Looot od Gigamic.
Choć niewielu o tym wie, Wikingowie byli pierwszymi prawdziwymi turystami. Choć nie znali jeszcze Instagrama, to szybko wynajdywali nowe, interesujące zakątki do odwiedzenia. Nie mieli aparatów fotograficznych, ale całkiem dobrze rzeźbili w kości czy drewnie. I choć nie byli poliglotami, to bezproblemowo dogadywali się z lokalsami w uniwersalnym języku broni, krzyków i zawłaszczenia mienia. Dzięki temu gdziekolwiek docierali, przywozili mnóstwo pamiątek.
Looot opowiada o takich właśnie wyprawach, podczas których Wikingowie eksplorują nowe lądy, wzmacniają swoje plemiona i po powrocie chwalą się sąsiadom tym, co ciekawego widzieli w szerokim, szerokim świecie.
Świat szeroki na trzy kafle
Jeśli znacie gry jak Calico czy Kaskadia, Looot będzie dla Was znajomym terytorium. Łączy tu niektóre elementy tych gier, wzbogacając je kilkoma autorskimi pomysłami. Osią gry jest dokładanie swoich Wikingów do wspólnej planszy, by pobierać zasoby z zajętych pól i wznosić budynki, przenosząc je na swoją planszetkę. Drewno, owce czy złoto od razu przenosimy do siebie jako zdobycze. Budynki wymagają spełnienia pewnych wymogów: zamki trzeba najpierw otoczyć grupą czterech Wikingów, a wieże połączyć „wężykiem” naszych wojów.
Oprócz tego w Looot występują kafelki zadań – langskipów, które możemy opcjonalnie dobierać co turę i realizować na swojej planszy. Te są proste jak konstrukcja wiosła – wymagają sąsiadowania z określonymi zasobami. Dwie owce i las, dwa topory i owca – tyle wystarczy, by zdobyć dodatkowe punkty na koniec gry.
Trochę więcej pracy wymagają stałe elementy naszych planszetek – Port, Świątynia, Pałac Jarla. Tu wymogów jest więcej, jak np. dwa zamki, wieża i dwa surowce – ale większe są również punkty. Niestety dla regrywalności Looot, te budynki mają swoje stałe miejsca na planszetkach i są one niezmienne, mimo najszczerszych chęci graczy. W przeciwieństwie do całkowitej swobody Kaskadii czy zmiennego układu początkowego w Calico, tu nasza osada ma swój stały kształt, od którego trudno nam uciec. Możemy jedynie inaczej zapełnić osadę tym, co zdobywamy na mapie.
Jak nie wiosłem, to toporem
Centralna mapa powstaje z określonej liczby dużych kafli, dając pewną zmienność między rozgrywkami. Zawsze jednak obowiązuje ten sam model podróży – dokładamy jednego Wikinga obok innego. Możemy przy tym wykorzystać swoich poprzednio ustawionych Wikingów lub tych, których ustawili nasi przeciwnicy. Tworzymy w ten sposób wesołą gromadkę trzymających się za ręce wojów, którzy systematycznie docierają do nowych zakątków tej nienazwanej krainy. I zabierają z niej to, co w niej najlepsze.
Ta swoista „kooperacja” jest głównym magnesem Looot. Docieranie do interesujących nas pól opiera się mocno o to, czego dokonują nasi rywale. I odwrotnie: my również otwieramy dla nich nowe ścieżki, ustawiając kolejnych Wikingów. Ten dylemat – iść czy czekać, ryzykować odważne ruchy czy zachowawczo dreptać poboczami – jest zawsze trudny, od pierwszego do ostatniego ruchu. W zależności od liczby graczy, między naszymi ruchami może wydarzyć się naprawdę wiele. Drogi się otwierają, przejścia blokują, zamki i domostwa są otaczane, wieże łączone, zasoby znikają z mapy, a nasze ambitne plany są dziesiątkowane przez rezolutnych rywali.
Przy dwóch graczach, ruchy są szachowe i momentami okrutnie złośliwe. Przy czterech niemal nie da się przewidzieć, co stanie się między naszymi turami. Dużo jest w Looot kalkulowania – ile ruchów do otoczenia zamku, ile do kolejnej wieży, ile do złota itd. Ale analiza nigdy nie jest przesadnie długa ani przeciążająca. Wystarczy względnie szybki rzut oka, by ocenić dostępne dla nas pola. A potem może drugi, by określić, które ruchy będą najmniej korzystne dla innych klanów. Czasem coś przeoczymy i umknie nam łakomy kąsek, który dostrzeże ktoś inny. A innym razem to my dostrzeżemy furtkę, którą nieopatrznie otworzył przed nami wróg. Satysfakcja jest tuż za rogiem – o ile w porę ją zauważymy.
