Toż to dopiero czerwiec się kończy! Dopiero zaczęliśmy wakacje! A tu wszyscy na urlopach…..
Więc przed wami tylko dwie osoby, ale za to aż 8 gier.
Star Trek Away Missions
Bardzo przyjemna dwuosobówka, która nie wymaga znajomości uniwersum Star Treka, ale dla jego miłośników będzie łakomym kąskiem. Jest to gra (niestety) zależna językowo, a to przez karty, którymi operujemy. Musimy bowiem wypełniać misje – a jakie, to właśnie jest opisane na kartach. Zazwyczaj trzeba się udać naszymi postaciami do pewnych lokacji (np. na mostek lub do maszynowni) i stanąć przy odpowiedniej konsoli aby móc zagrać tę kartę i zrealizować misję. Być może trzeba będzie zaatakować naszego przeciwnika. Generanie misje są częściowo zależne od frakcji jaką gramy. W podstawce mamy team Rikera oraz Borg, ale możemy dokupić sobie drużynę kpt. Picarda, Kirka (TOS), Romulan, Klingonów. Na Czerwcowych spotkaniach mazowieckich fanów Star Treka miałam przyjemność rozegrać partię Federacja (Riker) vs. Romulanie (Sela) i z miejsca się zakochałam. Podstawka już stoi na półce a kolejne dodatki lądują w koszyku ;)
Projekt L
Po latach udało mi się też wreszcie zagrać w abstrakcyjną układankę Projekt L, która okazała się mega wciągająca. Oglądając ją drzewiej na różnych eventach zastanawiałam się co takiego w niej jest, że przykuwa tyle ludzkiej uwagi i tak bardzo cieszy. Teraz już wiem :). Poza układaniem elementów rodem z tetrisa musimy podejmować decyzje w jaki sposób się rozwijać. Chcemy oczywiście zdobyć i zrealizować te najlepiej płatne (punktami PZ) łamigłówki, ale musimy wpierw zdobywać elementy do naszej własnej rezerwy. Wziąć możemy tylko jeden malutki kwadracik a potem w kolejnych akcjach go rozbudowywać, ale jeśli ułożymy jakąś niespecjalnie dobrze punktującą łamigłówkę to możemy od razu zdobyć fajny kafelek. Decyzje są nieoczywiste a samo układanie bardzo przyjemne, bo plansze są 3D i kafelki bardzo przyjemnie lądują w zagłębieniach.
W pewnym sensie gra przypomina mi generycznego Dominiona bo tak jak w nim musimy wyczuć moment gdy przestajemy się rozwijać (przestajemy realizować proste układanki rozbudowujące naszą rezerwę) a stawiamy na układanie schematów dających punkty zwycięstwa.
Coffee Rush
I jeszcze raz chciałabym przypomnieć grę, o której pisałam już miesiąc temu. Byłam tak zauroczona, że zdobyłam swój własny egzemplarz (dla odmiany po hiszpańsku – ale w niczym to nie przeszkadza, bo poza nazwami kaw nie ma żadnej zależności językowej) i zanosiłam go na każde nowe spotkanie planszówkowe. Okazało się, że nie tylko mnie się gra podobała, a te filiżanki, kawy, krople wody tudzież pianki nie są żadnym rozszerzeniem de lux, one się znajdują w tym najbardziej generycznym wydaniu za plus/minus 150zł. Kombinowanie jak poukładać elementy w jedynie trzech filiżankach jest ważne, ale najważniejszą sprawą podczas rozgrywki jest upływający czas i z rundy na rundę rosnąca adrenalina, czy uda mi się zrealizować zamówienia. Wiadomo, że w końcu się nie uda, ale utrzymywanie się „na powierzchni” przypomina prawdziwy coffee rush w Green Caffè Nero.
Kapitan Flip
Gdy pojawia się możliwość zagrania w nominację do Spiel des Jahres, nie trzeba mnie namawiać. Zdaję sobie sprawę, że gry nominowane do tej nagrody mają być przyjazne dla niekoniecznie „planszówkowej” osoby, która chce kupić w ciemno jakieś pudełko, zagrać z rodziną czy przyjaciółmi, dobrze się bawić i nie odbić się od instrukcji. Z takim też podejściem oceniam te gry. Z założenia proste i przystępne. I w ten rysopis sprawcy wpisuje się Kapitan Flip. Gra z banalnymi zasadami, mechaniką losowania kafelka i ułożenia go na planszy, ewentualnie podjęcia ryzyka odwrócenia go na drugą stronę, celem zyskania lepszego (lub gorszego) efektu. W sumie zaskakujące, że dopiero teraz na tej dość banalnej mechanice zbudowano grę. Kapitan Flip ma duży potencjał na rozgrywkę z dziećmi. Jest czytelny, kolorowy, z przyjaznymi grafikami. Dla zaawansowanego gracza raczej traktowałabym jako „przerwnik”. Po takiej rozgrywce możemy jednak zapragnąć zagrać w „coś więcej”.
