Posłani
Liczba graczy: 2-4
Wiek: 10+
Czas gry: ok. 90 min.
Wydawnictwo: Szach-Mat
Posłani – gra podstawowa
To gra kompetytywna, w której gracze zbierają punkty zwycięstwa poprzez uzdrawianie potrzebujących i głoszenie Królestwa Bożego. Na pierwszy rzut oka wygląda dość ciekawie – wcielamy się w jednego z 12 apostołów, a każdy z nich ma odrobinę inne możliwości (Variable Player Powers). Każda runda będzie też trochę inna, bo na jej początku odkrywamy kartę wydarzenia, zwaną tutaj kartą dnia. Może to będzie zwykły dzień, a może upał (trudniej będzie chodzić po górach, bo będziemy kuszeni przez diabła), burza (zakaz podróży po wodzie), dzień targowy (to karta z dodatku umożliwiająca nabywanie dóbr), szabat (nie wolno podróżować dalej niż do najbliższego pola) a nawet Pascha (trwa aż dwa dni a Jerozolima staje się na ten czas polem modlitwy)
W swojej turze gracz ma do wydania od 3 do 5 akcji (niestety – liczba ta jest generowana rzutem k6) zwanych punktami odpoczynku. Może więc przesuwać się po planszy i tu na uwagę zasługują różne typy dróg:
– zwykła ścieżka kosztująca 1 punkt odpoczynku,
– droga morska po której musimy zakończyć naszą podróż, choć dalej możemy wydawać punkty na inne działania w miejscu gdzie dotarliśmy;
– droga z wydarzeniem, która kosztuje jak zwykła ścieżka, ale musimy pociągnąć kartę wydarzenia
– w końcu góry – droga bardzo kosztowna. Koszt jest taki jak za każdą inną drogę (jeden punkt) + tyle punktów ile jest na niej ikonek gór. Zazwyczaj będą to w sumie dwa 2 punkty, ale np. za wejście na górę Tabor trzeba będzie już zapłacić aż trzy.
Co jeszcze można robić w swojej turze? Oczywiście uzdrawiać. To clue całej gry. Wydając punkt odpoczynku zabieramy żeton potrzebującego z miejsca, gdzie stoimy i ciągniemy od 1 do 3 kart (czyli tyle ile wskazuje żeton). Sumujemy poziom cierpienia z kart potrzebujących i – nie wchodząc w szczegóły jak opętanie tudzież indywidualne umiejętności apostołów – porównujemy z naszym poziomem wiary. Jeśli nasza wiara jest niewystarczająca możemy poprosić Boga Ojca o pomoc, czyli poratować się rzutem kostką i po dodaniu wyniku do naszej wiary ponownie sprawdzamy efekt. Jeśli nadal poziom cierpienia jest wyższy – niestety nie udało się i kończymy naszą turę tracąc przy okazji punkt wiary. Najczęściej jednak uzdrowienie się powiedzie (o ile będziemy rozważnie zbierać żetony) – zdobywamy wtedy punkty zwycięstwa. O! tych może być naprawdę dużo! ale też może się okazać, że będą to bida punkty – wszystko zależy od tego kogo uzdrowiliśmy. A jeśli prosiliśmy Ojca o pomoc, wzrasta również nasza wiara.
W miejscach, gdzie nie ma już żetonów potrzebujących możemy głosić Królestwo Boże – również wydając na to jeden punkt odpoczynku. Polega to na rzucie kostkami (od 1 do 4 w zależności od naszego poziomu popularności, która ta popularność wzrasta wraz z liczbą uzdrowionych przez nas chorych). Niestety, tylko na dwóch ściankach kości k6 umieszczone są kłosy, które dają punkty. Wiele zależy więc od przypadku, a już na pewno nie warto rzucać na początku gry, gdy do dyspozycji mamy tylko jedną kostkę.
Na koniec, gdy już wydamy wszystkie punkty odpoczynku, które chcieliśmy wydać przechodzimy do fazy odpoczynku i …. znowu rzucamy kostką. Klimatycznie – super, mechanicznie – nie bardzo. I o tym za chwilę.
