[Antares] Essen – prawdziwa Mekkka dla wszystkich planszowych zapaleńców. Miejsce odkrywania perełek i nowości na kolejny rok. Przestrzeń gdzie pasja łączy się z biznesem… Moglibyśmy wymieniać te przymioty, które kojarzą nam się z Targami Spiel, ale niezależnie od naszych preferencji musimy uznać ich wielkość, bo skala robi wrażenie. Poniższy tekst będzie nietypową relacją tychże Targów, ponieważ przeplatać się w nim będą dwa głosy: essenowego weterana Propiego (oceniającego targi z perspektywy stałego bywalca) oraz mój, który spojrzy na to wydarzenie laickim okiem. Zapraszamy na relacje z Essen Spiel 2024!
[Propi] Już trzeci raz mogłem uwolnić swojego, nie tak znowu ukrytego geeka i odwiedzić miejsce kultu. Essen SPIEL 2024. Tu hobbistyczni gracze spotykają hobbistycznych sprzedawców, poznając nowe tytuły i nabierając ochoty na tytuły starsze, ale wydane w zgodzie ze współczesnymi normami handlowymi. To tu możemy napatrzeć się na wielkie produkcje, dotknąć imponujących figurek czy potrzymać w ręku gry, które zwykle widujemy jedynie w sieciowych sklepach lub wirtualnych kolekcjach innych graczy. Miejsce bez wątpienia wyjątkowe, w którym nawet najbardziej oporni znajdą niejedną okazję, by podniecić się czymś – czasem małym, czasem wielkim.
Za 475 kilometrów skręć w prawo
[Antares] Gdy zobaczyłem taki komunikat podczas jazdy, wiedziałem, że nie będzie to łatwe wyzwanie dostać się na miejsce. Jeżeli planujecie pojechać na Essen własnym środkiem transportu musicie liczyć się z ogromnym nakładem czasowym. Cała podróż naszej dwójce zajęła dziesięć godzin i to bez przesadnie długich przerw na posiłki i toaletę. A mówimy tu o jeździe z Poznania – nie chcę sobie wyobrażać jak wyczerpująca musi być podróż z odleglejszych części Polski. Można zdecydować się na pociąg czy samolot i na pewno są to rozwiązania dużo wygodniejsze, o ile możecie sobie na to pozwolić – nasz bagażnik wypełniony grami był tym czynnikiem, który, jak co roku, decydował o podróży samochodowej. Do przeżycia, ale w takim układzie do targów musicie dołożyć dwa dni urlopu na podróż.
[Propi] Reisefieber. Gorączka podróżna zaczęła się już w styczniu i przybierała na sile wraz z kolejnymi kartkami spadającymi z kalendarza. Wracałem do Essen z ekscytacją, ale i pewną obawą. Poprzednia wizyta zapoczątkowała długi proces wywiązywania się z recenzenckich obowiązków. Obowiązków przyjemnych, ale psychicznie mocno obciążających. W tym roku założyłem sobie więc wewnętrzny filtr, mający na celu redukcję recenzenckich zapędów. Przywieźć mniej, być bardziej selektywnym i pozwolić sobie na chłonięcie atmosfery, miast skupiać się na bieganiu między umówionymi spotkaniami i odbiorami. Gdy już wstałem rano, gotów do drogi, było mi lżej, ciśnienie zmalało, a wizja 10 godzin spędzonych w samochodzie wydawała się kojąca. Sprawę ułatwił współredaktor Antares, racząc mnie opowieściami ze świata filologii polskiej i zarażając miłością do twórczości Gombrowicza. Ja w ramach rewanżu zaraziłem go miłością do kanapki McRib, dostępnej w niemieckich restauracjach Ronalda McDonalda.
Śpiąc we właściwym B&B
[Antares] Noce spędzone w Bochum uznaje za dobry pomysł ze względu na znaczniejsze sensowniejsze ceny niż w samym Essen. Jeżeli kiedyś zdecydujecie się na taki wyjazd rozważcie okoliczne miejscowości. Finansowo może wyjść tak samo, a sam korek na targi i tak będzie nie do uniknięcia. O popularności targów i ich napędzaniu lokalnej gospodarki najlepiej poświadcza fakt, że w hotelowym lobby nie siedziała ani jedna osoba, która nie miałaby rozłożonej planszówki na stole. Nic tylko grać!
