Nanolith od Woodpecker Games.
Fani cyberpunka nie mają łatwego życia w planszowym hobby. Po legendarnym i ponadczasowym Android: Netrunner (z 2012 r.) interesujących, skąpanych w świetle neonów i upstrzonych cybernetycznymi wszczepami tytułów było jak na lekarstwo. Ostatnio jest jakby lepiej – głównie za sprawą IP Cyberpunk 2077 i gier takich jak Tamashii czy In Too Deep – ale to wciąż bogate złoże, czekające na agresywne wydobycie. Swoją cegiełkę do tego wydobycia dokłada wydawnictwo Woodpecker Games, które w cyberpunkową szatę obleka dungeon crawler z elementami RPG. Oto Nanolith!
Kartonowa cybertkanina
Nanolith to nieco więcej, niż suma licznych swoich części. Mamy tu czworo bohaterów, księgę map (a’la Szczęki Lwa), księgę scenariuszy, kilka – niezbyt grubych – talii kart i oczywiście całą stertę wrogów, od mięsa armatniego po groźnych bossów. O dziwo, poskromienie tak ambitnych komponentów nie będzie wymagać osobnej księgi zasad i mikrozasad. Nanolith całkiem sprawnie łączy swoje systemy i pozwala graczom skupić się na działaniu i przeżywaniu historii, a nie na przeżuwaniu kolejnych mikrozasad.
Przedstawiona częściowo w formie komiksu historia opowiada o dystopijnym świecie, w którym ludzkość otrzymała ogromny dar, który – choć zbawienny w swej istocie – wkrótce stał się przedmiotem wojen, doprowadzając do wyniszczenia i wszelkich kataklizmów. Naszym zadaniem jest podążyć śladami tego daru – tytułowego Nanolitu – i… nie dać się zabić po drodze.
Obiad na cztery ręce
W niedalekiej przyszłości najwyraźniej wciąż panuje szowinistyczny podział obowiązków. Mężczyźni wymachują mieczami i strzelają z broni, podczas gdy kobiety leczą, obsługują komputery i opiekują się istotami mniejszymi – w tym wypadku małym, hackerskim botem.
Nie wybrzydzamy jednak na lokalne zwyczaje i ruszamy do działania. Gra wymaga używania czterech postaci, które należy podzielić między graczy (sprawiedliwie!). Postaci mają wyraźne klasy: tank, hacker, healer, snajper, a wraz z nimi: dedykowane przedmioty startowe oraz inne zestawy umiejętności, które będziemy rozwijać w trakcie kampanii trwającej ok. 60 godzin.
Centralnym, nadającym grze tempa mechanizmem jest dice placement. Pięć (okazjonalnie sześć) kości, rzuconych na początku rundy, posłuży nam do aktywowania zdolności, poruszania i ataków. Czasem wystarczy jedna kość, czasem para, a czasem sekwencja kolejnych wartości. Nasze postaci najwyraźniej bardzo nie lubią jedynek, bo każda wyrzucona 1 powoduje u nich stres. A stres, co wiadome, prowadzi do przegrzania, tu nazywanego Nanoshockiem.
Nanoprzestrzeń
Główna satysfakcja w grze pochodzi ze sprzęgania ze sobą działań poszczególnych postaci. Ktoś ściąga na siebie uwagę i ataki, ktoś inny strzela lub rzuca włócznią z dystansu, podczas gdy inne postaci hakują serwery i terminale, albo wykradają przeciwnikom programy, by potem użyć ich w walce. Nie ma tu raczej opcji na frontalny atak czterema bohaterami – rozgrywki są mocno strategiczne, wymagają dyskusji i uważnego podziału ról zgodnie z predyspozycjami.
A jest tu nad czym kminić. Scenariusze są naprawdę świetnie zaprojektowane i wymagają od graczy nie lada gimnastyki. Ucieczka z laboratorium, przebijanie się przez pomieszczenia ogarnięte pożarami (które możemy ugasić, naturalnie hakując terminal), rozbrajanie pancerza bossa, który uniemożliwia skuteczne ataki, poruszanie się między zaporami i przemykanie skrótami – to dopiero początek (staram się nie zdradzać zbyt wiele). Gra od razu pokazuje kreatywność twórców, a potem skutecznie podtrzymuje wrażenie, że coraz ciekawsze rzeczy są wciąż przed nami. Każda mapa to nowa łamigłówka do rozwiązania i nowy fragment fabularnej układanki. Przez całą kampanię będziemy zaskakiwani i testowani na różne sposoby, przeplatając potyczki postojami przeznaczonymi na upgrade kart.