Przyczajony Wiking, ukryty jarl
Każdy klan może raz w ciągu gry skorzystać z jednej mocy, która pozwala odskoczyć nieco do przodu. Podwojenie zbiorów z pola, dołożenie drugiego Wikinga w tej samej turze czy umieszczenie go w już zajętym polu nie wywracają gry do góry nogami, ale w odpowiednim momencie mogą wygrać dla nas grę. Jednorazowość tych mocy sprawia, że czasem wyczekamy za długo, by były przydatne. Jednak sama ich obecność wystarczy, by dać nam poczucie, że w razie czego, że w razie W możemy zrobić coś lepiej, mocniej, skuteczniej, by uratować się z opałów lub zaskoczyć przeciwników.
Podobnie jednorazowa jest możliwość zapunktowania za posiadaną liczbę toporów. Żetony, warte od 3 do 21 punktów, leżą na wyciągnięcie ręki. Sięgnąć – ale tylko raz! – może po nie każdy w swojej turze. Czy więc połasimy się na szybkie, ale małe punkty? A może spróbujemy tak rozłożyć ruchy, by sięgnąć po naprawdę duże osiągnięcie? Tylko czy inne plemiona pozwolą nam na tak szeroko zakrojone działania wojenne? A może, wykorzystując swoje moce, to właśnie przeciwnicy szybciej zdobędą wymagane oręże i zgarną nam bonus sprzed nosa?
Heksagonalni zdobywcy
Stety i niestety, na tym kończy się Looot. Zmienny rozkład mapy, zmieniające się, choć bliźniaczo podobne zadania i trzy moce, z których wykorzystamy najwyżej jedną.
Kaskadia oferowała nieograniczoną swobodę i ogromną zmienność celów (1024 kombinacje w podstawowej grze i aż 3125 kombinacji z użyciem kart promo). Calico ograniczało nasze ruchy, ale dawało graczom aż 720 początkowych rozstawień zadań i 32 kombinacje, za które punktujemy. Looot nie zbliża się nawet do tych liczb i już od pierwszej partii daje poczucie, że ewentualna zmienność jest tu marginalna. To gra o podobnym poziomie trudności, jednak tu już po kilku rozgrywkach partie stają się do siebie podobne, a nasza satysfakcja wynika wyłącznie z osiąganych wyników, aniżeli z radzenia sobie ze zmiennymi wyzwaniami.
Gra jest ładna, mapa czytelna, a reguły przejrzyste. Dużym plusem jest dynamiczna sytuacja na planszy centralnej. Interakcja między graczami, w przeciwieństwie do wspomnianych gier, jest duża i definiuje nasze możliwości, daleko wykraczając poza podbieranie sobie kafelków czy żetonów. Są tu strategiczne rozważania, których ani Kaskadia, ani Calico nie oferują. Nasze planszetki, z początku przepastne i puste, dają nam pozory swobody, które gra bardzo szybko weryfikuje. Kusi możliwość dobierania kolejnych longskipów, ale te szybko zagracają naszą przestrzeń, zabierając miejsce surowcom i budynkom. I w wypracowywaniu tego kompromisu między zasobami, a zadaniami znajdziemy prawdziwe wyzwanie tej gry.
Ale czy to gwarantuje Looot miejsce w panteonie żetonowo-przestrzennych, rodzinnych gier?
Z tarczą czy na tarczy?
Looot jest przyjemną i ciekawą pozycją, wprowadzającą do kafelkowego świata nowych graczy. Przyjazne podróżowanie po mapie i w teorii niezwiązane z grabieżą zdobywanie surowców brzmi jak wymarzona, rodzinna rozrywka.
Trochę jednak brakuje mi tu prawdziwej zmienności – wyzwań, rozkładów początkowych, a nawet mapy (kafle muszą być łączone w dość konkretny sposób, co ogranicza naszą fantazję). Gdyby gra skręcała bardziej w stronę Wyprawy do El Dorado i zawierała więcej, niż 4 dwustronne kafle, byłby to dobry początek. Niestety, powtarzalność zadań i niezmienny kształt naszej osady nie pozwalają Looot w pełni rozwinąć skrzydeł. Po kilku partiach gra nie ma wiele nowości do zaoferowania, a jakiekolwiek łupy, które przywieźliśmy z poprzedniej wyprawy, nie są wystarczającą motywacją, by ponownie wsiąść na łódź i ruszyć w (nie)znane.
Zalety:
+ przystępne zasady
+ zdrowa porcja interakcji między graczami
+ czytelna, przyjemna dla oka oprawa graficzna
Wady:
– mała zmienność
– powtarzalne, podobne do siebie zadania
– mały wpływ na początkowy kształt mapy
Playmata dzięki uprzejmości www.Playmaty.pl
Dziękujemy firmie Gigamic za przekazanie gry do recenzji.
Złożoność gry
(3.5/10):
Oprawa wizualna
(7/10):
Ogólna ocena
(6.5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Do tej gry mamy konkretne zarzuty. Może być fajna i dawać satysfakcję, ale… ale jest jakieś zasadnicze „ale”. Ostatecznie warto się jej jednak bliżej przyjrzeć, bo ma dużą szansę spodobać się pewnej grupie odbiorców.