[Propi] Biorę na siebie winę za logistyczne faux pas, które poczyniłem już na wjeździe, myląc hotele. Dzięki temu mogliśmy zobaczyć mroczną stronę Bochum i poczuć przydworcowe aromaty tamtejszego hotelu. Gdy już dotarliśmy do właściwego, mniej aromatycznego, ale i świeższego hotelu, faktycznie poczuliśmy się jak na planszowych koloniach – mimo, że nasz pokój nie posiadał odpowiednio usytuowanego stolika. By grać, zajmowaliśmy miejsce w stołówce, pośród innych planszowych migrantów, którzy co wieczór rozkładali tam zbiory z kolejnego dnia.
Tłumy, wszędzie tłumy!
[Antares] Zupełnie nie zorientowaliśmy się, że tegoroczne targi Spiel przypadały na Święto Zjednoczenia Niemiec co sprawiło, że hale były wypełnione ze wszech miar ludźmi. Dość powiedzieć, że przez cały czas trwania imprezy, można było spotkać ludzi gotowych odkupić od was wasze bilety. Czuć to było również gdy było się w środku – ogłuszający hałas sprawiał, że codziennie, koło godziny czternastej, musiałem zrobić sobie obowiązkową przerwę na zewnątrz ze względu na przebodźcowanie. To nie są targi dla ludzi, którzy nie lubią przepychania się między ludźmi.
[Propi] W tym roku faktycznie, było nas wszystkich więcej. Nauczony doświadczeniami poprzednich edycji starałem się więc jak najwięcej załatwić w 30 minutach przewagi, którą przedstawiciele mediów mieli nad odwiedzającymi. Ruszaliśmy wcześniej, sprintując do interesujących nas hal, robiąc zakupy i odbywając spotkania zanim na stoiskach i w toaletach zaczynało się pandemonium. Poruszanie się po targach było małym koszmarem, zwłaszcza z pakunkami, torbami – w tym ekskluzywną torbą SPIEL nabytą za 5 EUR – i własnymi plecakami. Jeśli dołożyć do tego nasze problemy logistyczne z wjazdem na parking (tu znów, moje niedopilnowanie biletowe dołożyło nam niepotrzebnych kłopotów) oraz kolejki do porannej gastronomii na zaprzyjaźnionej stacji benzynowej „naprzeciwko”, to faktycznie, były to bardzo wymagające dni. Ale czego się nie robi dla społeczności… i własnego regału z grami, prawda?
A jeśli już o społeczności mowa, to polskie akcenty na SPIEL to nie tylko wydawcy – to też znany i kochany sklep Planszostrefa.pl! Zawsze miło jest zobaczyć Adama i ekipę w akcji, uwijających się jak w ukropie pod naporem kupujących z całego świata. Tym razem musieliśmy powstrzymać się od zakupów… ale niedawno nadrobiliśmy zaległości, przy okazji promki na Black Friday!
Co było obecne
[Antares] Siedem hali targowych zostało rozsądnie podzielone na tematyczne segmenty. Na wejściu wielkie stanowiska gigantów, czyli Kosmos (Catan), Asmodee (z Lego Monkey Palace i Battle Of Middle-Earth) czy Ravensburger (Lorcana jest wszęęęęęęęęęęęędzie). Kolejne hale miały już mniejsze skondensowanie na pojedynczych stanowiskach, ale czuć było, że niektóre hale (odleglejsze od wejścia) są bardziej egzotyczne od pozostałych. Niezależnie jednak czy była to sekcja azjatyckich wystawców szukających wydawcy czy gigantyczne stanowiska gigantów jak CGE (SETI) wszędzie pełno ludzi. Chciałem zagrać np. w takiego Ironwooda, ale miejsca na granie rozeszły się już o 11. Cóż takie życie zwiedzającego…
[Propi] Po kilkukrotnym przejściu przez większość hal mogę stwierdzić jedno – jest w naszym hobby ogromna ilość szrotu. Zapełniacze półek, gry tak tanie w produkcji, proste w zamyśle i pozbawione choćby cienia oryginalności zalegały na większości stoisk. Moja perspektywa może być trochę skażona z racji na agresywną konsumpcję własną i dość intensywne życie redaktorskie, ale i tak trudno nie zauważyć, że wiele tytułów powstaje z myślą o niewymagającym, nieznającym się kliencie, nieświadomym tego, że „to już było”, albo wręcz „to już było zrobione lepiej”. Szacuję, że około 60-70% tytułów można z powodzeniem zupełnie zignorować, a w pozostałych 30-40% poszukać perełek. Te często były eksponowane w sposób niemal perwersyjny – na dużych, głośnych stoiskach z licznymi stołami prezentacyjnymi. A do części trzeba się było dokopać, jak np. do, nomen omen, Gold Nugget, aktywnie poszukując wzrokiem rzeczy nieoczywistych, które perełką dopiero się staną, po pierwszej partii czy dobrej prezentacji.
