Royal Hospital od Lost Games Entertainment Ltd.
Nie potrzeba mi epinefryny, metylofenidatu, ani benzodiazepin.
Potrzebuję planszowej wersji Theme Hospital, starej, komputerowej miłości sprzed lat. Z czasów, gdy nad grą spędzało się sześć godzin tylko po to, by zapomnieć ją zapisać. I kolejnego dnia – zaczynało się zupełnie od nowa, z takim samym entuzjazmem.
Jakież radosne były to dni, ileż napęczniałych głów wtedy przekłuwałem, ilu pachnących kapustą woźnych zatrudniałem… Brakuje mi tego humoru i tej nieprzewidywalności, której żadna strategia nie była w stanie kontrolować na długo. Brak mi dobrej, planszowej gry o zarządzaniu szpitalem, ale bez całej tej papierkowej roboty. Sięgam więc po Royal Hospital i staram się nie cytować dr House’a częściej, niż to absolutnie konieczne.
„Never trust doctors.”
A więc dobra, otwieramy szpitalną puszkę pandory. W niepozornym, nieco zbyt małym pudełku mieści się prototyp – wysokiej jakości prototyp – gry o zarządzaniu szpitalem.
Fabularnie – konkurujemy tu z innymi zarządzającymi o lukratywną posadę w wysokiej klasy szpitalu. Jego Zarząd chce sprawdzić nas, młodych i ambitnych, a czasem po prostu ambitnych, którym marzą się wielkie projekty. Po sześciu rundach przekonamy się, komu najlepiej wyszło diagnozowanie i leczenie pacjentów, prowadzenie badań i zatrudnianie personelu, podnoszenie jakości usług i… sprawne operowanie pojedynczym ambulansem.
Royal Hospital to w swoim sercu tableau builder, rozszerzony o wspólną planszę notującą nasze wyniki, przychody, ratowanych pacjentów i generowane zasoby.
I relacje z towarzystwami ubezpieczeniowymi.
„…there’s no I in 'team’. There is a me, though, if you jumble it up.”
Nasz pojedynek – nas i do trzech innych graczy – opierać się będzie na pozyskiwaniu, zagrywaniu i aktywowaniu kart, które w podzięce przyniosą nam niezbędne do diagnozowania i leczenia pacjentów zasoby.
Cała gra to mieszanina ikon, kolorów, torów punktacji i tabelek przychodów, w czasie rzeczywistym podsumowujących nasze działania. W swojej turze będziemy zagrywać opłacone karty, aktywując je później z naszego tableau lub czerpiąc z nich jednorazowe korzyści. Mnogość piktogramów przyprawia tu o trudną do wyleczenia konwencjonalnymi metodami migrenę. Ale dzięki odrobinie Pyralginy odnajdziemy się w tym gąszczu informacji i szybko zobaczymy, że w środku gry bije nieco arytmiczne, ale zdrowe serce: znane i lubiane manipulowanie kartami w stylu Terraformacji Marsa czy Res Arcana.
Co nas fascynuje, możemy przetrzymać do czasu, aż będzie nas na to stać. Co nie wyląduje w naszym stole, możemy sprzedać. Różnorodność kart jest tu świetna, a zachodzące między nimi synergie – np. akcji opartych o posiadane/zagrane karty danego typu – dadzą każdemu budowniczemu ogrom pomysłów na rozbudowę tableau.
Gospodarka zasobami – diagnostyką, badaniami, pracownikami, pieniędzmi, a w końcu i czasem, jaki minął od przybycia pacjentów do naszego szpitala – jest tu jednak dość ciasna. Royal Hospital nie pozwala graczom poczuć, że mogą wszystko, jeśli tylko pomarzą wystarczająco intensywnie. Początkowe rundy mijają na konstrukcji fundamentów. Przy odrobinie szczęścia, w drugiej połowie gry powstanie na nich piękny i wydajny szpital. Taki, w którym aż chce się chorować.
„Tests take time. Treatment’s quicker.”
Choć w grze poczucie humoru jest raczej zdawkowe, to nie brakuje w niej zabiegów bardzo tematycznych.
