„5 ludzi różnych narodowości zamieszkuje 5 domów w 5 różnych kolorach. Wszyscy palą papierosy 5 różnych marek i piją 5 różnych napojów. Hodują zwierzęta 5 różnych gatunków. Który z nich hoduje rybki?” Niektórzy z nas kojarzą zapewne tę zagadkę niesprecyzowanego autorstwa, która doskonale bawi ucząc dedukcji. Tym, którzy jej nie znają a lubią pogłówkować – serdecznie polecam odnalezienie całości dla przećwiczenia szarych komórek. Ale co ona ma wspólnego z niniejszą recenzją? Ano magiczną zasadę piątki oraz po prostu dedukcję w czystej postaci. O ile jednak cytowaną łamigłówkę potrafi rozwiązać podobno jedynie 2% ludzkości o tyle w grę Dirka Henna powinni umieć zagrać wszyscy. Ale czy dla wszystkich będzie to taka sama rozrywka? Na to pytanie postaramy się dziś odpowiedzieć. Gośćmi w studiu są… tfu! wpływ Igrzysk…
Dirk Henn ma ostatnio (nie)szczęście do bycia bohaterem recenzji na GF. Po niezbyt przychylnym przyjęciu „Colonii”, odświeżamy jego dużo wcześniejsze dokonanie z 1993 roku. Czy wśród piasków pustyni i wielbłądzich placków pójdzie mu lepiej? „Timbuktu” to gra dla 3-5 osób, która powstała na długo przed sztandarowymi tytułami tego autora i jest tak naprawdę grą logiczną. Pękate pudełko, mnóstwo śkicznych elementów, spora kilkuczęściowa plansza – czy tak wygląda gra logiczna? Ta akurat tak. I właśnie to może być trochę mylące. Sięgając po tę kolorową produkcję spod znaku Queen Games możemy oczekiwać lekkiej gry rodzinnej. Tymczasem bliżej jej do przyjemnego wieczoru z zestawem zadań sudoku :)
Gra jest naprawdę pięknie wydana.
Cieszy oczy a przed pierwszą rozgrywką i paluszki, gdy ochoczo naklejamy małym drewnianym wielbłądzikom małe różnokolorowe sakiewki. Przy powtórnym otwarciu pudełka uśmiechamy się już jednak jakby mniej, gdy okazuje się, że nasza radosna twórczość po prostu się odkleiła i za chiny ludowe nie chce dać się po dobroci znów przykleić. Uśmiech uparcie blednie, gdy próbujemy upchnąć wszystkie elementy na powrót w pudełku. Jak to się tam wcześniej zmieściło – to pierwsza zagadka, na którą natrafiamy. Problem znajomy chociażby z Shoguna, choć nie aż tak drastyczny. Mamy przed sobą pustawe wnętrza z wymodelowanego plastiku, na którym następnie trzeba ułożyć kilka części grubej planszy, kilka wersji językowych instrukcji i na dodatek, o zgrozo, plansze graczy, które w pierwszym odruchu wydają się zmieścić obok siebie… ale nie. To tylko złudzenie. A instrukcje lądują ostatecznie w szufladzie.
Upastwiłam się nad pudełkiem, ale mało rzeczy mnie tak denerwuje jak słaba gospodarka przestrzenią. Teraz już będzie tylko lepiej.
Uwaga: nudny opis prostej mechaniki.
Oto wielbłądy. Dużo wielbłądów. Lubię wielbłądy. Wielbłądy wędrują od oazy do oazy niosąc towary na grzbietach. Im więcej ich doniosą do końca tym lepiej dla nas. W oazach parkują grzecznie w pięciu zagrodach jeden za drugim. Niestety, czyhają tam złodzieje. Posługując się analogią zagadki ze wstępu: „W każdej oazie, pięciu złodziei okrada każdą z pięciu zagród z jednego z pięciu zestawów towarów.” Trochę skomplikowane, nieprawdaż? Bynajmniej. Mam nadzieję, że zdjęcia wszystko wyjaśnią.
