, ekspansja i jej cele są bardzo umowne i symboliczne, sprowadzając się do zbierania kolorowych symboli na kartach i innych kolorowych symboli na żetonach pobieranych z planszy. Jednak koniec końców to cywilizacyjne przebranie pasuje do Mozaiki jak ulał, dopóty dopóki nie będziemy próbować opierać się na nim za mocno. To będzie dobry sucharek o efektywnym zarządzaniu zasobami i optymalnym wykonywaniu akcji. Mnie wystarczy.
CEL
W Mosaic gramy po to żeby zdobywać punkty zwycięstwa. Żeby moje opowiadanie miało sens, na początku muszę wspomnieć o tym, że gra toczy się na planszy, na której będziemy licytować się o kontrolę regionów poprzez budowę miast i wystawianie najbardziej pacyfistycznie nastawionych armii jakie widziały gry planszowe. Punkty zwycięstwa zdobywamy w określonych momentach gry za sprawdzenie kontroli terytoriów, za realizowanie celów strategicznych pobieranych z wystawki, za budowę cudów świata oraz za specjalizację w zbieraniu splendorowo-kolorowych ikonek na kupowanych kartach. Gra skończy się albo po trzeciej punktacji planszy (co wymaga od graczy skupienia się na kupowaniu kart) albo po wyczerpaniu pewnej puli kafelków celów z wystawki (co wymaga od graczy skupienia się na produkcji zasobów i chęci zdobywania punktów). tak czy siak: w ten czy inny sposób gra nieubłaganie zmierzać będzie do końca i nie będzie przeciągać się bez potrzeby.
ROZGRYWKA
Kiedy już w końcu uda nam się zacząć grać (będę opowiadał nie po kolei, do tematu przygotowania rozgrywki jeszcze wrócę) to rozgrywka przebiega zaskakująco szybko i płynnie. Robimy sobie po jednej akcji aż w końcu gra się skończy. Nie ma faz, nie ma rund, nie ma rozbudowanej struktury tury. Jest Twoja kolej? Wykonaj jedną z kilku dostępnych akcji i puść kolejkę do następnej osoby. Tak, akcji jest całkiem sporo, ale w sumie sprowadzają się one do dwóch typów: kup kartę albo produkuj zasób. W bardziej przewrotnych przypadkach kupienie karty pozwala wyprodukować zasób. Szok. Dobrze, trochę szerzej.
Nasza cywilizacja opiera się na wskaźnikach produkcji trzech podstawowych zasobów. Jest kamień, za pomocą którego budujemy rzeczy. Są zwoje, za pomocą których rozwijamy technologie. I jest jedzenie, za pomocą którego zwiększamy populację. Populacja? To taki uniwersalny wskaźnik produkcji czegokolwiek. Są jeszcze pieniądze, które są uniwersalnym zasobem wymienialnym na trzy podstawowe. I tak sobie dłubiemy tymi wskaźnikami, żeby w odpowiednim momencie mieć odpowiednią ilość odpowiednich rzeczy.
ROZGRYWKA TRWA DALEJ
Technologie to podstawa. I jeśli kogoś ma dosięgnąć rozczarowanie, to będzie to właśnie talia kart technologii. Technologie kojarzą się z czymś co ma stały wpływ na rozgrywkę, zmienia zasady. A tutaj w sumie po zakupie technologii zaznaczamy na jakie wskaźniki miała ona wpływ i odkładamy ją na bok. Albo odpalamy jej jednorazową akcję i odkładamy na bok. Od tej pory liczą się tylko ikonki, które są nadrukowane na jej spodzie. Ikonki występują jako wymagania do wynalezienia innych technologii. Zebranie dużej liczby ikonek tego samego typu realizuje nam cel dający punkty zwycięstwa. I tyle. Grał ktoś kiedyś w Terraformację Marsa?
Ale w Terraformacji są jeszcze niebieskie karty, które działają ciekawiej, powie ktoś. W Mozaice też są. Odniosłem jednak wrażenie, że kart posiadających większy i stały wpływ na rozgrywkę jest relatywnie mało lub bardzo mało. Na dokładkę nie są one oznaczone w wyróżniający się sposób i giną na stole. Nie ucieszyło mnie to. Nie ucieszyło mnie też rozliczanie układających się w kolorowy kalejdoskop i trudnych do sensownego zorganizowania ikon. A takie ważne są. Kluczowe, powiedziałbym nawet.
SKORO JUŻ PRZY CZYTELNOŚCI JESTEŚMY
Moje pierwsze wrażenie z rozgrywki rozumianej jako wykonywanie następujących po sobie czynności w celu osiągnięcia satysfakcjonującego efektu było bardzo pozytywne. Niestety, na rozgrywkę składa się też konieczność odczytywania informacji ze stołu. A tu już wielu pozytywów nie mam. Ikonki na kartach to jedno, ale plansza przy kolejnych rozgrywkach może przelać czarę mojej goryczy.
