Magnate: The First City od Naylor Games.
Położenie, położenie, położenie.
W świecie nieruchomości Twoja wartość bezpośrednio wynika z tego, z kim i czym sąsiadujesz. Dopiero potem liczy się to, co wznosisz na swoich działkach. Piękny dom jednorodzinny? Co z tego, skoro zaraz obok stoi aktywne wysypisko śmieci. Imponujący, nowoczesny biurowiec? Komu ma imponować, skoro otoczony jest lasem? A ten wielki zakład produkcyjny, ta bombastyczna fabryka, o której tak głośno było w prasie? Na co komu fabryka, gdy cała siła robocza mieszka po drugiej stronie miasta?
Magnatem na tym rynku nie zostaje się dzięki chaotycznemu rozdawnictwu i spontanicznym zakupom. Trzeba tu trzymać rękę na pulsie, obserwować ogłoszenia biur nieruchomości, a przede wszystkim wyczuć kiedy to wszystko runie.
I wycofać się, zanim zrobią to inni.
Magnate: First City to mechanizm „push your luck” pociągnięty do swojego logicznego ekstremum.
Cała gra to wielkie nabudowanie, dążące do nagłego zwrotu w tył gdy poczujemy, że szczęście przestaje sprzyjać nam, przeciwnikom i całemu rynkowi. To też blisko dwugodzinna gra w „kto pierwszy stchórzy?” – również podładowana eko-nawozem, sterydami i najlepszym stymulantem znanym biznesmenom – pieniądzem.
Nasza rozgrywka będzie składać się z kolejnych faz zakupów działek, budowy na nich, kuszenia lokatorów i pracowników, pobierania czynszu, a następnie – w krytycznym, kluczowym i możliwie najbardziej lukratywnym momencie – agresywnej sprzedaży wszystkich aktywów, zanim rynek nieruchomości runie. Gra ma cudownie zarysowany łuk narracyjny – przypominający nieco krzywą Gaussa. Zadaniem graczy, reprezentujących wielkie i żarłoczne korporacje, jest odkrycie punktu szczytowego tej krzywej. A ten będzie bardzo zmienny i nie do końca przewidywalny.
Hossa, hossa i jeszcze raz bessa
Magnate: The First City to prosta/trudna gra. Prosta pod tym względem, że ma jeden z bardziej logicznych i eleganckich przebiegów rundy. Do tego został on zilustrowany w postaci cudownie praktycznej i zwięzłej grafiki, stanowiącej zarazem panel kontrolny gry.
Cała runda składa się tu z licytacji o kolejność, przyciągania mieszkańców, wykonywanych kolejno trzech akcji oraz fazy rynku, realizowanej zgodnie z wspomnianą planszetką. Faza rynku to tak naprawdę faza porządkowania, która odbywa się niemal automatycznie i w boleśnie precyzyjny sposób informuje graczy o tym, o ile wzrosła wartość nieruchomości… i jak blisko do krachu na rynku.
Trudność gry bierze się zaś z tego, że nasze akcje, choć proste w realizacji, mają tutaj daleko idące reperkusje. I wymagają przewidywania i działania na kilka ruchów do przodu.
Tych akcji jest ledwie kilka i są urzekająco proste. Kupno, sprzedaż, budowa/rozbudowa, reklama i konsultacje, czyli bieda-akcja służąca pozyskaniu pieniędzy. Sprawy nie mogłyby tu być prostsze i czytelniejsze. Jedynie obliczanie czynszu czy ceny sprzedaży może być mniej intuicyjne, ale ten problem rozwiązują karty pomocy gracza. Do spółki z planszetką rynku stanowią najkrótszą prezentację reguł złożonej gry, jaką kiedykolwiek widziałem.
Logika gry nakazywałaby kupić działkę, postawić na niej „coś”, to „coś” zapełnić płacącymi ludźmi, zgarnąć kilkakrotnie czynsz, a potem sprzedać. Jeśli nie z zyskiem, to przynajmniej bez straty. I to byłoby z pewnością łatwe i przyjemne, gdyby nie kilka zmiennych, które w tzw. międzyczasie będą komplikować nam deweloperskie życie. Będą to oczywiście rozkoszne komplikacje – w końcu po to siadamy do gry, by trochę się przy niej napocić i nastresować, prawda?
Pogoda dla bogaczy
Są w grze trzy elementy losowe, które zdefiniują tu nasze możliwości.
