Nie jestem tego pewna, ale tak mi wyszło z obliczeń. Imprez planszowych organizowanych przez Piechu i kawiarnię Ludiversum jest więcej, ale Planszówki w Spodku wyszło mi, że odbyły się po raz szósty.
Impreza nieustannie się rozwija i tegoroczna edycja objęła nie tylko Spodek, ale też hol sąsiedniego Międzynarodowego Centrum Kongresowego (MCK), gdzie zlokalizowane było wejście dla uczestników i przestrzeń dla największych wystawców. Na dzień dobry przywitał mnie więc Rebel, Egmont, Nasza Księgarnia, Lucky Duck Games…. przy samym wejściu utknęłam na dobrą połowę dnia – zanim w ogóle dotarłam na Spodek.
Na graczy czekało prawie 50 wystawców z całej Polski, odbyło się wiele prezentacji nowości i premier. Były też promocje i wyprzedaże – kolejka w MCK (zaraz za bramkami) do promocji Rebela była taka, że nie powstydziła by się jej głęboka epoka komunizmu. Aż się cisnęło na usta” przepraszam, do tu dają?”
Do olbrzymiego games roomu na płycie Spodka (ponad 600 planszówek do wyboru w dwóch wypożyczalniach: ogólnej i rodzinnej) – zwyczajnie nie dotarliśmy. Nie starczyło czasu. Nie dotarliśmy też do strefy prototypów (choć w jeden prototyp zagraliśmy w hotelu, po godzinach i bardzo nam się spodobał – mam nadzieję, że już niebawem usłyszycie o nim więcej). Za to udało się mi wziąć udział w jednym z turniejów – nie mogłam sobie odmówić przyjemności rozgrywki w Dominion. Poległam z kretesem (choć zdobyłam nagrodę pocieszenia w postaci promki) – i po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że nie ma nic gorszego jak kupować „trochę” kart królestwa. Albo idziemy w strategię na złocisze, albo kupujemy karty, które będą się nam się kombiły (koniecznie z +1 akcja / +1 karta) i wynagradzały istotne braki w srebrze i złocie. Strategia „po środku” nie ma sensu i te rozgrywki, w których ją stosowałam uplasowały mnie na zaszczytnym dalekim miejscu w odległej galaktyce.
W tym roku w Spodku były też prelekcje. Jak na rasowych graczy przystało oczywiście… wybraliśmy granie w gry, ale do strefy prelekcji też dotarliśmy aby wziąć czynny i bierny udział w niedzielnej Gramiliadzie. Gramiliada, quiz planszowy pod szyldem Planszowej Gry Roku, wzorowany na popularnej Familiadzie, do którego Marcin 'Korzeń’ Korzeniecki zaprosił grupę osób znanych z branży. O zwycięstwo walczyły dwie drużyny: Młode wilki, czyli Agata Alicja Syc , Kasia i Łukasz Podulka z Ogrywamy, Przemek Kucharczyk Planszowe Zasady , Merry i Konrad Pojmańscy z Zaku BoardGames oraz Weterani: Wojtek Chuchla czyli WC i Tomasz Międzik czyli Medyk z Trelebele – audycji live o grach planszowych, Tomek Dobosz Gambit TV , Jan Truchanowicz (Awaken Realms) – współautor Palca Bożego, który w zeszłym roku wygrał aż w dwóch kategoriach PGR, Michał Szewczyk czyli Windziarz z podcastu Gradanie oraz nasz redaktor, Łukasz 'Ginet’ Trochimiuk.
