Prowadzenie kosmicznej armady to nie przelewki.
Trzeba zorganizować budżet, śledzić nowinki na rynku, dbać o częstą aktualizację floty, a przy okazji podglądać ruchy konkurencji.
Stawka jest wysoka – a wręcz kosmiczna. Kości w dłoń – galaktyka wzywa!
Twoja baza w kosmosie
Dwie kości, 200 kart i 45 minut. Tyle trzeba, by odbyć swoją kosmiczną podróż i przekonać się, czy tam w górze szczęście sprzyja nam bardziej, niż tu na dole. Te dwie kości będą kilkakrotnie wzywać nas podczas każdej rundy – raz, byśmy sami nimi rzucili i wykonali swoje ruchy, a następnie kolejny raz w turze każdego przeciwnika.
Space Base bowiem nie uznaje bezczynności. W swoim ruchu rozpatrujemy rzuty, korzystamy z ich efektu (lub efektów, bo kości możemy zsumować lub rozpatrzyć oddzielnie) i, jeśli budżet pozwoli, rozbudowujemy flotę o nowe statki, ich poprzedników odsyłając do Belize czy innego suchego, kosmicznego doku, do którego idą statki na końcu swojej drogi.
Nie idą tam jednak na zmarnowanie. Każdy tak zastąpiony i zdekomisjonowany statek będzie oferować nam pasywne korzyści, uruchamiane w turach pozostałych graczy. Statki – zarówno te aktywne jak i odesłane – generują punkty, fundusze niezbędne do rozwoju, a także rozmaite fikuśne akcje, którymi będziemy przybliżać się do zwycięstwa.
O co to wielkie halo?
Wielki Wybuch
Na początku było światło.
Zaraz potem Bóg stworzył kości, by trochę nimi pograć. Jakiś czas później stworzył człowieka, by ten zaprojektował Space Base. I się zaczęło.
Space Base urzeka prostotą zasad i szybkością ruchów, ale to, czym naprawdę zapuszcza korzenie w głowach graczy, to unikatowy sposób, w jaki pozwala im rozprawić się ze szczęściem.
Rzucanie kośćmi to ukochana mechanika Ziemian. Być może nie każdy gracz się do tego przyzna, ale większość z nas odczuwa ten sam dreszcz emocji, gdy kości opuszczają dłoń, zaczynają swój powietrzny taniec i kończą go piruetami na stole, zwiastując zaraz wielką radość lub bolesny zawód.
Space Base podnosi to rzucanie do rangi sztuki i daje nam paletę narzędzi, dzięki którym możemy na własną rękę zmierzyć się z rachunkiem prawdopodobieństwa. Kupując statki o numerach od 1 do 12 i podmieniając naszą początkową armadę systematycznie zbudujemy bazę opartą nie tylko o nasze preferencje, ale też o statystykę.
Pomyśl o liczbie od 1 do 12
Jaka suma wypada najczęściej, gdy rzucamy dwoma kostkami? Sześć, siedem, a może 9? Które ścianki pojawią się częściej, jedynka, dwójka czy piątka? Czy będziemy wzmacniać tę część bazy, odpowiedzialną za sumy dwóch kości (a więc od 2 do 12 oczek), czy może raczej skupimy się na pracy u podstaw, wzmacniając flotę o wartościach od 1 do 6?
Oczywiście, sprawa nie jest AŻ TAK prosta. Dostępne do zakupu statki różnią się przecież ceną – gdzie mocne statki o wysokich numerach są zaskakująco tanie, bo rzadziej można z nich korzystać – i akcjami. Tu wybór jest ogromny. Od tych najprostszych (dodatkowe fundusze, zwiększenie dochodów), przez te uniwersalnie przydatne (zwiększenie wartości na kościach, punkty zwycięstwa), aż po mocno sytuacyjne (jak wykonanie wszystkich akcji sąsiedniego pola) i te wręcz przekombinowane (otrzymanie trzech kart z rynku, zamiana wszystkich statków między dwoma numerami w bazie czy… po prostu zwycięstwo).
Centralny mechanizm rzucania kośćmi i pobierania profitów jest sam w sobie świetny, ale to właśnie karty statków podnoszą go na wyższy poziom. Budowanie indywidualnych strategii, magazynowanie statków w jednym doku, by stworzyć megasilne kombinacje czy po prostu kupowanie na chybił trafił tego, co akurat wpadnie nam w oko – każda z tych dróg nie tylko sprawi nam moc satysfakcji, ale też potencjalnie pozwoli nam zdeklasować przeciwników… o ile kości na to pozwolą.
Dowolność w zakupie kart i budowaniu swojej stacji to prosta droga do wielu „fuksiarskich” momentów, gdy nieoczekiwanie wpadnie wyczekiwana 12stka i pozwoli na odpalenie megamocnych statków, które tylko czekały na tę wyjątkową okazję. Bo choć rachunek prawdopodobieństwa raczej nie sprzyja dwunastkom wypadającym co turę, to jednak cuda się zdarzają – i niektórzy gracze wyrzucają co i rusz dokładnie to, czego potrzebują, ku wielkiej frustracji współgraczy.
Space Base jest grą na wskroś losową – bo taki jest jej cel. Zadaniem graczy nie jest obstawianie tego, co pewne, tylko przygotowywanie się na to, co możliwe i modlitwa o to, co mało prawdopodobne. Jeśli zawiesimy trochę nasze oczekiwania co do tego, że gra powinna być zbalansowana czy sprawiedliwa, to będziemy się świetnie bawić – nawet wtedy, gdy to nie my stworzymy wygrywającą kombinację statków.
Can Poland into space?
