Lubicie spotkania planszówkowe? Ja też, ale wygospodarowanie całego wieczoru na wyjście do lokalnego klubu często przegrywa z codziennymi zobowiązaniami. Poza tym nie wszyscy, szczególnie w mniejszych miejscowościach, mają takie możliwości z braku tego typu spotkań w okolicy. Natomiast długa droga do innego miasta może zająć więcej, niż samo granie, więc przestaje się to opłacać. Są jeszcze konwenty, które także chętnie odwiedzam, ale tam ogólny hałas i inne atrakcje często odrywają od stołu, bo przecież grać można cały rok, a wysłuchać prelekcji lub wziąć udział w turnieju – nie. I tu wchodzi opatrzność boża w postaci, czyli Planszówki w Opactwie.
W miniony weekend 8-10 marca 2024 miałam przyjemność wzięcia udziału w wydarzeniu Planszówki w Opactwie – Weekend dla graczy 2.0 w Jarosławiu. Zapisy rozpoczęły się tuż po Nowym Roku, a dostępne miejsca dosyć szybko zaczęły się wypełniać. Na wydarzeniu może pojawić się określona liczba osób, dla której przewidziane są noclegi. Starych murów nie da się rozciągnąć, chociaż organizator robił, co mógł i okoliczni gracze mogli także dołączyć, ale już bez spania na miejscu. Finalnie przy stołach spotkało się ponad 100 osób, a limit został wypełniony na długo przed samym wydarzeniem.
Wraz ze szwagrem i szwagierką do pokonania mieliśmy około 350 km, co, wliczając standardowe korki na autostradzie A4, zajęło nam około 4 godzin. Na miejscu zastaliśmy klimatyczne opactwo, które miało zostać planszówkowym centrum na trzy dni. Organizacyjnie prawie wszystko było super – bardzo dobre jedzenie w cenie całego pobytu, standardowe, czyste pokoje i oczywiście biblioteka z ponad 400 grami.
Pierwszego dnia zabrakło mi jedynie jakichkolwiek oznaczeń. Cały kompleks składa się z kilku budynków, więc oczywiście poszliśmy w kierunku tego, który akurat nie był przeznaczony na planszówki. Na szczęście nasze zagubienie zostało zauważone i ktoś wskazał nam odpowiednie drzwi, które były… zamknięte. Po dostaniu się do środka otrzymaliśmy już wszystkie niezbędne wskazówki i kod do wejścia.
I tak od piątkowego wieczoru do niedzielnego popołudnia spędziłam cały czas na graniu w opactwie, robiąc przerwy na posiłki i spanie. Niektórym nie było potrzebne to drugie i spędzali nad stołami także noce, ale ja te szalone czasy mam już za sobą. Udało mi się zagrać w 17 gier, z czego 9 było dla mnie całkowicie nowych, a w 8 już grałam, chociaż w niektóre tylko raz kilka lat temu.
Z nowo poznanych gier na uwagę na pewno zasługuje Chaos w Starym Świecie. Tytuł nie jest już dostępny w sprzedaży, dlatego można go kupić za kilkukrotność jego pierwotnej wartości z drugiej ręki. Czy warto? To zależy od potencjalnego nabywcy. Gra na pewno jest klimatyczna i nie dziwię się fanom uniwersum, że chcą ją mieć na swojej półce. Grało mi się bardzo dobrze Khornem, okrutnym bogiem i dałam się ponieść jego złej naturze. Pozabijałam wszystkich, którzy stali na mojej drodze i pławiłam się w krwi wrogów, co przyniosło mi zwycięstwo.
W ramach odpoczynku pomiędzy większymi tytułami zaliczyłam także kilka imprezówek, w tym lubianych przeze mnie Tajniaków i Wędrujące wieże, ale także Dylemat wagonika, który okazał się całkiem zabawny oraz Eksplodujące kotki, które kompletnie do mnie nie przemówiły. Irytowały mnie od samego początku do końca, który jak na złość nie chciał nadejść.
Udało mi się także zagrać w kilka gier, które miałam na liście do sprawdzenia, w tym w Wilki, Bór czy Nowy wspaniały świat. Całe trio okazało się bardzo przyjemne, a w moim osobistym rankingu tego wydarzenia ostatnia pozycja zajęła drugie miejsce. A kto stanął na najwyższym poziomie podium? Paul Atryda ze swoją Diuną: Imperium, chociaż przegrałam z kretesem i generalnie ani czerwie, ani przyprawa nie pomogły mi w grze. Harkonnen był górą, co dodatkowo mnie zabolało. Mimo porażki gra bardzo mi się podobała i była zdecydowanie najlepsza ze wszystkich, w które zagrałam.