Działki na rynku stają się dostępne w sposób zupełnie przypadkowy – możemy więc mieć tu strategię rozwoju, ale musimy być gotowi na elastyczność i nagłe zmiany. Co rundę kolejne parcele trafią na rynek i będziemy mogli je nabyć drogą kupna. Niektóre działki nie będą na sprzedaż nigdy, a inne możemy kupić tylko wtedy, gdy już z nimi sąsiadujemy. Ale zapłacimy za to słono: dwukrotność rynkowej wartości. Ta jest równa dla wszystkich i rośnie między rundami. Rośnie tym szybciej, im więcej działek sprzedają gracze. Nazwijmy to „niewidzialną ręką rynku”.
Losowi będą też nowi lokatorzy, których potencjalnie możemy skusić do naszych nieruchomości… przy pomocy rzutu kośćmi. Tu jednak możemy nieco sobie pomóc, inwestując w reklamę… pamiętając jednak, że zbyt agresywne kampanie poskutują nie tylko wzrostem cen działek, ale i przyspieszeniem krachu.
I w końcu losowe będą karty ryzyka, zwiastujące nadejście krachu i wieszczące, o ile spadnie cena działek, gdy ów krach nastąpi.
Bo gdy nastąpi – a jest to nieuniknione – ceny działek zostaną zredukowane o nieznaną, ale raczej dramatyczną wartość. I po takiej, dumpingowej cenie będziemy zmuszeni je sprzedać przed podsumowaniem punktacji.
Stałe będą za to ceny nieruchomości: domków jednorodzinnych i apartamentowców, biur i biurowców, sklepików i centrów handlowych, zakładów produkcyjnych i całych przemysłowych konglomeratów, które będziemy tu wznosić i których będziemy się pozbywać.
Wizjonerstwo i szarlataneria
W dużym skrócie, Magnate: The First City to gra o obracaniu nieruchomościami w obliczu nieuchronnego i brutalnego krachu na rynku. I dzięki zmiennej, losowo przygotowywanej mapie miasta oraz wymienionych wyżej elementach losowych, jest to wyzwanie wymagające czujności i cwanej adaptacji do tego, co dzieje się na planszy.
Wszystkie elementy rynku i wszystkie działania graczy są tu mocno połączone i wspólnie powodują zmiany, dotykające wszystkich przy stole. Ilość sprzedawanych działek i wykupionych reklam wpływają na wzrost cen parceli, a więc wzrost kwoty, którą uzyskujemy podczas konsultacji. Znikający z rynku lokatorzy powodują dociąganie większej liczby kart Ryzyka na koniec rundy, a więc przyspieszają nadejście krachu. Budynki i ich lokatorzy wpływają na wartość odsprzedaży działek. Jeśli chodzi o symulację zazębiających się mechanizmów rynkowych, Magnate: The First City wspina się na wyżyny i robi to w sposób tematyczny, logiczny i co najważniejsze: bardzo czytelny i łatwy w obsłudze.
Cytując instrukcję: „w przeciwieństwie do innej znanej gry o nieruchomościach, pozbywanie się działki nie jest złe”. I gra uczy nas, że nieruchomości nie są celem samym w sobie, a jedynie drogą do tego celu. Żeby zwiększać zyski trzeba wznosić lepsze budynki (na każdym typie terenu – mieszkalnym, komercyjnym, biurowym i przemysłowym – możemy stawiać podstawowe i zaawansowane budowle), o większej pojemności lokatorskiej. A żeby to zrobić potrzebujemy naprawdę dużych funduszy – takich, których nie zdobędziemy z akcji konsultacji.
Biurowiec na kredyt
Magnate popycha nas w stronę obrotu nieruchomościami, nie w stronę ich posiadania i nieoddawania nikomu. I tutaj strategia i wyczucie czasu będą najważniejsze. Rynek się zmienia, ceny idą tylko w górę, musimy więc znaleźć balans. Kiedy inwestować w działki, kiedy w budynki, kiedy w reklamę i kiedy w przebudowę na biura, domy i fabryki wyższego poziomu.
Tutaj każdy przeciąga linę, na drugim końcu której znajduje się rynek. Mechanizmy zazębiają się ze sobą, przesunięcie słupka w jednej części gry powoduje, że motyl na drugim końcu miasta trzepocze skrzydłami i nagle budzimy się w poniedziałek, a radio mówi o krachu gorszym, niż najczarniejszy czwartek.
W moim odczuciu, Magnate: The First City to gra o wyczuciu, o aranżowanym mariażu lekkomyślności z rozwagą, o balansowaniu naszego wewnętrznego hazardzisty ze strachliwym pragmatykiem. Sytuacja w naszym mieście jest wynikiem naszych akcji – to gracze tworzą rynek. Zmiany rodzą się tu z sumy ich działań, więc ryzykowne czy agresywne ruchy jednego przeciwnika wpływają i na nasz komfort i dobrobyt.