Dodatek Rabbi
Od razu powiem, że granie bez dodatku mija się z celem i przyjemnością. Dodatek wprowadza postać Jezusa, który będzie się przemieszczał po planszy. Spotykając Go zdobędziemy dodatkowe punkty zwycięstwa lub podniesiemy swój poziom wiary. A w każdym razie będziemy mieli ku temu okazję. Dodatek wprowadza bowiem też pieniądze (jeśli uzdrawiamy, możemy zdecydować się pobrać opłatę od chorego w postaci jednej monetki) oraz przedmioty, które można nabyć podczas dnia targowego i/lub w każdym mieście. Przedmioty zdecydowanie ułatwiają życie (przynajmniej niektóre), ale spotykając Jezusa będziemy zmuszeni je odrzucić (teoretycznie mamy wybór, ale zatrzymanie czegokolwiek skutkuje zmniejszeniem naszej wiary przy jednoczesnym wzroście wiary przeciwników, więc jest to decyzja pozorna)
Dodatek Rabbi wprowadza do gry więcej możliwości strategicznych. Pozwala też na odrobinę negatywnej interakcji – nic tak nie cieszy jak przesunięcie Jezusa na pole przeciwnika gdy wiemy, że właśnie szykuje się on do wykorzystania swoich ciężko zdobytych dóbr.
Plusy
Świetne wykonanie, plansza i karty inspirowane mozaiką z Tabgha, czuć klimat Ziemi Świętej, komponenty bardzo dobrej jakości.
Ale żeby te plusy nie przesłoniły wam minusów…
Niedoróbki techniczne
Za tę cenę – sugerowana cena detaliczna to 260zł! (early bird – 215zł z dodatkiem) – żenujący jest brak wystarczającej liczby drobnych komponentów. Gra przewiduje rzut nawet 4 kostkami (i faktycznie dochodzimy do takiego poziomu!) – ale dołączone są tylko dwie. Jeśli masz rzucić trzema to… przerzuć sobie jedną kostkę. To samo z podstawkami do postaci apostołów. To gra dla 4 graczy więc są dokładnie 4 podstawki. Nikt nie pomyślał o tym, by dać jedną lub dwie zapasowe (to rzeczy, które giną, niszczą się – zwłaszcza, że trzeba ciągle przekładać te kartoniki jeśli chcemy grać za każdym razem inną postacią). Takie zapasowe części to częsta praktyka i przy tej kwocie spodziewałabym się takiego luksusu. Co do kostek – w instrukcji są kolorowe, w rzeczywistości – drewniane. Niby nic – ale bardzo się mylą. Sa trzy rodzaje kostek – zwykłe k6, kostki z kłosami (głoszenie Królestwa Bożego) oraz kostka do rzutu na odpoczynek. Rzuca się często, wiec wybieranie odpowiednich kostek spośród prawie takich samych jest po prostu upierdliwe.
Pewne rzeczy trzeba pamiętać. Np. można tylko raz na grę zdobyć punkty wiary za wizytę na górze Tabor oraz nad Jordanem, w miejscu chrztu Chrystusa. Brakuje możliwości zaznaczenia tego – trzeba pamiętać, że już tam się było. Teoretycznie – łatwe, praktycznie – niekoniecznie. Ja się w pewnym momencie pod koniec gry zaczęłam zastanawiać, czy ja byłam już na tej górze Tabor czy jeszcze nie? Podczas innej partii z kolei „zaliczyłam” spotkanie z Chrystusem dwukrotnie (w celu zdobycia 3 punktów wiary) – ogarnęłam się dopiero po jakimś czasie, że chyba mam jej trochę za wysoki poziom.
Bardzo dużo uzdrawiamy, a to znaczy, że zbieramy dużo kart. Poziom popularności zwiększamy dopiero po przekroczeniu kilku / kilkunastu / a nawet kilkudziesięciu kart. Po zebraniu ca. 5-6 kart kończy się percepcja rzutu okiem. I o ile nie chcemy pamiętać kolejnej, szybko zmieniającej się wartości, to za każdym razem wciąż od nowa liczymy karty. Matulu, jakież to upierdliwe!