Gra zawiera oczywiście multum niespodzianek, easter eggów (w postaci ciekawych nazw statków) i kart, które potrafią w jednej turze odwrócić losy gry. I ta jej nieprzewidywalność i ekspansywność są głównym powodem jej niesłabnącej popularności. W przeciągu 5 lat od premiery doczekała się pięciu dużych dodatków, w tym kampanii oraz pudełka mieszczącego pozostałe rozszerzenia i grę podstawową. Najnowszy z tych dodatków, Genesis, zostanie opublikowany w nadchodzącym roku.
Rozgrywki w Space Base są szybkie, cel jest prosty (zdobycie 40 punktów zwycięstwa), a nauka gry zajmuje dosłownie kilka minut. Nie ma tu mowy o downtime czy nudzie między swoimi turami – cały czas czekamy na to, co wykulają przeciwnicy i co zyskamy w ich kolejce. Budowanie swojej stacji wymaga też od nas czujnego obserwowania rynku dostępnych kart i sprawdzaniu, które z nich przydadzą nam się najbardziej. Biorąc pod uwagę, jak dynamiczne są tury – rzut, szybka myśl, aktywacja, zakup – i jak krótkie są rozgrywki – większość gier w Space Base zamyka się w godzinie – można spokojnie rekomendować Space Base jako idealną, lekką grę (poziom rodzinny+) z zadziornym pazurem i domieszką hazardowych emocji.
Niestety, tak jak Space Base jest zmyślne w założeniach, tak niepraktyczne jest w realizacji. Rozgrywka jest rzeczą wybitnie przyjemną, a każda aktywacja naszych pieczołowicie dobranych statków jest cudownie satysfakcjonująca. Natomiast sama obsługa gry – od kosteczek luźno suwających się po torach po nieustającą wymianę kart – leży już po przeciwległej stronie od wybitności. Planszetki stacji, pod które non stop wsuwamy kolejne karty, są po prostu niepraktyczne. Bez maty czy grubego obrusa wymiana kart potrafi przysporzyć kłopotów: karty ślizgają się, rozsuwają i burzą nasze cierpliwie przygotowywane kolumny, albo wręcz przeciwnie – nie dają się unieść na tyle, by wsunąć nowy statek gdzie jego miejsce.
Jest to też gra o raczej niskim poziomie interakcji z innymi graczami. Owszem, współdzielimy rynek kart i korzystamy ze swoich wzajemnych rzutów kostkami – ale to by było na tyle. Nie licząc tych dwóch elementów, każdy z graczy spędza grę w swoim kącie stołu. Ale czy to problem, skoro to, co robimy we własnej turze i poza nią jest tak wciągające?
Mimo najszczerszych chęci, Space Base jest też grą mało tematyczną. Niby widzimy tu i ówdzie jakiś statek czy nawet fragmenty Kosmosu za nim, ale tak naprawdę rozgrywka obraca się nie wokół Słońca czy innych ciał niebieskich, a trzech torów, na których oznaczamy swój przychód, posiadane kredyty i punkty zwycięstwa. Trzeba naprawdę zmrużyć oczy, żeby zobaczyć i poczuć tutaj temat budowania czegokolwiek poza silniczkiem konwertującym rzuty kośćmi w przychody i punkty.
Na dłuższą metę jest to też gra w to, kto lepiej zna talie i korzystne kombinacje statków. Dobre zakupy przy szczęśliwym wychodzeniu kart na rynek mogą szybko prowadzić do efektu kuli śnieżnej, przynajmniej dla graczy, którzy znają grę nieco lepiej. Dla nowych graczy ilość kart i potencjalnych zestawień jest po prostu zbyt duża, by od początku grać w Space Base dobrze. A źle skonstruowany zestaw statków prowadzi do powolnie rozkręcającego się silnika, co powoduje frustrację i poczucie odstawania od reszty graczy – odstawania, które trudno będzie nadrobić w dalszej części gry. Ten, kto nie zna niektórych statków lub nie do końca rozumie ich zastosowanie czy sposób działania, ten ich po prostu nie kupi – inwestując w mniej efektywne, ale bardziej zrozumiałe statki. To, w połączeniu z dużym działaniem losowości (rzuty kośćmi + losowe pojawianie się kart na rynku) może odstraszyć niektórych graczy, lub uczynić ich rozgrywki mało inspirującymi.
Jeśli jednak, podobnie jak ja, cenisz sobie rzucanie kośćmi i wyczekiwanie w napięciu, czy właśnie spełnia się Twoje małe, kosmiczne marzenie – sięgaj po Space Base i zaczynaj budowę swojego galaktycznego imperium. Galaktycznej bazy. Galaktycznego garażu. Gdziekolwiek przechowujesz swoje statki – niech sprzyja Ci szczęście!
Zalety:
+ proste zasady i szybka, dynamiczna rozgrywka
+ duża różnorodność kart i strategii
+ dostępność kilku dużych dodatków pozwala mocno urozmaicić rozgrywkę
+ kości dostarczają przyjemnych, hazardowych doznań
Wady:
– w dużej mierze jest to wieloosobowy pasjans
– niska tematyczność
– duży udział losowości jest rdzeniem gry, ale może prowadzić do frustracji
– ikonografia nie zawsze jest czytelna i zrozumiała, zwłaszcza dla nowych graczy
Grę Space Base kupisz w sklepie
Dziękujemy firmie AEG za przekazanie gry do recenzji.
Złożoność gry
(4.5/10):
Oprawa wizualna
(6.5/10):
Ogólna ocena
(8/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Bardzo dobry przedstawiciel swojego gatunku, godny polecania. Wady mało znaczące, nie przesłaniające mocno pozytywnego odbioru całości. Gra daje dużo satysfakcji.
Przydatne linki: