Wrażenia z wydarzenia
W weekend 28-29 września 2024 r. fani gier planszowych mieli możliwość uczestniczenia w zakrojonym na naprawdę dużą skalę wydarzeniu jakim są Planszówki w Spodku! A planszówkowy Spodek jest naprawdę kosmiczny, bo swoim rozmachem i ilością atrakcji może przenieść niejednego gracza w zupełnie inny wymiar. Taki, gdzie czasoprzestrzeń się kurczy! Czas leci za szybko (i jak tu zdążyć we wszystko zagrać?!), a i przestrzeni brakuje, bo tłumy ludzi i drugie tyle gier! I dobrze. Wszak Planszówki w Spodku to istne święto gier planszowych!
Uwielbiam planszówkowe konwenty. Odwiedzam je regularnie, a mimo to wciąż skala niektórych wydarzeń mnie zaskakuje. Przyznaję, że ta edycja Planszówek w Spodku była moją pierwszą. I zrobiła ogromne wrażenie. Przede wszystkim w ilości wystawców. Wydawcy nie zawiedli. Przyjechali niemal wszyscy i każdy ze swoją najnowszą ofertą – grami premierowymi albo dopiero zapowiedzianymi. Zarezerwowanie sobie miejsca przy prezentacji upatrzonej gry było nie lada questem! Kolejki były duże. Trzeba było wykazać się szczyptą cierpliwości i dozą sprytu, a suma tych cnót dawała ok. 70% szansy na sukces ;) Ha! Niejednokrotnie dostawałam prośbę od obcej osoby czy po skończonej grze mogę do niej zadzwonić z informacją o wolnym stoliku i zarezerwować jej go na rozgrywkę! Ba! Były nawet dalej idące propozycje – by ten numer przekazać osobie kolejnej po mnie w kolejce, by takie zawiadomienie poczyniła! Istne szaleństwo :)
Dla tych, którzy jednak nie mieli ochoty oczekiwać na wolny stolik u wydawcy, do dyspozycji pozostawał bardzo obszerny games room. Wszak stoły do gry były rozłożone niemal na całej płycie obiektu. A i wypożyczalnia miała kuszącą ofertę. Poza tym turnieje, prelekcje, konkursy. Planszówki w Spodku wiedzą czym zająć odwiedzających! Nie zapominajmy też o innej kluczowej atrakcji – możliwości nabycia (przemyślanie lub impulsywnie) nowych gier! Wszakże czy konwent, z którego wróciło się bez nowej gry, w ogóle się liczy? ;)
Cóż mogę powiedzieć – serdecznie polecam przyjechać w kolejnym roku i odkryć Planszówki w Spodku na własną rękę :)
W co graliśmy?
Architekci Stonespine (Ogry Games)
Gra karciana w tworzenie labiryntu z nieprzekombinowanymi zasadami i draftem. Rozgrywka bardzo dynamiczna, szczególnie, że przez większość czasu gracze podejmują decyzje jednocześnie, więc nie ma oczekiwania na naszą turę. Podoba mi się to, że jak na tak prostą mechanicznie grę (wybór karty i ułożenie jej w najoptymalniejszym miejscu) naprawdę jest nad czym pomyśleć. Wielość i różnorodność sposobów punktowania sprawia, że czasem to niuanse decydują o tym, które miejsce na kartę jest lepsze. Wspólne cele i możliwość podebrania karty bądź celu indywidualnego przeciwnikowi zachęcają do obserwowania planszy konkurentów, ale jednocześnie nie mamy tu bezpośredniej negatywnej interakcji. Pomimo ciekawych decyzji do podejmowania, nie sposób nie zauważyć, że sam proces twórczy – tworzenie labiryntu jest świetną zabawą. Łączenie korytarzy, umieszczanie skarbów, potworów czy pułapek to ciekawe zajęcie na lekko ponad godzinę, bo mniej więcej tyle trwała nasza rozgrywka 3-osobowa.
Herbaciany Ogród (Albi)
Herbaciany Ogród zaintrygował mnie nie tylko wyglądem, ale również ze względu na jego autora! Tomas Holek, bo o nim mowa, wydał w tym roku swoje pierwsze gry i… to od razu trzy! Dość nośne i złożone: Herbaciany Ogród, Galileo Galilei (o którym już pisaliśmy tu) oraz SETI: Search for Extraterrestrial Intelligence (o której również u nas usłyszycie). I przyznaję, że autor ma głowę do tworzenia zależności. Herbaciany Ogród wydaje się grą złożoną, ale wystarczy korzystać z podpowiedzi gracza i nieco polubić się z naprawdę czytelną ikonografią i po chwili rozumiemy co i jak. Kolejna gra euro, sensowna, ale w dużej mierze wykorzystująca mechaniki, które już znamy. Mimo braku poczucia odkrycia czegoś nowego, po grze miałam przekonanie, że bardzo dobrze spędziłam przy niej czas. Zainteresowanie grą było ogromne. Niemal non stop ktoś podchodził z pytaniem kiedy kończymy ;)
Hen daleko (Lucky Duck Games)
Jestem zaskoczona jak tak mała i krótka gra może powodować aż taką rozkminkę! W Hen daleko wyłożymy przed siebie zaledwie 8 kart, w określonej sekwencji od lewej do prawej, a następnie zbierzemy za nie punkty od prawej do lewej, o ile spełniliśmy określone warunki. Karty się zazębiają i na siebie wpływają. Zazwyczaj pierwsza partia jest na rozeznanie o co w grze chodzi, bowiem aby wykręcić niezły wynik musimy nieco przestawić swoje myślenie – karta wyłożona jako pierwsza nie zapunktuje jako pierwsza, ale jako ostatnia. Nie wykorzystamy też potencjału jej zasobów. A znaczenie tego faktu w grze jest kolosalne! W grze możemy odczuć losowość, przy mocno pechowym splocie może utrącić nam plan, ale gdy uda nam się odpowiednio skomponować ułożenie kart, możemy cieszyć się dużą satysfakcją z wyniku. Hen daleko ma potencjał na chęć wyśrubowania coraz to lepszego wyniku. Przynajmniej mnie tak kusi ;)
Alpaki (Nasza Księgarnia)
Ah. Alpaki. Już sam temat gry jest dla wielu tak uroczy, że dostanie się do stolika z Aplakami na Planszówkach w Spodku było wyzwaniem! Alpaki to prosta gra, którą określiłabym mianem wprowadzenia do deck-buildingu. Budujemy talię alpak, decydujemy się jak z nich skorzystać – czy lepiej wykorzystać ich wartość do zakupu nowej karty, skorzystać ze specjalnego efektu (niekiedy z negatywną interakcją) czy wyłożyć kartę przed siebie na łąkę (co przybliża nas do zwycięstwa). Finalnie chcemy pozyskać 8 różnych aplak. Gra może być bardzo rozwijająca dla dziecka oraz dobrze sprawdzić się jako gra familijna, jednakże dla osoby, która miała już do czynienia z mechaniką budowania talii nie przyniesie niczego odkrywczego.
Chrzań to! Gra z dużą ilością wasabi (Lucrum Games)
Chrzań to! to kolejna propozycja gry dla miłośników sushi. Tym razem gracze na wspólnej planszy wykładają składniki, stopniowo ją zapełniając, a wszystko po to by uzyskać optymalny dla siebie układ, który pozwoli zrealizować zamówienie i pozyskać z niego profity. Gra jest bardzo lekka. Wykładanie nowych składników w schematach albo manipulowanie już wyłożonymi wydaje się zakrawać o grę logiczną i wymagającą umysłowo, ale tak nie jest. Głównie przez to, że de facto nie na wszystko mamy wpływ. Wiele zależy od ruchu innego gracza, zadania jakie dobierzemy czy faktycznej możliwości zmiany sytuacji na planszy. We wstępnej fazie gry raczej każdy z graczy skupia się na swoich zadaniach i szczególnie sobie nie przeszkadzamy, ale zabawa rozkręca się gdy zaczyna brakować miejsca na planszy. Jak dla mnie to wciąż za dużo losowości jak taką układankę, ale na pewno wielu przypadnie do gustu.