Mosaic to na planszy gra w duchu area control. Czyli jest jakiś obszar i jest jakaś kontrola. Dobrze więc byłoby, żeby obszary były widoczne. Dobrze byłoby też, żeby kontrola roztaczana przez graczy była widoczna jeszcze lepiej. Widzę, że na styl graficzny był wyraźny i wyrazisty pomysł, ale jeśli chodzi o jego funkcjonalność to moje odczucia kształtują się gdzieś pomiędzy “dlaczego?” a: “jak tak można?”
Plansza podzielona jest na kolorowe, sześciokątne pola, na które kładziemy kolorowe, sześciokątne żetony. Żeton jest dokładnie takiej wielkości jak pole na planszy, w pełni zasłania kolor. Jeśli więc na granicy regionów położymy dużo żetonów, to granica się zaciera.
Na planszy budujemy miasta, porty, wioski, warsztaty i cuda świata. Każdy z tych elementów dolicza do wartości naszej kontroli w regionie 1 lub 2 punkty siły. Te żetony są do siebie na tyle podobne, że dosyć ciężko na pierwszy rzut oka odczytać rozkład sił na mapie. Brakuje jakichś wyrazistych, symbolicznych oznaczeń. Wszystko zlewa się w jedną, pastelową masę. O, a cud świata jest szary, nie przyjmuje koloru gracza, który go zbudował. A powinien.
PRZYGOTOWANIE DO GRY
O ile sama rozgrywka jest płynna i niebywale przyjemna (jeśli lubi się dłubanie zasobów i przeskoczy utrudnienia czytelności), to przygotowanie do gry może zmęczyć. Przed każdą grą trzeba obsłużyć według oddzielnego algorytmu każdą z czterech talii kart. Najgorzej pod tym względem wypadają technologie: przejrzyj talię, oddziel technologie startowe, rozdaj technologie startowe, pozostałe wtasuj ponownie do talii, podziel talię na trzy równe stosy, wtasuj w jeden z nich kartę punktacji, ułóż na sobie w odpowiedniej kolejności zależnej od liczby graczy. To trwa, a trzeba jeszcze wylosować żetony do położenia na KAŻDYM polu na planszy. Ale spokojnie, po ich odkryciu wszystkie puste trzeba z planszy usunąć.
Ja widzę wartość w tym, co robimy na początku, bo te wszystkie ćwiczenia na moją cierpliwość ustawiają całkiem zmienne warunki początkowe. A mimo to przerzucanie elementów wte i wewte doprowadza mnie do pasji.
PROGNOZA NA PRZYSZŁOŚĆ
Bawi mnie to. To znaczy: bawi mnie to jak już zaczniemy grać i zaczniemy liczyć sobie produkcję. I zaczniemy rozkminiać ile akcji potrzeba, żeby zrealizować ten cel przed innym graczem. I czy skupienie się na tym celu nie sprawi, że przeciwnik podbierze mi za chwilę coś innego. Bawi mnie taka dłubanina, mikrozarządzanie każdą prostą, szybka akcją.
Mam obawę, że Mosaic jest po prostu za duży. Ma zbyt wiele drobnych elementów, które zajmują na stole zbyt dużo miejsca w zbyt chaotyczny sposób. A w środeczku, w serduszku jest to po prostu nadal prościutka gra familijna o liczeniu do piętnastu. Dysonans poznawczy.
Mimo tej obawy, mimo irytacji ze sposobu prezentacji tej gry, naprawdę czekam na kolejną rozgrywkę. Mam szczerą nadzieję, że przyzwyczaję się do tego, co mnie w Mosaic uwiera, bo nic nie wskazuje żeby ze strony gry coś miało się zmienić.
Od razu wiadomo, że to pisze Ciuniek, to jest niepowtarzalny styl jednak. Jako że słucham często podcastu, to czytając taki tekst od razu odtwarza mi się w głowie ciuńkowy głos, fenomen. Coś jak z Morganem Freemanem, przy zachowaniu skali oczywiście.
Bardzo lubię.
Pozdrawiam z mojej wsi Pana Rolnika.
To juz wiadomo czemu tyle zachwytu na planszowych grupach :P Casuale w koncu rozumieja jakiegos 4X i beda Ci wmawiac, ze to najlepsza gra w jaka zagrali :P Nie dziwne jak obok jest Splendor i Na skrzydlach hah . Dzieki za recke
Uff, na szczęście przejrzałeś tych okropnych casuali i możesz wrócić do gier dla elity!