Na początku rozgrywki rozstawiamy plansze z ilością oaz odpowiadającej ilości graczy a każdy na indywidualnej planszy układa pod swoimi wielbłądami przewożone przez nie towary. W rundzie przygotowawczej wszyscy po kolei umieszczają wielbłądy w dokach startowych, tfu – wpływ Igrzysk, to nie wyścig – na pozycjach wyjściowych i zapoznają się z jednym złodziejem. W złodziejskiej talii kart mamy te reprezentujące poszczególne zagrody, parę miejsc oraz parę grabionych towarów. Przed każdą rundą (czyli przejściem do kolejnej oazy) tworzymy 5 nowych zestawów tych kart, przy czym w trakcie przemarszu wielbłądów zapoznamy się jedynie z trzema z nich. Dostęp do nowych informacji odbywa się poprzez przekazanie swojego zestawu graczowi po lewej (przy ilości graczy mniejszej od 5 istnieją przy tej czynności gracze wirtualni) w momencie, gdy jakikolwiek wielbłąd stanie na specjalnie oznaczonym polu.
2) darmowy ruch przysługuje tylko do dwóch wskazanych strzałkami zagród. Ruch do pozostałych kosztuje nas jeden towar niesiony przez rzeczonego wielbłąda, co jest zazwyczaj nieopłacalne.
Gdy wszyscy wykonają przemarsz wybranego zwierzaka następuje nowa kolejka i kolejne wielbłądy ruszają na trasę (tfu – Igrzyska) na szlak. Potem następne, następne i kolejne i …. w końcu wszystkie lądują w nowej oazie i można odkryć zamiary szajki odkrywając złodziejskie zestawy. Okradzione wielbłądy tracą wskazane towary, które układamy obok planszy. Tym samym tworzy się cennik, gdyż konkretne towary, które nasza karawana zdoła bezpiecznie dowieźć do ostatniego przystanku zyskują taką cenę, ile ich sztuk znalazło się obok planszy w toku całej rozgrywki. Po kolejnej oazie następuje kolejna i znowu następna i … trochę nudno już się robi. Ale jest, wreszcie docieramy do tytułowego Timbuktu! Teraz już tylko mozolne przeliczenie wartości i ilości towarów, pomnożenie tego, dodanie i zestawienie w zdobycze punktowe (tfu – Igrzyska)… nie, dobrze! Bo przecież wygrywa ten, kto przywiózł najwięcej punktów.
Konkluzja #3
Być może stwierdzicie, że marudzę, że to szybki lekki tytuł o podłożu czysto dedukcyjnym, z czego należy się cieszyć w obliczu tytułów pseudodedukcyjnych, ale jednak i po prostu już po kilku rozgrywkach ta gra mnie znudziła. Nie jest rozwojowa. W każdej rundzie dzieje się dokładnie to samo, nic się nie zmienia. Jakby kilkakrotne pod rząd rozwiązywanie tej samej łamigłówki z ograniczoną ilością danych. Można co prawda obserwować poczynania innych graczy i starać się wydedukować jakie informacje ze złodziejskich zestawów posiadają. Niemniej, w praktyce jest to trudne, szczególnie jeśli nie chcemy zbytnio przedłużać swego ruchu (moi wszyscy współgracze przyznali, że tego nie robili). Rozpatrzenie możliwości i ich stopniowa eliminacja na podstawie wiadomości pewnych i domniemanych jest możliwa, ale na to trzeba się umówić na dłuższe popołudnie, przy ciepłej herbatce i ciasteczkach (tudzież odwrotnie), kiedy każdy z kartką w dłoni i planszą gracza pod nosem duma co gdzie i jak. I przede wszystkim trzeba takie dumanie lubić.
Konkluzja #4
Można też oczywiście zagrać na szybko lub w przypadkowym gronie, będzie na pewno przyjemnie i emocjonująco. Ale wtedy gra dedukcyjna zamienia się bardziej w grę szczęścia: czy uda mi się uniknąć zagrożonych miejsc? Też fajnie, ale chyba nie do końca o to w tej grze chodzi. Chodzi natomiast wielbłąd. Dużo wielbłądów. A ja lubię wielbłądy…
PLUSY
– faktyczna dedukcja, aczkolwiek uproszczona do zasady „skoro coś jest tu to nie ma tego gdzie indziej”
– wykonanie (piękne plansze, żetony towarów, no i drewniane wielbłądziki)
– powinna się spodobać miłośnikom gier logicznych (bo to w zasadzie gra logiczna jest)
MINUSY
– odklejające się naklejki na figurkach (kropelki w dłoń!)