Ciapki i Skok po marchewkę (Rebel)
Dwie proste gry imprezowe. Każda z nich to festiwal rzucania kośćmi. W Ciapkach staramy się wykonać zadania (pozyskać określone wyniki na kościach i… ich nie stracić). Skok po marchewkę to zbieranie kart warzyw za pomocą kości i walka na przewagi za najwięcej kart określonego typu. Święto losowości, ale wiadomo – zawsze jakoś na to szczęście możemy wpłynąć. Gry mogą się sprawdzić na luźny wieczór, gdy głównym celem jest samo spotkanie, zabawa i rozmowy, a planszówka ma stanowić integrujący dodatek. Gry mogą przypaść do gustu dzieciom, które na pewno docenią grafiki piesków, no… może trochę mniej grafiki warzyw ;) Dla mnie ilość losowości w grach była chyba zbyt irytująca abym mogła grać w nie często, ale w pewnych warunkach mogłabym do nich wrócić.
Dom Kotów i Zbuntowane księżniczki (Muduko)
Dom kotów to wykreślanka, w której wybieramy określone wyniki na kościach i wpisujemy je w wybrane pola, zgodnie z bardzo rygorystycznymi zasadami, o ile chcemy pozyskać sensowne punkty. Bonusy, kombowanie wyników, i każdorazowa walka o to, co zrobić by nie zepsuć swojego planu. Za każdym razem wpisujemy 3 z 4 wyników na kościach, niezależnie od tego, jak bardzo nam to nie jest na rękę. Gra zapewnia 4 różne arkusze, a każdy pozwala poznać grę w nieco innej, coraz bardziej zaawansowanej odsłonie. Gra bardzo przypadła mi do gustu. Zachęcała do dużego skupienia i skrupulatnej analizy. Najchętniej rozegrałabym wszystkie cztery warianty gry jedna po drugiej. Wydaje się, że skoro gra ma kości to jest losowa. No jest. Ale wprawny i ostrożny gracz zawsze myśli o planie „B” ;) To właśnie kombinowanie co zrobić z niechcianą kością i jak uzyskać najlepsze efekty punktowe sprawiało mi najwięcej frajdy!
Zbuntowane księżniczki to gra w zbieranie lew, w której nie tyle chodzi o zdobycie punktów dodatnich (jak w Wizard: Gra przepowiedni czy Cat in the Box), ale pozyskanie jak najmniejsze liczby punktów ujemnych, które występują na kartach. Dodatkowo możemy wesprzeć się swoimi indywidualnymi funkcjami specjalnymi. Każda runda zawiera też pewną modyfikację reguł (np. w zakresie przekazania kart, wartości kart itd.) co wprowadza ciekawy twist do rozgrywki. Rozgrywka jest bardzo zabawna, a odczuwalność pewnych celowych zagrań przeciwników potrafi wzbudzić różne emocje :) Gra daje możliwość dokonania takiego zagrania, że wiemy, iż w ten sposób zaszkodzimy konkretnej osobie. Do sprawdzenia dla miłośników trick-takingu.
Ganges: Karty i Karma (REBEL.pl)
Rozgrywka ciekawa. Moja ulubiona mechanika wykorzystywania kart na wiele (tutaj na dwa) sposobów. Na awersie budynki, jachty, towary czy akcje pałacowe, na rewersie wartość na kości. Kolorowej kości! – tu liczy się nie tylko liczba oczek ale i barwa. Kośćmi (czyli kartami udającymi kości) płacimy za nabywanie owych budynków, jachtów i całej reszty. A po co? Po to by najczęściej stworzyć kolekcje trzech takich samych, albo trzech różnych kart danego typu. Wtedy wymieniamy je na pawie, karmę i jokera. A towary sprzedajemy za kasę. I tak to się kręci, byle tylko zdobyć zasoby pozwalające odwrócić kartę.