Z kolei największe niewypały, to na pewno wspomniane Eksplodujące kotki, nieco nudnawy i brzydki Medieval oraz malutka Gra o tron: Królewski namiestnik. Spodziewałam się, że żadna z tych gier nie zrobi na mnie wielkiego wrażenia, ale zawsze wolę spróbować, zanim ostatecznie skreślę grę, bo już kilka niespodzianek mi się przytrafiło.
W trakcie wydarzenia odbyło się kilka turniejów, zarówno dla dorosłych jak i dla dzieci, co było bardzo fajnym ukłonem także w stronę mniejszych graczy. Oprócz nagród w postaci gier dzieciaki otrzymały również medale. Pochwalę się także zajęciem drugiego miejsca w turnieju w Splendor, chociaż zawsze narzekam, że to nudna i irytująca gra. Gdy odbierałam nowiutkie pudełko, chwilowo przekładanie żetonów nie wydawało mi się takie złe. Ale jakby ktoś się zastanawiał nad kupnem, to zawsze polecam marvelowską wersję. Jest zdecydowanie lepsza.
Do największym plusów wydarzenia w opactwie należała obszerna biblioteka z naprawdę ogromnymi pudłami. Nie żadne zapchaj dziury czy chińczykopodobne twory, ale planszówki z krwi i kości, których instrukcja jest dłuższa niż lektury w podstawówce. Mam już kilka na oku na następną edycję, bo do tej nie miałam czasu się przygotować i zasady były czytane przez nas na bieżąco, więc następnym razem celuję w zdecydowanie większe tytuły.
Na pochwałę zasługują także stoły — duże, płaskie i z doczepianymi lampami. Niby proste, ale nie takie oczywiste, bo brak miejsca na duże plansze i milion komponentów to problem wielu konwentów czy spotkań, a dobre oświetlenie też nie zawsze jest w pakiecie. Jedynie część stołów, która stała w korytarzach, wymagała większego zahartowania się, bo temperatura w nich była zdecydowanie niższa, niż w sali z wypożyczalnią. Chociaż granie w obecności manekinów ubranych w szaty duchownych było naprawdę klimatyczne.
Całe wydarzenie przebiegło w spokojnej atmosferze. Nikt się nigdzie nie spieszył i żadne prelekcje nie odciągały od stołu, natomiast jeśli ktoś chciał odpocząć od planszy, mógł zwiedzić opactwo, wziąć udział w mszy lub po prostu obejrzeć okolicę. Następna edycja planowana jest na sierpień i wydaje mi się, że miejsca będą się zapełniały jeszcze szybciej. Gdy wyjazd jest nakierunkowany na granie i nie trzeba myśleć o codziennych obowiązkach, a jedynie o przyjemności z rozgrywek i dostępu do nowych gier, można poznać zdecydowanie więcej tytułów, niż podczas wieczornych spotkań w lokalnych klubach. Do mnie taka forma przemawia i nie mogę się doczekać następnego wyjazdu i grania w klimatycznym opactwie.
Wygląda na super miejsce, nie dziwię się, że miejsca szybko się rozchodzą. Kusisz, żeby się wybrać na najbliższą edycję :)
A jak to wygląda od strony „chcę poznać nową planszówkę – i co dalej?” Bo na tych największych konwentach to ja zazwyczaj wędruję od wystawcy do wystawcy i zwykle się trafia coś nowego w co nie tylko pozwolą zagrać ale jeszcze wytłumaczą zasady. A jak jest tutaj? Jest tylko Games Room? Czy są osoby, które pomagają w razie potrzeby ogarnąć grę? Ludzie się mieszają ze sobą, czy raczej grają z tym z kim przyjechali?
Na żadne z pytań nie mogę odpowiedzieć jednoznacznie, bo ja byłam ze swoją grupą i nie potrzebowaliśmy ani tłumaczenia od innych, ani dodatkowych ludzi do stołu. Natomiast zdarzyło się, że ktoś zapytał, czy wszystko wiemy i czy nie potrzebujemy pomocy w zasadach, ale czy był to ktoś z organizatorów czy przypadkowa osoba znająca zasady – nie wiem.
Natomiast jeśli chodzi o mieszanie się, to podeszło do nas dwóch chłopaków z pytaniem, ile czasu zajmie nam dokończenie partii, bo gdybyśmy szukali kogoś do gry dla większej liczby graczy, to oni chętnie dołączą. Więc to już zależy od ludzi. Raczej większość wyglądała, jakby przyjechała w swoich grupkach, ale myślę, że nikt by się nie obraził za dodatkowego gracza przy stole.
Był jeden kolega który tłumaczył ale to wszystko, raczej w grupach ktoś znał zasady albo uczyliśmy się na bieżąco.
Można się dosiadać, przeważnie ktoś szuka osoby do kompletu żeby lepiej doświadczyć np. gry area control czy większego euro.