Nanowalka
Mimo dość frustrującego systemu zadawania obrażeń (kości bywają złośliwe, a wyrzucone 1-ki zwiększają posiłki wchodzące na mapę po zakończeniu rundy), taktyczne aspekty walki sprawdzają się wyśmienicie. Mamy proste ataki na pojedyncze jednostki, ale i efektowne ataki na grupy lub całe rzędy, a do tego wspomniane wcześniej Nanoshocki – supersilne akcje, które zgodnie z klasą postaci mocno uleczą lub mocno uszkodzą swoje cele.
System stresu – pojawiającego się z co drugą użytą kością, wyrzuconymi jedynkami i… wykorzystaniem WSZYSTKICH kości w danej rundzie – jest bez wątpienia oryginalny. Trochę nas ogranicza i uczy powściągliwości, a trochę nagradza za bardziej brawurową grę. Niestety, nie uświadczymy tu brawurowych nagród – zabijanie wrogów nie rodzi łupów, jedynie czyści mapę i umożliwia nam progres.
A szkoda, bo przeciwnicy są tu dobrze pomyślani – złożeni w akcjach, ale prości w obsłudze. Mają swoje zdolności, programy czekające, by je ukraść i efekty specjalne, z którymi musimy się liczyć. Wszystkie cechy bitewne – postaci i wrogów – są klarownie wyłożone w postaci 4 statystyk: efektywności ataku i obrony dla czterech sposobów walki.
Nanogra
Dzięki księdze map i zmyślnym pudełkom na komponenty postaci, grę rozkłada i składa się podejrzanie szybko, jak na tytuł o tym rozmiarze. Szybka jest też rozgrywka – ok. 1-2h na scenariusz – co jest pomocne, gdyż gra jest po prostu cholernie trudna. Normalne scenariusze idą raczej sprawnie, ale walki z bossami wymagają naprawdę ścisłej koordynacji… i szczęścia w kościach.
Rzadko kiedy rzucamy tu więcej niż 3-4 kośćmi, co przy wrogach z pancerzem pochłaniającym nawet 5 obrażeń może przyprawić o migrenę. Zdarzyło mi się powtarzać walkę z bossem nawet i trzykrotnie, zanim udało się go rozgromić, z potem na czole i drżącymi dłońmi. Nanolith nie da się przejść metodą „na Jana”, trzeba myśleć tu strategicznie, wykorzystywać mocne strony bohaterów i bohaterek, wspierając się odpowiednio przy użyciu Nanosync – zdolności wzmacniających innych graczy.
Nanolith oferuje nam przy tym ścieżki rozwoju w stylu legacy. Zdobywane po scenariuszach nanofragmenty (dużo tego „nano”, prawda?) możemy wykorzystać, by „poprawić” nasze karty naklejkami. Tu zyskamy dodatkową kość, tam nową właściwość, gdzie indziej celność ataku będzie większa lub wzrośnie jego zasięg. Proste, ale skuteczne i pożądane rozwiązania, które pomogą nam nie tylko wzmocnić, ale jeszcze bardziej spersonalizować naszą postać. W grze zawarto koszulki i winylowe naklejki, które rzekomo pozwalają się odkleić i przekleić, wymagając przy tym niszczenia kart i dając się „zresetować” do stanu pierwotnego. Ja nie ufam takim rozwiązaniom, a sądząc po opiniach graczy, nie jest ono idealnie zaimplementowane (problemy z ponownym przyklejeniem), stosowałem więc własne metody adnotacji, wsuniętych nieinwazyjnie w koszulki.
Nanowłaściwości
Wydanie deluxe, które otrzymałem od wydawcy, jest z pewnością bogate. Ilustracje są bardzo klimatyczne, opisy, ikony i grafiki schludne i czytelne. Dominujący tu jednak akryl – w dwuwarstwowych planszetkach i standees postaci i wrogów – jest jednak tworzywem specyficznym. Wygląda bardzo estetycznie, ale zastanawia mnie trwałość takiego rozwiązania. Wymaga ogromnej pracy, by zedrzeć warstwy ochronnej folii, a do tego ma ostre krawędzie, które z czasem pewnie zaczną haczyć o inne elementy w pudełku. Pudełku, dodajmy, z bardzo podstawowym insertem, nieułatwiającym zabezpieczenia i organizacji.