Przekraczający nasze drzwi pacjenci to istne enigmy. Dopóki nie przeznaczymy na ich zbadanie odpowiednich zasobów, będą jedynie blokować miejsce w poczekalni. A ich faktyczną przypadłość poznamy nagle, często w ostatnim dla nich momencie. Śmiertelnie chorzy, wymagający natychmiastowej pomocy pacjenci często przyprawią nas o palpitacje serca. Ich diagnoza następuje w ostatniej fazie rundy przed faktycznym leczeniem. A co, jeśli nie będziemy mieć zasobów, by im pomóc? Cóż… jeśli zabraknie lekarstw, zawsze można użyć po prostu lekarzy. W końcu nie muszą oni wcale używać morfiny, gipsu czy skalpela – wystarczy zwołać konsylium i dokładnie przypadek przeanalizować.
Kadra jest tu bowiem surowcem zastępczym, używanym w zastępstwie samych lekarstw. Ale nawet kadra nie pomoże, gdy przetrzymany nieco za długo pacjent zostanie zdiagnozowany za późno. Wtedy jedyne, co nam pozostanie, to obniżenie na torze jakości opieki, wpływającej na nasz wynik końcowy.
Relacje z czterema widocznymi na planszy towarzystwami ubezpieczeniowymi to tematyczny i nieintencjonalnie zabawny element gry. To tory ciągłych bonusów i korzyści dla szpitala. Co dajemy w zamian – nie wiadomo. Ale wpływ ubezpieczycieli na dobrobyt i standard w naszym szpitalu jest nieustannie widoczny. Gdy tylko zajdzie potrzeba zdobycia sprzętu czy funduszy, zawsze możemy się do nich zwrócić. To trochę humorystyczne, a trochę niebezpiecznie bliskie rzeczywistości. Szkoda jednak, że twórca gry nie wykorzystał okazji, by ten szpitalny humor nieco podbić. Bo choć nie brakuje w niej klimatu, to jest to klimat raczej administracyjny, niż lekarsko-zdrowotny – więcej tu rubryk i rozliczeń niż aspiryny i stetoskopów.
„Everybody lies.”
Gdy nie będziemy akurat zamartwiać się nad losami naszego szpitala i naszych pacjentów, Royal Hospital ukaże się nam jako solidna pozycja w nurcie resource management/tableau building. Solidna, choć niepozbawiona pewnych wad.
Ilość ikon i oznaczeń, często bardzo do siebie podobnych, jest tu porażająca. Postać lekarza czy pacjenta pojawia się tu w kilku wariacjach, różniących się niewielkim plusem czy minusem lub odcieniem czerwieni. I pół biedy, gdyby w jakimś miejscu wszystkie były zindeksowane i objaśnione. Niestety, ich spis na rewersie instrukcji jest niepełny, a ikony są rozsiane na blisko 20 stronach.
Instrukcja nie ułatwia cieszenia się grą. Wiem, że to prototyp, ale to prototyp umieszczony już na BGG – a więc zobowiązujący. Opisy przygotowania gry czy podziału pacjentów ze względu na ich stan mogłyby być prostsze i czytelniejsze – a najlepiej umieszczone na karcie pomocy. Być może to po prostu kwestia nieco zgrzytającego mechanizmu, ikonografii czy wyjaśnienia, ale to moment, w którym potykaliśmy się podczas rozgrywki najczęściej.
Fikuśna jest też punktacja końcowa. Korzysta z rzadko spotykanego mechanizmu, gdzie otrzymujemy po punkcie za każdego gracza, którego wyprzedzimy na danym torze. Oprócz zdobytych w grze punktów, otrzymujemy też cykliczne bonusy równe mniejszej połowie naszych punktów prestiżu. A gdyby te nie wystarczyły to wyłonienia zwycięzcy, gra oferuje nie jeden, a zawrotnych osiem tie-breakerów.