Gry ograne, gry widziane
[Antares] Jeżeli mówić o jakiś najpowszechniejszych tendencjach gatunkowych obecnych na targach to niewątpliwie można zauważyć wysyp gier euro i trick-tackingu. Te dwie mechaniki zdominowały prezentowane nowości i nawet uciekając na jakieś mniejsze stanowiska i tak je spotkałem. Nie jestem fanem euro, więc ucieknę od nich, ale z zaprezentowanych nowości trick-tackingu spodobała mi się gra Kaabal. Prosta karcianka o przyzywaniu demonów. Rozmawiając z właścicielem dowiedziałem się, że podobno już rozmawiał z dwoma polskimi wydawnictwami na temat wydania, więc wydaje mi się to kwestią czasu aż zobaczymy ją na naszych stołach.
W temacie małych karcianek dużo obiecywałem sobie też po karciance Panda Spin, ale dość chaotyczne tłumaczenie nie ułatwiło mi pokochania gry, która w moim odczuciu może tracić ze względu na mocne ograniczenia naszych możliwości wraz z upływem kolejnych rund. Nie chciałbym nikogo zniechęcać, bo w grze dostrzegam pewien potencjał, ale dość powiedzieć, że cała czwórka graczy zdecydowała się zrezygnować z dokończenia gry ze względu na nudę, a mówimy tu o szybkiej karciance.
Pozytywnym zaskoczeniem okazał się natomiast nowy quasi-bitewniak wydany przez Mantic Games (Kings Of War), czyli Halo:Flashpoint. Kompleksowe zasady walki, solidne tekturowe tereny umieszczone w pudełku oraz znana licencja sprawiają, że gra ta może być świetnym wprowadzeniem dla ludzi, którzy z planszówek chcieliby przejść w świat bitewniaków. Zresztą same bitewniaki to osobna hala na Essen, a znaleźć tam można było kilka nowości jak nowy starter do Songa (bitewniaka w świecie Gry o Tron), nowe pudełko do Infinity czy zagrać w obleganego Warcrowa. A stoisk z dedykowanymi koszulkami, matami czy terenami też było multum. Takie miejsce to prawdziwy skarb dla wszystkich tych, którzy szukają nowych sposobów odpimpowania swoich gier.
Z tendencji mocno wkurzających najbardziej, poza cenami jedzenia, irytowała mnie ilość stanowisk zapowiadających kampanie Kickstarterowe. Ilekroć widziałem ciekawy tytuł np. Quartz, to denerwowało mnie, że nie mogłem zobaczyć finalnego produktu. Szkoda, bo jadąc z nastawieniem mocno zakupowym, wielu ogranych rzeczy nawet nie mógłbym nabyć. Choć zdarzały się również stanowiska gdzie już po udanej kampanii, zasiadał smutny Pan sprzedający resztki niesprzedanego nakładu. Te tytuły potrafiły kosztować astronomiczne pieniądze.
[Propi] Wstyd, hańba i rozczarowanie. Choć w tym roku i tak poprawiłem swój standardowy wynik – czyli 0 lub 1 ogranych gier – to zakończyłem targi z niezbyt imponującym wynikiem. Zagrałem w demo Neon Hope, cyberpunkowej wariacji na temat Horroru w Arkham LCG, oraz w niepozorne Slide od Gigamic – przyjemny abstrakt, który wkrótce pojawi się w naszej serii Essen Express. Graliśmy za to sporo w hotelu, głównie dzięki zakusom kolegi Antaresa: w Duck and Cover, Prey czy Tornado.