W tej grze mój korporacyjny portfel zwykle był pusty, bo bałem się trzymać gotówkę, by nie traciła na wartości. Kupowałem więc często i równie często cierpiałem na brak aktywów, z których mogłyby powstać inwestycje budowlane. I gra dość szybko nauczyła mnie, żeby rozkładać siły, planować nie tylko kolejną akcję, ale i kolejne rundy. By zostawić sobie oddech teraz, a zaatakować ze zdwojoną siłą za dwie lub trzy kolejki.
Magnate to bez wątpienia gra ciągłych kalkulacji, podobna przy tym do Wysokiego Napięcia. Tury mijają tu na wypatrywaniu okazji, korzystnych sąsiedztw i zdobywaniu tych okazji za niemal wszelką cenę. Interakcja między graczami jest tu o tyle niebezpośrednia, że choć nie pobieramy od siebie nawzajem czynszu za postój na hotelu, to wspólnie tkamy gobelin miasta, które ma nam wszystkim przynosić zyski. I prawdziwą finezją jest tu takie rozbudowywanie swojej sieci, by maksymalnie wykorzystać to, co za płotem zbudowali inni. I to znacząco podnosi trudność gry, bo choć obsłużyć można ją łatwo, to dojście do prawdziwych pieniędzy nie jest łatwe.
Karmazynowe Towarzystwo Nieruchomościowe
Ta kalkulacja i ta excelowość gry to jej jedyna wada – a może raczej: charakterystyka. Bo choć podejmujemy tu satysfakcjonujące decyzje, to większość rozgrywki spędzamy na cichych kalkulacjach. I te kalkulacje, powtarzane i aktualizowane co ruch i co rundę, nieco się przeciągają – gra zyskałaby na skróceniu i zamknięciu się np. w godzinie.
Efekt kalkulacyjności wzmacnia oprawa gry, czytelna, logiczna i tematyczna, z robiącymi wrażenie miniaturkami. Niestety, w całej swojej hojności kompnentowej gubi nieco czytelność. Żetony nie mieszczą się na polach, bonusy z parceli giną w gąszczu miniaturek i znaczników, nie do końca płaskie i nie do końca stabilne planszetki dzielnic rozsuwają się, powodując wizualny i utrudniający obliczenia misz-masz. I to misz-masz mocno kontrastujący z gustowną planszetką rynku.
Z drugiej strony mamy fascynujące wprowadzenie do gry – tutorial w postaci talii kart, odkrywanych i rozgrywanych po kolei. I to bez potrzeby wcześniejszego czytania instrukcji – rzecz niebywała!
Miasto pierwsze i miasta drugie
Magnate: The First City to solidna gra o nieruchomościach, do której jednak ciężko wracać często. Gra siedzi mocno w głowie, obliczeniach i rachunkach, a nieco mniej w emocjach i radościach. Robi z mechanizmem push your luck coś naprawdę wielkiego, rozciągając go na 90 minut trzymającej w napięciu rozgrywki. Z jednej strony oferuje niespotykaną płynność w przebiegu gry, a z drugiej ręczną i złożoną kalkulację, niezbędną przy każdej akcji sprzedaży, i słabą czytelność stanu gry. Imponujące komponenty w wielkim pudle sprawiają jednak wrażenie, że gra mogła być mniejsza, tańsza i mniej wymagająca logistycznie.
To dziwna bestia. Zdecydowanie warta spróbowania, jeśli podoba Wam się Acquire czy Suburbia, ale Na Sprzedaż uznaliście za zbyt prosty tytuł. Nie można Magnate: The First City odmówić rozmachu i finezji w symulowaniu rynku nieruchomości. Nie jest to jednak gra na każdą okazję – chyba, że jako forma treningu przed wyjściem z rynku krypto i wejściem na rynek nieruchomości.
Zalety:
+ dobre oddanie mechanizmów rynkowych w mechanizmach gry – bez przesadnego ich komplikowania
+ fenomenalne pomoce gracza i plansza Rynku, kondensująca całą rozgrywkę do kilku zdań, ikon i podpunktów
+ równie fenomenalny tutorial do gry
Wady:
– imponujące wydanie zajmuje więcej miejsca, niż nakazuje przyzwoitość
– wybrzuszone planszetki miasta i wizualny rozgardiasz utrudniają obcowanie z grą
– zbyt długi czas gry w stosunku do tego, co dzieje się w jej trakcie
Złożoność gry
(6/10):
Ogólna ocena
(7.5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.