Największym chyba problemem jest chaos. I to nie ten w rozgrywce czy zasadach, ale ten w kartach. Różne typy kart korespondują ze sobą, wymagając wglądu w to, co zagrało się wcześniej. A trudno trzymać w rozłożonym tableau wszystkie karty z jednorazowymi efektami, z których przyszło nam skorzystać. A przecież mamy tu jeszcze efekty stałe i karty powracających akcji, które też dobrze byłoby „kontrolować”. Część pacjentów mamy na małej planszetce, część na kartach klinik. Daje to wrażenie nieładu, którego nie da się łatwo okiełznać czy zorganizować.
„Tests take time. Treatment’s quicker.”
Ostateczne wrażenie z Royal Hospital jest takie, że po delikatnych, ale zdecydowanych szlifach gra co prawda nie uleczy jaskry czy lumbago, ale może dostarczyć przyjemnego, kalkulacyjnego móżdżenia na kilka wieczorów. Siła gry tkwi w synergizujących kartach i jeśli lubicie takie zmagania, znajdziecie tu coś dla siebie.
Szpitalna tematyka jest oddana tu na kilka sposobów, ale szybko znika, schowana za liczeniem zasobów. Plansza jest mocno matematyczna, a wręcz excelowska, z ikonami, bonusami i torami na każdym skrawku. Owszem, to gra o zarządzaniu szpitalem, a nie leczeniu pacjentów. Wydaje mi się jednak, że wystarczyłyby niewielkie zmiany – np. karty wydarzeń, zmienne cele na kolejne rundy etc. – by tę szpitalność oddać jeszcze bardziej.
Specyficzna struktura rundy, gdzie najpierw wykonujemy akcje i generujemy surowce, a dopiero potem diagnozujemy pacjentów, by nagle odkryć, co im dolega, jest dyskusyjna. Realistyczna – w końcu lekarze przed diagnozą też nie wiedzą, czym delikwenta leczyć – ale ostatecznie frustrująca, bo możemy przypadkiem spędzić większość rundy zdobywając zasoby, których nawet nie potrzebujemy. Lub odwrotnie – podążymy za bardzo w stronę rozwoju i badań, a nasi pacjenci umrą z braku lekarstw czy diagnostów.
Dobrze oddane jest tu stale zwiększające się ciśnienie. Pomiędzy rundami dobieramy coraz więcej pacjentów, dla których szybko brakuje lekarzy, lekarstw, a nawet łóżek. Gra jest wymagająca, choć nie przytłacza mikromechanizmami, jak Nieświadomy Umysł czy Trickerion. Jest tu co robić, dróg do zwycięstwa jest przynajmniej kilka, ale na pewno nie starczy nam sił, by podążać wszystkimi jednocześnie.
„That’s a catchy diagnosis, you could dance to that.”
Nie jestem pewien, czy Royal Hospital to lekarstwo na mój brak planszowego Theme Hospital. Jest w tej grze coś interesującego, ale brak tu czegoś naprawdę wyjątkowego, by wybić ją ponad inne, podobne tytuły. Kombinowaniu wokół budowy i wykorzystania kart powinno towarzyszyć coś jeszcze. Rozgrywki zostawiają uczucie dziwnego niedosytu. Bo niby zrobiliśmy tu swoje, zdobyliśmy punkty i może nawet ograliśmy rywali. Nie wiemy jednak, czy kolejnym razem gra pokaże nam coś nowego. Grube talie kart i pacjentów na pewno skrywają ciekawe zagrania. Czy jednak podnoszą ciśnienie graczy na tyle, by wertować je w kolejnych rozgrywkach?
Czas pokaże.
Kampania gry na gamefound trwa, a kolejne stretch goale wciąż czekają na odblokowanie.
A nasi pacjenci czekają na diagnozę, leki, czasem na jakąś nerkę…
Zalety:
+ różnorodne i rozbudzające wyobraźnię karty
+ mechanizmy smakowicie oddają temat gry
+ niski downtime między turami
Wady:
– wizualnie nieco zbyt sterylna
– instrukcja wymaga redakcji
– podczas gry na stole trudno utrzymać porządek
– poza szukaniem nowych kombinacji kart, gra nie zmienia się zbytnio między partiami
Złożoność gry
(6/10):
Oprawa wizualna
(6.5/10):
Ogólna ocena
(7/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.