Uczestnicy musieli trafić w taką odpowiedź, jakiej udzieliło najwięcej ankietowanych osób (dla każdego pytania było 5 najwyżej punktowanych odpowiedzi). Ale… nie do końca. Najwyżej punktowana odpowiedź była zaliczana na minus! Aby zdobyć punkty dodatnie trzeba było trafić w pozostałe cztery najczęściej udzielane odpowiedzi. Młode wilki podeszły do wyzwania ambitnie i prawie w ogóle nie zaliczyli minusów. Drużyna Weteranów podeszła do sprawy jeszcze bardziej ambitnie i strzelali tak celnie, że na 9 pytań ujemnego maxa zaliczyli aż OSIEM razy! Jak to trafnie skomentował Zaku – ich przegrana okazała się spektakularnym zwycięstwem ;)
Poniżej link do nagrania Planszowych Newsów:
Zobacz też relację Planszowej Gry Roku na FB
A wracając do naszych baranów opowiemy teraz w co udało nam się zagrać:
Ukryta tożsamość (REBEL.pl)
Gra, w której przypada nam w udziale jedna z 8 postaci. Oczywiście tajnie, bo to ukryta tożsamość. Za pomocą kart z ikonami musimy dać do zrozumienia innym graczom którą postać reprezentujemy (tam gdzie czerwone kropki dajemy wskazówki co nie pasuje, tam gdzie zielone – coś, co się kojarzy z tą postacią. Nota bene – podobną mechanikę znajdziemy w Ojczystym). Następnie planszetki idą w ruch i każdy z graczy próbuje odgadnąć postać wkładając w odpowiednie miejsce kluczyk z numerem postaci. Ciekawa, imprezowa gra, fajnie działa na większą liczbę graczy (my graliśmy chyba w 5 osób?). Warunek jest jeden – musisz być ogarnięty medialnie, bo jeśli nie wiesz kto to jest Che Guevara albo Czarodziej Merlin to umarłeś w butach…. Oczywiście na etapie przygotowania gry wspólnie decydujemy jakie postaci będą brały udział, ewentualnie jak ktoś kogoś nie zna, to można w paru słowach przybliżyć sylwetkę, ale akurat ta druga ewentualność jest powiedzmy sobie szczerze taka średnia, bo czasem ważne są niuanse. I tak na przykład w poprzedniej rundzie ja poległam na jakimś bogatym gofiście, którego imienia nie potrafię tu nawet wymienić, bo… wiedziałam o nim tylko tyle, że jest czarnoskóry i gra w golfa. A przesłanek do identyfikacji postaci zazwyczaj jest więcej…
Mordercze krewetki (REBEL.pl)
Kolejna imprezówka, w której uczymy się szacować prawdopodobieństwo i w której jest dużo negatywnej interakcji i tyleż samo śmiechu. To nie jest gra dla tych, co mają kij w … kręgosłupie. Każda karta krewetki na rewersie ma trzy kolory. To proste: oznacza to, że krewetka będzie jednego z tych trzech kolorów. Jeśli zagrasz na mnie tę krewetkę (a decyzję na kogo zagrać podejmujesz znając tylko trzy kolory z rewersu, a więc nie wiesz jakiego de facto koloru będzie krewetka) – a ja mam jej kolor – dajmy na to: żółty – to zabierasz wszystkie moje żółte krewetki. Jeśli jednak nie mam żółtych krewetek – ta krewetka zostaje u mnie. Możesz też zagrać krewetkę na siebie. Jeśli masz dany kolor – zabezpieczasz wszystkie krewetki tego koloru – to twoje punkty zwycięstwa.
Gra jest mega radosna, dynamiczna, pełna zwrotów akcji i negatywnej interakcji. Czyli dokładnie taka jaka powinna być gra imprezowa. Najlepiej zakrapiana ;)
Beyond the Sun (REBEL.pl)
Bardzo dobra, strategiczna gra, w której odkrywamy technologie, latamy w kosmosie, podbijamy planety. Dużo taktyki. Dużo kombinowania. Wszystko super fajnie działa.
Doni Peperoni (Trefl)
Gra na spostrzegawczość. Trochę przypomina Dooble, a trochę Jungle Speed. Wykładamy karty przed siebie w kolejności (jak w Jungle Speed). Szukamy takich samych składników na pizzy – tylko w jednej muszą być to małe elementy (dodatki) a w drugiej główny element. Fajne. No naprawdę. Nic dodać, nic ująć. Fajne.
Redraw (Trefl)
Doceniam, ale nie ogarniam. Tu trzeba rysować. Co więcej, trzeba kojarzyć i rysować na już rozpoczętym rysunku, który przedstawia zgoła zupełnie coś innego. Odgadywanie co autor chciał przekazać na rysunku – genialne! Rysowanie – ja wymiękam. Nie potrafię. Ale może dla ciebie nie będzie to problemem? ja akurat grałam z osobą, która świetnie się odnajdywała w rysowaniu. Tak czy owak, kolejna fajna gra Trefla do kolekcji. Zabawna, kreatywna, godna polecenia.
At the Office (Trefl)
Typowa wykreślanka z kostkami (roll&write). Bardzo pomysłowa. Temat fajnie wtopiony w mechanikę. Sposób wyboru kostki nieco zapożycza z Rzuć na tacę – ten kto rzuca może więcej (wybiera kość/kości blokując je tym samym dla reszty graczy), ale co turę wszyscy z kostek korzystają przypisując wybrany numer dla danego pracownika. Ale uwaga! Szef nie może być głupszy niż jego podwładny (osoba na górze nie powinna mieć niższego numerka niż osoba bezpośrednio pod nią) – ale jeśli tak się stanie, to taki szef nie będzie się liczył do punktacji końcowej, a są to całkiem niezłe punkty. Zwłaszcza jak będziecie mieć zbyt dużo głupich szefów, to zaliczycie… punkty ujemne.