Niedoróbki mechaniczne
Gra jest bardzo mocno losowa. Z niesprzyjającą fortuną można sobie jakoś-tam radzić zaprzęgając do gry szare komórki – o ile przeciwnicy nam nie wysprzątali żetonów. A tak się niestety może zdarzyć, że ostatni gracz ma już dość przerzedzony z jedynek obszar. Bo uzdrawiać zaczynamy od jedynek (tj. od pojedynczych potrzebujących – tacy bowiem wymagają od nas mniejszej wiary). Swoją wiarę budujemy powolutku. I niespecjalnie pomaga w tym fakt, że każdy rozpoczyna w innym rejonie. Teoretycznie wszystko powinno działać, trudno w to uwierzyć, ale właśnie to nam się przytrafiło podczas pierwszej partii. Pierwsze tury musiałam poświęcić na długie podróże aby móc w ogóle kogokolwiek uzdrowić. Jeśli dodamy do tego brak szczęścia w losowaniu kart potrzebujących i w rzutach kostką to okazało się, że pierwszy gracz odbił tak daleko, że nie byłam w stanie dopędzić go przez całą grę.
Najwięcej punktów bowiem zdobywa się przez uzdrawianie. Jak tego zabraknie to pozostają już tylko bida punkty.
Głoszenie Królestwa Bożego to takie bida punkty. Nawet jak już się nauzdrawiamy i zdobędziemy popularność to i tak może się okazać, że z rzutu 4 kostkami wyjdzie tylko jeden kłosik, albo zero. Głoszenie jest totalnie nieopłacalne i bardzo losowe. Można było dać chociaż więcej ścianek z kłosami skoro miała to być gra o uzdrawianiu i GŁOSZENIU Królestwa Bożego. Bo tak to jest bardzo bidnie.
Sprawę nieco ratuje dodatek Rabbi, w którym mamy trochę więcej decyzyjności, możemy też na dzień dobry zdobyć dodatkowe punkty wiary za spotkanie z Jezusem (trzeba to zrobić zaraz na początku, kiedy jeszcze nic nie mamy). A potem…. no cóż, a potem stajemy się bardzo przekupni i wyrachowani. Pobieramy denary za uzdrowienia i kiedy uda nam się nabyć fajne przedmioty (np. laskę i sandały pozwalające taniej podróżować przez góry, albo łoże, które dodaje extra 1 punkt odpoczynku na koniec tury) to unikamy Jezusa jak ognia.
Magiczna liczba 12 poziomu wiary to trochę nieudolny handicap dla tych, co pozostali w tyle. Nieudolny, bo pierwsza osoba, która osiągnie 12 poziom wiary musi wesprzeć towarzyszy – i oddać (!) każdemu z graczy po 1 poziomie (a w przypadku gry dwuosobowej – oddać przeciwnikowi dwa poziomy). W efekcie można nagle znaleźć się na ostatnim miejscu, daleko w tyle….
Misje. Pomysł sam w sobie fajny, z grubsza rzecz ujmując trzeba gdzieś dojść i coś zrobić (np. wydać punkty odpoczynku) aby zyskać punkty zwycięstwa. Niestety, za niewykonanie misji tyleż samo punktów można stracić. A można je stracić w bardzo łatwy sposób – wylosowawszy misję w ostatniej czy nawet przedostatniej rundzie. Często jest to wtedy absolutnie niewykonalne. Kolejny niepotrzebny losowy strzał w stopę od fortuny. Oczywiście możemy podjąć strategiczną decyzję, że nie losujemy wydarzeń w ostatniej rundzie, ale przy jedynie 6 misjach na całą talię to raczej nędzna decyzja. Ciekawe, że zadziwiająco często to się zdarza…. A wystarczyłoby nie dawać punktów ujemnych za niewykonanie misji….