– powtarzalność rund (daleko jeszcze do tego Timbuktu? ;)
– powolne tempo, jeśli chcemy wykorzystać cały potencjał wynikający z mechaniki (może właśnie dlatego bohaterami gry są niespieszące się wielbłądy?)
P.S. Instrukcja zaleca zaopatrzenie się na czas rozgrywki w takie wynalazki ludzkości jak papier i ołówek, gdyż zapamiętanie wiadomości, kto okrada, gdzie i z czego jest praktycznie niewykonalne. No, chyba, że jest się tytanem pamięci lub Adamem Kałużą. Lub jednym i drugim :D
bazik (4/5) : dość szybka gra-łamigłówka z prawdziwą dedukcją, co z jakiegoś powodu jest nadzywczaj rzadkie nawet w grach które chcą być dedukcyjne. jest na tyle inna od innych gier że myślę że u prawie każdego znalazła by swoje miejsce na stole.
folko (4/5): abstrakcyjna gra dedukcyjna, w swoim gatunku bardzo dobra… łamałem się czy dać 4/5 czy 5/5. Bardzo specyficzna, abstrakcyjna, ale ma w sobie to coś. Na pewno jest inna od wielu gier, wyróżnia się na tle wielu podobnych tytułów. Na pewno trzeba ją poznać.
nataniel (4/5): muszę oczywiście docenić zgrabnie działające mechanizmy i przede wszystkim fakt, że jest to prawdziwa gra dedukcyjna. Nie żadne tam Mystery of the Abbey czy inne Cluedo, tylko wlasnie Timbuktu plasuje się najwyżej na mojej liście gier tego typu (aczkolwiek nie jest to typ, za którym szaleję).
Ogólna ocena
(3/5):
Złożoność gry
(2/5):
Oprawa wizualna
(5/5):
dla mnie również 4/5, ale rzeczywiście w rozgrywce jest coś na tyle męczącego (pamięciówka?), że za często nie chciałbym po nią sięgać
Co do zagadki na początku, to rozumiem, że jej treść jest niekompletna. Nie wyobrażam sobie jej rozwiązania bez posiadania dodatkowych informacji, w stylu: ten, co ma kanarka nie pali Klubowych itd.
„Tym, którzy jej nie znają a lubią pogłówkować – serdecznie polecam odnalezienie całości dla przećwiczenia szarych komórek.” Nie wiem czy z powyższego można wydedukować że jest niekompletna, ale ja bym zaryzykował taką tezę;)
Tutaj pełna treść zagadki:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Zagadka_Einsteina
na dole rozwiązanie więc prosze uważać, żeby za szybko na dół nie zjechać :)
„faktyczna dedukcja, aczkolwiek uproszczona do zasady „skoro coś jest tu to nie ma tego gdzie indziej””
dla mnie ta gra sie zrobila ciekawa jak ta dedukcja wyszla poza ten prosty schemat. dla mnie dedukcja jest w patrzeniu gdzie inni ida/nie ida i wnioskowaniu na podstawie tego kto wie o jakich miejsach. w samym patrzeniu w karty i eliminowaniu za duzo dedukcji nie ma… niestety do wnioskowania zbyt wiele na podstawie ruchow graczy trzeba byc bardzo skoncentrowanym caly czas, co na dluzsza mete jest dosc meczace :-)
Królik, racja. Tak to jest jak się szybko czyta coś wieczorem, padając na pysk ;-)
Bazik, ale rozgryzanie gry na podstawie ruchów innych ma sens tylko przy założeniu, że inni dedukują (wyciągają wnioski, które przybliżają ich do rozwiązania zagadki) bezbłędnie i nie stosują blefowania. Inaczej to już jest tylko zabawnie. Bo opierasz swoje rozumowanie o błędne dane.