Na targach obserwowałem jednak sporo rzeczy, które mnie zaciekawiły, jak Deep Rock Galactic, Looot czy Kyoto No Neko, których recenzje pojawią się na naszych łamach. Prywatnie przywiozłem też obowiązkowe w tym roku trick-takery: Robotrick i Prey. Po przetestowaniu ich w domu stwierdzam, że z kartami z cyferkami nadal da się zrobić wiele dobrego i w moim rodzinnym gronie oba tytuły przyjęły się jak złoto – a kosztowały ok. 10 EUR każdy.
W Essen obecne były też moje „byłe” – Wiek Cudów od Bellows Intent (wydany w Polsce przez Galaktę), Arcs od Leder Games, Intent To Kill od Hobby World, Defenders Of The Wild od Outlandish Games czy Ascendancy One More Turn Games, którego to prototyp recenzowałem w czasie dostarczanej właśnie kampanii. Hale były zresztą usiane innymi recenzenckimi wspomnieniami – stoiskami wydawców, z którymi współpracowałem, tytułami, które już recenzowałem i tymi, których wydawca za Chiny Ludowe nie chciał udostępnić. To miłe, widzieć w pigułce efekty kilkuletniej współpracy z Games Fanatic i czuć, że trochę już wrosłem w tkankę tego hobby.
Przywiozłem natomiast całe naręcze – dwie wielkie torby – gier z essenowego MatHandlu i bezwysyłkowych aukcji. Beyond Baker Street i Holmes: Sherlock & Mycroft, kickstarterowe wydanie (niemieckie!) It’s A Wonderful Kingdom, Space Race, In Too Deep, Walnut Grove, Basket Boss, Renegade i kilka innych tytułów udało mi się nie tylko w ogóle zdobyć, ale też zdobyć w dobrych cenach. Przekopałem się w tym celu przez dwie geeklisty zawierającej ponad 17 000 tytułów – ale było warto. Dla emocji i dla kolekcjonerskich wrażeń, przede wszystkim, ale też dlatego, że wiele z tych tytułów w Polsce nie krąży wcale – co dopiero w sensownych cenach.
Być może to kwestia wspomnianego wcześniej filtra, a może mojego osobistego filtra zakupowo-kolekcjonerskiego, ale w tym roku mniej było tytułów, które naprawdę podnosiły mi tętno. Wtórność, remake’i, planszowy populizm i niskobudżetowość poligraficzna i koncepcyjna były bardziej dostrzegalne, niż w poprzednich latach. Targi były też dużo większe – rekordowych 923 wystawców i ponad 204 000 odwiedzających. Zgodnie z krzywą Gaussa, łatwiej było więc zauważyć, że nie wszystko w naszym hobby to rzeczy wybitne, oryginalne i rewolucjonizujące.
Podsumowanie
[Antares] Targi Essen postrzegam jako miejsce, do którego warto przyjechać będąc dobrze przygotowanym. Szukając po omacku właściwie w nic nie zagramy, a sami wydawcy często nie są przygotowani na taką liczbę osób. Dość powiedzieć, że takie Dead Cells, czyli absolutny hit targów, miał tylko jeden egzemplarz demonstracyjny. Wszechobecne kolejki zmuszają nas do dokładnego planowania gdzie pójdziemy, zwłaszcza jeżeli chcemy dopchać się do najpopularniejszych stanowisk. Niemniej, myślę, że warto to choć raz przeżyć, bo jeśli coś ma pokazać, że planszówki już dawno „wyszły z piwnic” to na pewno będą to targi Spiel.
[Propi] Jak słusznie zauważa mój przedmówca, SPIEL w Essen to impreza jak żadna inna. „Spontaniczny” wypad do odległego o 700km od Polski miasta może zakończyć się szokiem kulturowym. Uważne śledzenie zapowiedzi, zakładkowanie pozycji na liście premier i planowanie stoisk do odwiedzenia pomogą zobaczyć to, na czym naprawdę nam zależy i zminimalizować czas utracony na błądzenie po halach. Niezależnie od tego, czy chcemy zobaczyć nowości na własne oczy, kupić premiery zanim staną się dostępne dla reszty świata, poznać twórców i wydawców gier, czy po prostu poczuć siłę naszej społeczności, zebranej w ogromnych liczbach w jednym miejscu – warto tu być, choćby raz.
Targi SPIEL to święto naszego hobby, ale celebracja tego święta jest bardzo specyficzna.
Onieśmielająca, często przytłaczająca, ale zawsze nieodparcie intoksykująca.
I dlatego będziemy tu wracać.