Niniejszy tekst nie jest recenzją. To chwila wspomnień, źdźbło refleksji i kilka porównań jako echo niedawnych rozgrywek w obie wersje Dominant Species, którymi (m.in.) świętowaliśmy nasze 20-te urodziny. Tekst kierowany głównie do tych osób, które zastanawiają się (tak jak ja się jeszcze niedawno zastanawiałam) czym różnią się Władcy Oceanu od Władców Ziemi. Która odsłona będzie dla mnie lepsza? I czy warto jest mieć je obie?
Władcy Ziemi
Z Dominant Species zetknęłam się po raz pierwszy 7 lat temu na Zgranym Wawrze. Od pierwszej rundy zapałałam doń miłością ogromną i niemierzalną. Śniąc dniami i nocami dokonałam wkrótce zakupu i … odstawiłam na półkę. Nikt nie chciał ze mną grać w ciężkie euro i to w dodatku po angielsku. A i ja miałam z reguły tony nowych recenzenckich tytułów. Aż do czasu…. w którym wreszcie zagrałam w naszych rodzimych Władców Ziemi.
To krwiożercza gra pełna negatywnej interakcji (a i to za mało powiedziane). To też istny morderca neuronów. Należy w nią grać jedynie wtedy, gdy masz czysty i lotny umysł. Gdy przychodzisz zmęczony po pracy – wybij sobie ją z głowy, bo może Cię przerosnąć. Mnie tego wieczora przerosła – parę razy kminiłam, kminiłam, aż machnęłam ręką uznając, że już mi jest wszystko jedno, bo nie mam siły kminić więcej i robię cokolwiek. Oczywiście to „cokolwiek” boleśnie się na mnie zemściło.
To gra, do której powinno się siadać w gronie osób mających doświadczenie w tej grze na tym samym poziomie. Pierwsza partia to nauka. Jeśli grasz w tę grę po raz pierwszy a twoi przeciwnicy mają już kilka partii za sobą – możesz to odczuć w dość istotny sposób. Ja odczułam (wszak po 7 latach abstynencji znałam zasady na poziomie zero). W kluczowych momentach potrafiłam zapomnieć np. o tym, że zlodowacenie cofa geny do puli gracza i będę miała czym odpalić akcję specjacji. Wzbogacając tereny przeoczyłam to, że za chwilę rozpocznie się zubożenie, i że odbywa się ono przy lodowcu. I tym podobne kwiatki, które już nie powinny zaskakiwać gdy gra się kolejną partię.
Downtime jest trudny do uniknięcia. Wiele trzeba brać pod uwagę, przewidzieć różne możliwości. W pewnym momencie miałam już dość i wstałam od stołu z silnym postanowieniem „nigdy więcej”. Och! moja ukochana, upragniona, wymarzona! co się z tobą stało, że mnie tak zawiodłaś? Co się ZE MNĄ stało, że poczułam się tak zawiedziona?
Ale wystarczyło się przespać, aby następnego dnia zatęsknić do niej na nowo. To jednak kawał dobrego, eksperckiego euro. Aby zatem wilk był syty a owca cała – otworzyłam następne pudełko….
Władcy Oceanu
Niby to samo, ale sposób gry jak i same odczucia diametralnie się różnią. Niby to samo, ale jednak nie to samo.
Władcy oceanu na BGG są opisani jako reimplementacja Władców Ziemi. Ale jak na reimplementację – zmiany są ogromne:
Przede wszystkim brak jest programowania akcji. *) Wstawiamy walec i wykonujemy akcję. W dodatku nie wolno nam się cofać na osi akcji, a więc pojawia się moja ulubiona mechanika wyboru – iść do przodu po najbardziej interesującą akcję, czy jeszcze wykonać po drodze parę innych ryzykując, że ktoś mi zajmie upatrzone pole.
Dla tych jednak, co już narzekają na na samo wspomnienie o tym, że nie można się cofać osłodą będą pionki specjalne, które można zdobyć za dominację zasobów, a które nie podlegają takim ograniczeniom. I na dodatek można nimi wypychać zwykłe pionki innych graczy.
O, i tu dochodzimy do pojęcia dominacji,**) która została zupełnie inaczej rozwiązana niż we Władcach Ziemi. Kiedy punktujemy kafel dominacja nie ma znaczenia. Dominacja to teraz osobna akcja, po wyborze której określamy poziom zdominowania przez nas wybranego zasobu (iloczyn żetonów na naszej planszetce i kafli z tym zasobem, na którym mamy przynamniej jeden nasz gatunek). Jeśli jest on większy niż aktualny poziom – podnosimy go do tej wartości i przejmujemy znacznik specjalny z tym zasobem związany. Dominacja nie ma również żadnego związku z odpalaniem kart Ewolucji – to tylko sposób na zdobycie dodatkowych, bardzo użytecznych pionków oraz punktów na koniec gry.