Bazik, nie do końca. Zagadka ze wstępu jest przykładem dedukcji a nikogo nie obserwujesz tylko znając ogólny schemat dobierasz lub eliminujesz kolejne jego części. tak samo w Timbuktu znając wartości wszystkich kart złodziei i patrząc co przychodzi do ciebie możesz odhaczać możliwości jakie pozostały.
natomiast co do „męczącego” charakteru grania na pełen obserwacyjny gwizdek to się zgadzam całkowicie.
Podoba mi się Twój styl i sposób pisania recenzji Veridiana. Teksty czytam zawsze z przyjemnością.
Wow. To druga recenzja Timbuktu z zagadką Einsteina.
http://kapustka.net/?p=73 (pod koniec)
Może jest w tej grze coś w takiego, że wszystkim przychodzi do głowy to skojarzenie?
Korzeń – dzięki bardzo :) pisanie to dla mnie też czysta przyjemność
Kapustka – przeczytałam teraz Twoją recenzję. dobrze, że wcześniej na nią nie wpadłam, bo trudno by mi było się od niej odciąć. mamy podobne wnioski :)
Udało mi się rozwiązać zadanie Einsteina w 20 minut, ale robiłem to metodą łopatologiczną…
Czyli należę do rasy panów.
Hura!
Muszę jednak przyznać, że w kilku miejscach po prostu strzelałem, nie mając pełnych danych i potem coś tam poprawiałem.
Istnieje zapewne mądrzejszy, rzeczywiście logiczny, sposób na rozwiązanie.
(W linku Clowna, jest coś napisane, ale chyba w języku transformerów…)
Czy ktoś kto się zna mógłby coś rozjaśnić w temacie (nie podając oczywiście rozwiązania)?
Czy są tego typu zagadki działające inaczej, tzn. nie poprzez zapełnienie wszystkich pól pustych?
Tzn. wnioskujemy nie dedukcyjnie a indukcyjnie, czy jakoś tak.
W sumie to jako osoba po prawie, troszkę się kompromituję nieznajomością logiki, ale jakoś nie było kiedy sobie tego przypomnieć.
DM—>gratulacje. Zapraszamy w piątek na obrady loży, gdzie zostaniesz poddany rytualnemu obrzędowi przyjęcia do Rady. Miejsce i godzinę spotkania oczywiście znasz :)
Nie grałem jeszcze w Timbuctu, a bardzo bym chciał.
Dwie dygresje na temat Zagadki Einsteina. Może i Albert jest jej autorem, ale na pewno nie w tej najpopularniejszej formie, którą podaje kapustka. Tą wersję najprawdopodobniej stworzył jakiś Duńczyk, o czym świadczą użyte narodowości. W wersji Einsteina byliby Szwajcar, Francuz, Niemiec, Austriak i Włoch.
Dygresja druga jest taka, że zagadki Einsteina były drukowane w jednym z miesięczników jakieś 20 lat temu i razem z bratem je nałogowo rozwiązywaliśmy.
Te 2% to chyba pomyłka… to są dość proste zadania…
Jeśli chodzi o „zagadki Einsteina”, to w Polsce są dość dobrze znane od blisko 40 lat. Prawdopodobnie jako pierwszy publikował je Lech Pijanowski w rubryce „Rozkosze Łamania Głowy” w Życiu Warszawy. Później pojawiały sie dość często w Rewii Rozrywki (w tym także mojej produkcji), a niedawno zostały przeniesione do wydawanego przez to samo wydawnictwo miesięcznika „Nie tylko sudoku”. Większe porcje takich zadań były wydawane w formie książek (znam co najmniej dwie takie książki).
Tego typu zadania rozwiązuje się najłatwiej graficznie, przy użyciu tzw. „kwadratów logicznych”.
Folko ma dużą wiarę w ludzi :)
też mi wyszło że rybki hoduje sąsiad Anglika ;)
Folko zna głównie ludzi grających w planszówki. A to nie jest reprezentatywna grupa dla ogółu społeczeństwa
W czasach Einsteina spora część świata nie potrafiła by przeczytać tego zadania.