Instrukcja jest napisana poprawnie i przejrzyście, z bardzo pomocnym indeksem na końcu. Dorobiła się jednak już dwóch stron errat, pliku FAQ i kilkudziesięciu pytań o zasady na BGG – i faktycznie, niektóre informacje są nieprecyzyjnie sformułowane.
Losowość w grze jest znaczna – od kości akcji po rezultaty ataków – i trudno jej zapobiec. Myślę, że w tym miejscu gra traci część swojego potencjalnego elektoratu. Toczyć dwugodzinny bój z ciężkim bossem i przegrać przez niefartowny rzut, którego nie można było cofnąć ani zmodyfikować? To prawdziwy ból. W krótszej grze może byłby mniejszy, ale tu… jest to trudne do przełknięcia.
Zwiększa to też poczucie, że nasze walki z czasem stają się monotonne. Jeśli zbyt długo tkwimy w jednym miejscu, nadciągające posiłki blokują mapę, a ich zwalczanie wydłuża rozgrywkę, spowalniając nasze dążenie do celu.
Nanownioski
Nie muszę specjalnie przymykać oka na wady i niektóre cechy Nanolith, by docenić, jak kompletnym dziełem jest ta gra. Jest relatywnie przystępna, jak na swój ciężar gatunkowy, a wewnętrzne systemy i mechanizmy nie przesłaniają graczom dobrej zabawy. Dzięki dobrze zorganizowanej księdze map setup i rozgrywka są raczej dynamiczne.
Oprócz pobudzających do działania broni i umiejętności, gra oferuje zróżnicowane, pomysłowe scenariusze, które zaskakują i angażują graczy. Całość zaś spina bardzo dobrze napisana historia, która rozwidla się zgodnie z decyzjami i działaniami graczy, ewoluuje, dopowiada interesujące backstory i nadaje naszym postaciom realnych kształtów i osobowości. Kampania jest przy tym na tyle zwięzła i jest w niej tyle zwrotów akcji i świetnych pomysłów, że w żadnym momencie nie dłuży się i nie zjada własnego ogona.
Owszem, jest tu problem skalowania (na 3 graczy), ale obsługa postaci nie jest wymagająca i gra sprawdza się również w trybie solo. Najciekawiej jednak będzie podchodzić do niej z towarzyszami, by wspólnie łamać głowy nad tym, jak przebić się przez stado Behemotów i polujących na nas Strażników. Cyberpunkowy, dystopijny klimat jest tu gęsty i zawsze odczuwalny, jak kwaśny deszcz spadający nam na głowy. Nanolith może sygnalizować wielki powrót cyberpunka na planszowe salony – i każdy miłośnik dobrej historii i jaskrawych świateł futurystycznego świata powinien zajrzeć do tego pudełka.
Zalety:
+ świetnie poprowadzona, immersyjna historia, wzbogacona komiksowymi wstawkami
+ dobra implementacja elementów RPG, bez komplikowania gry
+ wymagające, pomysłowe mapy i scenariusze
+ wrogowie i postaci z wyraźnymi charakterystykami
+ bogate (choć akrylowe!) wydanie
+ szybki setup (mimo braku dobrego organizera!)
+ dodatkowy tryb Areny (wydrukowany na wieczku pudełka z dodatkami z Kickstartera), pozwalający na walkę z hordami coraz cięższych przeciwników
Wady:
– kościana losowość może uprzykrzyć nam zabawę
– gra wymaga sporego stołu, by grać komfortowo
– przedłużające się walki stają się powtarzalne
– pewne niedopowiedzenia w zasadach
– problematyczne skalowanie
Personalizowana mata dzięki uprzejmości Playmaty.pl
Dziękujemy firmie Woodpecker Games za przekazanie gry do recenzji.
Złożoność gry
(6.5/10):
Oprawa wizualna
(8/10):
Ogólna ocena
(8.5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Bardzo dobry przedstawiciel swojego gatunku, godny polecania. Wady mało znaczące, nie przesłaniające mocno pozytywnego odbioru całości. Gra daje dużo satysfakcji.