A jak już jesteśmy przy kartach Ewolucji **) – zawsze odpalimy jakąś kartę Ewolucji przy punktowaniu terenu, o ile na tym terenie mamy przynajmniej jeden niezagrożony wyginięciem gatunek. Ale to, którą kartę wykonamy będzie zależało od miejsca, w które wstawimy nasz pionek. Inaczej też jak we Władcach Ziemi – po wykonaniu i odrzuceniu karty Ewolucji uzupełniamy jej tor o nową kartę.
Rundy są płynne ***) – nie ma określonej liczby tur. Pojawiła się akcja odzyskiwania pionków (poświęcamy akcję na odzyskanie pionów, a w następnej turze znowu możemy od początku je ustawiać, mimo, że runda wciąż jest ta sama). Runda kończy się w momencie, gdy wszyscy gracze przynajmniej raz odzyskają swoje piony. Wtedy następuje znane „sprzątanie” pól akcji jak we Władcach Ziemi, ale nie wykonujemy akcji wymierania i przetrwania. Te pojawiają się niespodziewanie w trakcje trwania rundy, gdy na nowej karcie Ewolucji pojawi się rybka.
Zamiast lodowca mamy kafle erupcji ****). I tym razem nie muszą one ze sobą sąsiadować. Ale za to standardowa akcja tektoniki umożliwia położenie kafla gejzeru / komina geotermalnego jedynie na obrzeżach planszy.
Plus jeszcze kilka innych, drobnych zmian, o których nie będę wspominać. Wszystko to jednak sprawiło, że w moim odczuciu Władcy Oceanu zrzucili z tronu Władców Ziemi. Gra jest bardziej dynamiczna (przez natychmiastowe wykonanie akcji), oferuje zupełnie inny typ strategii i inne odczucia, wydaje mi się również, że jest trochę lżejsza. Tę pierwszą partię graliśmy w tej samej ekipie co poprzedniego dnia Władców Ziemi. I być może to przypadek, ale trwała ona istotnie krócej.
*) We Władcach Ziemi w fazie programowania akcji ustawialiśmy swoje walce na wybranych polach, a dopiero potem przechodziliśmy do fazy wykonywania akcji. Implikowało to co najmniej dwie rzeczy. Po pierwsze – trzeba było bardziej być skupionym i przeliczać, co kiedy może się wydarzyć. Po drugie – i tak zdarzały się charakterystyczne dla tej mechaniki „pomyłki” – coś nie wyszło, bo przeciwnik zagrał inaczej niż się spodziewaliśmy i nasza akcja stała się bezużyteczna.
**) Punktowanie kafla a dominacja to we Władcach Ziemi też dwie różne sprawy. Ale po pierwsze zdarzało się nieopierzonym graczom, że się myliły (sprawdzane były w tym samym czasie, dominacja nie była osobną akcją). Po drugie – karty Ewolucji były niejako nagrodą za dominację i wybierało się je z tych, które pozostały na rynku. A zatem – kto pierwszy ten lepszy – miał większy wybór. Podczas gdy we Władcach Oceanu rynek na bieżąco jest uzupełniany, a dominacja jest osobną akcją, niezwiązaną z punktowaniem kafla.
***) We Władcach Ziemi rundy miały sztywny przebieg – trwały tyle ile było pionów. Po ustawieniu pionów w fazie programowania, następowała faza akcji, a następnie wymieranie i przetrwanie. We Władcach Oceanu na koniec rundy wykonujemy tylko rozkładanie (zwane przez niektórych sprzątaniem ;)) a faza wymierania i przetrwania – jak to już napisałam – następuje wtedy, gdy na karcie Ewolucji pojawi się ryba lub jej szkielet.
****) Lodowiec we Władcach Ziemi był spójny, rozrastał się od środka planszy a wszystkie kafle sąsiadowały ze sobą.
A tak przy okazji – rzecz wcale nie dzieje się tylko w oceanie. Kafle oceanu to tylko jeden typ kafli. Poza wodnymi wodorostami czy rafą koralową tworzymy również ląd, góry, równiny oraz łąki. Nawiasem mówiąc – to ciekawe przeżycie, gdy głowonogi zaczynają wychodzić z oceanu i zamieszkiwać góry ;)