Czy tego zadania nie da się rozwiązać matematycznie?
Na zasadzie iluś tam niewiadomych (wyjściowo 25 ciu), gdzie pola sąsiednie oznacza się jako +/- 1.
o ile zagadki tego typu z kwadratami logicznymi znam od dziecinstwa, to z nazwa Zagadki Einsteina spotykam sie dopiero teraz.
Teraz juz mnie to nie pociaga – zbyt schematycze
Na pewno możesz rozpisać wszystkie zdania w postaci formuł logicznych i przejrzeć wszystkie możliwe wartościowania zmiennych :P
Jak jest więcej tego typu problemów to może jest jakiś ciekawszy aparat matematyczny. Oparta na powyższym metoda: rozpisz możliwe opcje i skreślaj te, które prowadzą do sprzeczności wydaje się być sensowna. Kwadraty logiczne są jakieś dziwne (przynajmniej opis na polskiej wiki jest straszny, na angielskiej sensowniejszy ale dalej nie widzę jak to pomaga). Nie bawiłem się za dużo w tego typu zadania. Na pierwszy rzut oka wyglądają jak przerost formy nad treścią, ale może w praktyce są użyteczne.
Podejrzewam, że nazwa „Zagadka Einsteina” ma z Einsteinem tyle wspólnego, co większość Karczm Napoleońskich z Napoleonem
Hmm hyba jednak przemawia do mnie obrazek z
http://www.square-of-opposition.org/
z dokładnością do tego że obracanie wesołych buziek zabija czytelność diagramu.
Tego typu zagadki można też łatwo rozwiązać poprzez przygotowanie sobie elementów, tj. wycięcie karteczek ze wszystkimi cechami z każdej kategorii i odpowiednie ich łączenie lub odrzucanie dla danej osoby/osób.
Mam wrażenie że ten sposób jest jednak pracochłonny i mało daje.
To że część formuł jest spełniona, a część nie wcale nie musi oznaczać że jakikolwiek element jest na swoim miejscu, więc bez metodologii elementów na 100% pewnych i takich którymi się bawimy losowo nie działa.
Szukanie elementów pewnych polega na znalezieniu zdań które mają tylko jedną możliwość nie powodującą sprzeczności.
Jak skończą się takie elementy najlepszy będzie element u którego można szybko wyeliminować sprzeczne warianty, czyli zwykle o jak najmniejszej ilości opcji.
Jeśli zadowalające jest znalezienie jakiegokolwiek wyniku metoda losowa jest jakimś pomysłem, ale
– nie wiadomo czy nie istnieją inne rozwiązania
– ciężko powiedzieć kiedy to zatrzymać, zwłaszcza jak założenia są sprzeczne można się tak bawić bez końca
Ale faktycznie przy rozważaniu kilku wariantów puzzle mogą być wygodne, tylko warto pierw wpisać te dane które się wydedukowało na 100%, a potem używać puzzli w celu eliminacji kolejnych możliwości.
Choć osobiście wolałbym tabelkę z wszystkimi opcjami i skreślanie tego co powoduje sprzeczność.
Znalazłem wreszcie opis kwadratów logicznych dla ludzi:
http://radxcell.nora.pl/2009/05/20/kwadrat-logiczny-demorgana.html
Mnie nie chodziło o kwadraty logiczne de Morgana, tylko o pewną metodę rozwiązywania łamigłówek, takich jak zadanie Einsteina, poprzez zapisanie wszystkich informacji w formie kwadratowych diagramów, co pozwala na w miarę szybką eliminację błednych możliwości
w tresci zagadki jest mnóstwo powiązanych danych
zamiast pojedynczych puzzli łatwiejsze jest stworzenie układanki jak ubongo, fits
rozwiązanie zagadki w ten sposób zajmuje kilka minut
Nie wiem, czemu dwa procent. Ja szybko zrobiłam, Wystarczy rozpisać sobie wszystko na kartce w tabelce. I jest tylko jedno możliwe rozwiązanie.
widocznie tylko 2% wpadło na to, aby zrobić tabelkę ;)