W rozgrywce czuć Ganges – ten wyścig gdy dwa tory punktacji się ze sobą spotkają. Tylko tutaj jest to zrealizowane poprzez odwracanie kart w naszym prywatnym łańcuszku gracza. Od jednej strony za pawie, od drugiej za kasę. Gdy się spotkają – odpalamy koniec gry.
Tu bonus goni bonus, bardzo przyjemnie jest kminić wzajemne zależności i łańcuszki. Może nie jest to planszówka z półki must have, ale warto ją wypróbować. Ja chętnie zagrałabym w nią jeszcze raz.
Herbaciany ogród (Albi)
Kolejna nowość. Lubię temat herbaty i zaintrygowało mnie gdy usłyszałam, że nasze listki będziemy fermentować, a one będą nabywać lub tracić moc.
Generalnie gra to typowe, średnio ciężkie euro, w którym trzeba dużo kminić, ogarniać wiele zależności. Dróg do zwycięstwa wydaje się co najmniej kilka. I choć nie jest to Feld, to kołderka jest niebywale krótka. Chciałoby się wiele, można tak mało. Stawianie budynków, poruszanie się po rondelku, po torze cesarza, zdobywanie kart. Ale najbardziej klimatyczne są te listki herbaty. Zielone i fermentowane. Gra ma swój unikalny klimat i jest naprawdę warta uwagi.
After us / Zamiast nas (Lucrum Games)
Deckbuilding z pewnym ciekawym mechanizmem dopasowywania kart, ale moim zdaniem przekombinowany. I losowy.
Bardzo podoba mi się konieczność układania kart z ręki w swojej turze aby dopasować symbole. Bo dopiero te dopasowane symbole coś nam dają. Za to zupełnie nie podoba mi się kupowanie kart w ciemno. Niby wiemy, że jedne małpy bardziej dbają o punkty, podczas gry drugie wolą ładować bateryjki, ale koniec końców dostajemy kartę w ciemno nie wiedząc co bierzemy. I do tego można trafić lepiej, albo gorzej. Dużo znaczników, dużo reguł. Nie, to nie dla mnie. Wolę eleganckiego Dominiona z minimalną liczbą zasad i sporą dawką kombinowania.
Planszówki w Spodku to chyba teraz największe, a przynajmniej jedno z największych planszówkowych wydarzeń w Polsce. Wielu wydawców, masa gier do zagrania, sporo premier.
Jednak Planszówki w Spodku to teraz też gospodarz najważniejszego wydarzenia planszówkowego w kraju nad Wisłą – rozdania nagród Planszowej Gry Roku – konkursu z 20-letnią już tradycją.
W tym roku pierwszy raz odbyła się uroczysta gala, na którą można się było dostać tylko z zaproszeniem ale też, która transmitowana była na żywo między innymi przez Planszowe Newsy.
Gala „Planszówkowych Oskarów” (uroczystość wyglądała naprawdę jak rozdanie Oscarów, brakowało tylko Chrisa Rocka) była bardzo udana. Eleganckie stroje, wyśmienicie prowadzący, świetnie organizacja.
Po raz pierwszy poza zwycięzcami w poszczególnych kategoriach wskazano też po dwa wyróżnienia (coś w stylu nominacji do Spiel des Jahres). Pierwszy raz o zwycięstwie w poszczególnych kategoriach decydowały oddzielne, mniejszy kapituły dla każdej z nich, co moim zdaniem jest posunięciem świetnym i przemyślanym – fan ciężkich euro nie musi być też specjalistom od imprezówek ;).
Przyznam, że ostatni rok pod względem planszówkowym był dla mnie wyjątkowo kiepski, przynajmniej w porównaniu do lat poprzednich, stąd też w wiele gier wyróżnionych i nominowanych nie grałem.
Dzięki nagrodom PGR wiem jednak przynajmniej od czego zacząć nadrabianie zaległości, bo ostatnimi czasy zdecydowanie bardziej trafiają one w mój gust niż wybory niemieckiego jury SdJ.
A nawet jak z wyborem laureata się nie zgadzam (vide przykład rywalizacji rewelacyjnego IMO Wielkiego muru i Diuny, która niespecjalnie przypadła mi do gustu) to zwycięską grę potrafię docenić.