Odpoczynek. Pomysł z kolejną niepotrzebną losowością. Możemy wyrzucić od 3 do 5 punktów odpoczynku, przy czym trójek (czyli twarde kamienie pod głową) jest najwięcej na tej k6, a piątka (wygodna poduszka u przyjaciela) jest tylko jedna. I daje do tego jeszcze jeden punkt wiary. Fajne klimatycznie, ale po raz kolejny ciśnie mi się na usta pytanie „czy to już chińczyk?”. Podoba mi się możliwość podwyższenia sobie wiary podczas odpoczynku. Wzrost wiary jest konieczny w tej grze a niestety łatwo ją też stracić. Ale dlaczego znowu kostka? A wystarczyło np. dać wybór: zyskujesz 5 punktów odpoczynku, albo 3 i jeden poziom wiary (albo dwa odpoczynki i jeden punkt wiary – żeby nie było zbyt łatwo). Skoro gra była testowana to należy mniemać, że zapewne dzieciakom takie rzucanie kostką się podobało, ale mnie nie bardzo. Wolałabym bardziej świadomą decyzję.
Monotonia gry
Niby wszystko działa poprawnie, ale nie ma w tym żadnych emocji. Wzrośnie wiara, spadnie wiara. Zarobię trochę punków. Ktoś inny zarobi więcej.
Gra jest też bardzo losowa. Uważam, że losowość w niektórych aspektach gry jak np. rzut kostką na odpoczynek, albo głoszenie Królestwa Bożego jest po prostu zbędna. Losowanie potrzebujących – choć całkiem sympatyczne i jak najbardziej na miejscu – też nie jest bez skazy. Rozrzut wymagań i punktów jest na tyle duży, że potrafi istotnie wpłynąć na zwycięstwo. Nie jeden raz trafiła mi się rozgrywka, w której pierwszy gracz odbił tak daleko (nie z powodu strategicznie dobrych posunięć tylko z powodu ewidentnego sprzyjania fortuny w losowaniu potrzebujących), że nie dało się go dogonić i gra mniej więcej od połowy była męczeniem buły.
Ogólny odbiór to pociągnij kartę i rzuć kostką. I tak przez całą grę. I tak jak wiele gier o podobnej złożoności jest świetnym gatewayem, tak o Posłanych ukuło się u nas mówić, że są doskonałym exitwayem. Zagraj w nią z tym, kogo chcesz zrazić do planszówek.
– dużo drobnych zasad (zaskakująco długo je tłumaczyłam jak na poziom skomplikowania gry)
– bardzo duża losowość, w wielu miejscach totalnie niepotrzebna
– deficyt drobnych elementów
– zbyt wiele trzeba pamiętać (gdzie byliśmy, ile mamy kart)
– nuda (większość działań sprowadza się do: weź kartę i rzuć kostką)
– brak sensownego poziomu decyzyjności – niby jest wybór (gdzie pójść, czy uzdrawiać, czy głosić, co kupić) ale strategicznie nie ma to większego znaczenia – i tak największe znaczenie ma losowanie kart potrzebujących i ewentualnie szczęśliwe/nieszczęśliwe rzuty kostką.
– gra trwa zbyt długo (wiem, to bardzo subiektywne odczucie, ale powtarzalne)
– cena! SCD to 260zł
P.S.
Możliwe, że dzieciom się podoba. Nie grałam z dziećmi. Chińczyk dzieciom też się podoba. Ale to nie znaczy, że jest to dobra gra.
P.S.2
Cytat ze strony wydawcy: „Gra skierowana jest do rodzin oraz osób dorosłych. Poziom trudności można określić jako średnio-zaawansowany”
Nie, nie jest. To nie jest gra dla dorosłych. I to nie jest gra średniozaawansowana. Średniozaawansowana to jest Ziemia, Turbo albo Diuna:Imperium. Posłani to lekka gra rodzinna. Bardzo nudna lekka gra rodzinna :(
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(9/10):
Ogólna ocena
(4/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Gra ma poważne wady. Grać można, ale zasadniczo odradzamy. Nie jest to może najgorsza produkcja na świecie, ale znamy wiele innych, lepszych w obrębie tego gatunku. Do spróbowania tylko dla tych, którzy w danym gatunku muszą zwyczajnie mieć wszystko. I koniec.
dziękuję za ostrzeżenie