Śladami Darwina
Kolejna nominacja do Spiel des Jahers. I bardziej zaawansowana niż Kapitan Flip (co nie oznacza, że gra jest ogólnie zaawansowana!). Trochę kombinowania, trochę losowości i dużo zwierzątek. Pojawiają się indywidualne cele, dzięki czemu nie mamy sytuacji, w której każdy z graczy dąży do tego samego. Poza tym kilka rodzajów punktowań: za cele, mapy, zapełnienie planszy, punkty na kafelkach. Powoduje to, że mamy ochotę zagrać ponownie, celem wypróbowania innej taktyki. Gra jest ślicznie wydana, a planszetki graczy (składane niczym książeczka) robią wrażenie.
Szczury z Wistar
Ah. Włoscy autorzy. Ciężko im się czasem oprzeć. Tylko czemu o szczurach…
Czy chętnie ponownie wpuszczę Szczury na swój stół? Mimo wszystko tak. :) Gra jest bardzo intuicyjna, chociaż mogłoby się wydawać przeciwnie: tu jakieś zdolności pól planszetki, tam mysi goście, wynalazki, cele, budowanie łóżek, wykopywanie pomieszczeń, eksploracja, surowce. Dużo tego. Bardzo podoba mi się zaproponowana w grze mechanika koła akcji i wprowadzona dzięki temu zmienność każdej tury. Dzięki niej wykonywane akcje wyglądają nieco inaczej. Jednakże konieczność skręcania i rozkręcania koła akcji przed każą rozgrywką wprawiła mnie w niemałą konsternację. Efekt krótkiej kołderki pozostawia w nas przyjemny niedosyt po partyjce. I cieszę się na taką dużą liczbę kart dostępnych w grze. Dzięki temu nie mam wrażenia, że w każdej partii wybieram z tego samego. Ograniczona liczba ruchów sprawia, że rozgrywkę możemy zamknąć w dość przyzwoitym czasie (przynajmniej na 2 osoby).
Krecia Robota
Gry z ukrytymi tożsamościami mogłabym testować na okrągło. Lubię w nich element dedukcji, pozorów, niepewności. Cenię sobie również rozgrywki semi-kooperacyjne. Czy Krecia robota spełniła moje oczekiwania? Póki co jeszcze nie zdobyła mojego serca. Rozgrywka jest szybka i to oceniam pozytywnie. My rozegraliśmy od razu kilka partii z rzędu. Jednakże obawiam się, że w trybie zupełnie podstawowym ukrycie się pod tożsamością kreta i subtelne bojkotowanie misji tak, by nie skierować na siebie podejrzeń czujnych agentów jest bardzo trudne. Może gdyby misje same w sobie były trudniejsze do wykonania łatwiej byłoby schować się pod płaszczykiem niemożności wyłożenia jakiejś karty. W trybach z dodatkowymi elementami gra już nabiera rumieńców. Biorąc pod uwagę, iż w ostatnim czasie grałam również w Krakena i The Thing, Krecia robota wypada przy nich mniej atrakcyjnie, ale chętnie ponownie do niej usiądę, by wyrobić sobie ostateczną opinię! Finalnie gra jest zabawna i potrafi dać sporo funu.
Zombicide: Czarna Plaga
Po przypadkowej partyjce na Portalconie w Zombicide: Żywi i Nieumarli uznałam, że czas nabyć własnego Zombicide i zaczęłam grzecznie od początku, czyli od Czarnej Plagi. Stwierdzam, że była to trafiona inwestycja. Czerwcowe zmagania w Zombicide do niedzielnej kawy mrożonej sprawiły mi dużo przyjemności! I wiem, że chcę więcej! Nieczęsto mam okazję zagrać w grę kooperacyjną, tym bardziej cieszę się z nabycia planszówki, którą oceniam jako bardzo przyjemną w rozgrywce. Gra mimo dużego rozmiaru pudełka i wielości komponentów jest zaskakująco prosta, a decyzje w grze nie przyprawiają o ból głowy. Mimo starcia z upiornymi zombie czas spędzony nad grą oceniam jako bardzo… bezstresowy ;)