A gra punktuje na koniec bardzo różne sety – kolory postaci (w tym przypadku akurat punktuje pierwszy graczy, który wypełni wszystkich w danym kolorze), mądrzy szefowie tudzież odpowiednio wartościowe rzędy. Jest sporo kombinowania. Bardzo miły fillerek.
Lucky Cats (Trefl)
… czyli „miau, miau” ;) Tak właśnie zapamiętałam tę grę. Na stole kotki, na ręku kotki, trzeba dopasować dwie karty kotków do podwójnego kotka na stole. Rzucić karty i zakrzyczeć „miau, miau!”. No… rewelka. Dawno tak się nie bawiłam i tyle nie krzyczałam. Świetna, imprezowa gra na spostrzegawczość (trzeba wypatrzyć kotki) i koordynację ruchową (trzeba dobierać i odrzucać karty z ręki, a w kluczowym momencie wyciągnąć i rzucić swoje dwa kotki na odpowiednią kartę).
Miodny bzyk (Lucrum Games)
To była chyba najbardziej oblegana premiera w Spodku. Gra swoje trwa (trzeba było liczyć przynajmniej 1.5h) a chętnych zatrzęsienie. Udało nam się dopchać do stolika dopiero w niedzielę, mimo, że w sobotę kilka razy się tam udawaliśmy próbując wstrzelić się w końcówkę aktualnie grającej ekipy. Niestety. Marzenie ściętej głowy. W niedzięlę zatem popędziliśmy pod Spodek zanim jeszcze otworzyli bramy, a po otwarciu sprintem udaliśmy się do stoiska. Byliśmy pierwsi! Za nami w odstępach kilku minutowych dobijały kolejne zespoły mające nadzieję na załapanie się, ale miejsca starczyło jeszcze tylko na dwie osoby ;)
To była również najmiodniejsza premiera. Wykonanie – obłędne. Kombinowania – sporo.
Nietrywialny jest w Miodnym bzyku sposób wykonywania akcji: stawiamy pszczółkę na polu aby zdobyć kafelek, kafelek dokładamy do swojego tableau niczym łamigłówkę w Ubongo, ale te „prawdziwe” akcje, takie które nam coś dają (ruchy po planszy dla zdobycia plastrów, produkcję miodu, sprzedaż miodu lub wykonanie zlecenia, rozród pszczółek) odpalamy dopiero wtedy, gdy zamkniemy krąg. Do tego wszystkiego trzeba umieć kolorystycznie dopasowywać plastry, a każdy wzór produkuje inny rodzaj miodku. A to wszystko ma przełożenie na cenę sprzedaży oraz możliwości wykonywania zamówień. Czasem naprawdę można się zawiesić.
Mnie się bardzo podobało.
Pięć szczytów (Trefl)
I znowu wróciliśmy do Trefla :). Pięć szczytów to gra adresowana do nieco bardziej zaawansowanych graczy niż dotychczasowe propozycje tego wydawnictwa. Jest to bardzo klimatyczna gra o wędrowaniu po górach. W zasadzie każdy element mechaniki służy tu budowaniu klimatu. Odkrywanie nowych fragmentów planszy, wędrowanie po niej i zbieranie jagód, grzybów, czy zboża, odkrywanie punktów widokowych, kompletowanie panoram…. A wszystko to w lesie, na połoninach i najwyższych, skalistych partiach gór. Sama mechanika oparta jest na budowaniu talii, lecz wykorzystanie talii przypomina to z Concordii – zagrane karty pozostają przed nami, aż rozbijemy namiot (zagramy kartę odpoczynku, która pozwoli nam kupić kartę panoramy, a przy okazji cofnie wszystkie zagrane karty na rękę). Klimatycznym smaczkiem są buźki zwane endorfinami, które możemy zdobyć odpoczywając tudzież wchodząc na określone pola – potrzebne są one do kupowania nowych, lepszych kart do naszej talii.
Gra jest bardzo przyjemna, więcej możecie przeczytać w recenzji Gineta, który stał się fanem tej gry. A w Spodku mieliśmy jeszcze tę niecodzienną okazję aby zagrać w Pięć szczytów z samym autorem :)
Bardzo dziękujemy organizatorom za wspaniały event (powinien trwać co najmniej tydzień!), wystawcom, dzięki którym moglibyśmy poznać nowe gry oraz wszystkim współgraczom, z którymi mieliśmy przyjemność zasiadać do stołu. Do zobaczenia za rok!