Tak się jakoś złożyło, że choć grywałem w Munchkina, to nie miałem swojego egzemplarza. Jednak ostatnio mnie naszło, żeby takowy zdobyć. Zacząłem się więc rozglądać za okazją do zakupu, ale miałem szczęście i wpadła mi w ręce nowość – Munchkin Legendy. Ucieszyłem się jak dziecko, bo od razu wyobraziłem sobie ocean możliwości, jaki dają bajki i mity, do wykorzystania w pokręconym munchkinowym humorze. Byłem przy tym przekonany, że mojej Ukochanej taka tematyka bardziej przypadnie do gustu niż typowe fantasy.
Stoi teraz przede mną dość dziwaczne zadanie… Mam zrecenzować Munchkina. Czy ktoś z Was nie zna Munchkina? Tak. Tego Munchkina. Tego, co to wszyscy go znają. A większość nawet widziała w co najmniej trzech odsłonach. Zawsze jednak istnieje szansa (nawet jeśli minimalna), że będzie tę recenzję czytał ktoś, kto nie grał, nie widział, nie słyszał i w ogóle nie.
Na wszelki więc wypadek opiszę Legendy tak, jakby miały trafić do kogoś, co to jeszcze nigdy…
Munchkin to rodzina prostych gier karcianych cechujących się zwariowanym poczuciem humoru. Pierwszym, rzucającym się w oczy aspektem tego humoru są prześmieszne obrazki na kartach, nawiązujące do tematu przewodniego danej edycji. W Legendach jest to niedoprecyzowany miszmasz bajek, legend i mitów. Znajdziemy więc tutaj Potwora z Loch Ness, Aligatora z kanałów, Złą czarownicę ze wschodu, Sziwę Niszczyciela, kantowane kości i Kaczkę dziwaczkę.
Warto też wspomnieć, co oznacza tytuł gry. „Munchkin” to określenie pochodzące ze środowiska graczy RPG – określano tak graczy, którzy dążyli do stworzenia jak najpotężniejszej postaci. W tym celu wykorzystywali wszelkie możliwe niuanse i luki w zasadach. Łączyli w dowolny sposób – nawet najbardziej absurdalny i naciągany – rasy, cechy, umiejętności i zasady specjalne, tworząc komba, które twórcom przepisów nie śniły się nawet w najczarniejszych snach.
W Legendach gracze stają się bohaterami, którzy chcą osiągnąć swój cel, czyli stać się tytułowym Munchkinem, a więc najpotężniejszym z potężnych bohaterów. W tym celu penetrują niezbadane, pełne potworów i skarbów podziemia. Karty dzieli się na dwie talie – drzwi oraz skarbów. W swojej kolejce gracz „wkracza” do kolejnej komnaty podziemi – w tym celu dociąga kartę drzwi, która pokazuje, co spotkamy w środku. Najczęściej jest to potwór, którego trzeba pokonać. Każdy potwór ma poziom, cechy specjalne oraz skarby, które możemy na nim zdobyć. Z napotkanym potworem możemy walczyć lub (jeżeli jest zbyt silny) uciekać przed nim. Podczas walki porównuje się poziom potwora z siłą gracza – to jest poziom postaci powiększony o rozmaite bonusy wynikające z posiadanego ekwipunku i zagranych kart.
W tym momencie zaczyna się poważna komplikacja i pojawia się drugi aspekt zwariowanego humoru Munchkina. Zarówno bohaterowie, jak i potwory mogą zostać wzmocnione lub osłabione kartami zagranymi przez innych graczy. I zaczyna się koncert…
„Ta Kaczka dziwaczka jest gigantyczna! +5 siły!”
„Ale ona ma depresję! -5 siły!”
„Ale ona jest nieumarła! …”
W efekcie można bardzo komuś zaszkodzić, co jest bardzo przydatne w wyścigu do zdobycia zaszczytnego tytułu Najpotężniejszego… Jeżeli pomimo przeszkód gracz pokona potwora, to zdobywa skarby (ekwipunek) oraz kolejny poziom dla swojej postaci. Wygrywa ten, kto jako pierwszy osiągnie dziesiąty poziom.
Zasady i forma graficzna Legend są dokładnie identyczne, jak edycji podstawowej. Oznacza to, że bez problemu Legendy łączą się z podstawką, a nawet mogą ją zastąpić. Innymi słowy są w pełni kompatybilne ze wszystkimi dodatkami do edycji Fantasy. Czy to dobrze, czy źle? Mam mieszane uczucia. Wcześniejsze edycje tematyczne wnosiły do świata Munchkina jakiś powiew nowości. W Piratach z Karaibów mogliśmy grać Francuzami lub Anglikami oraz zostać kapitanami floty lub piratami. Mogliśmy też pływać statkami. Oczekiwałem, że w Legendach spotkam Greków i Wikingów, a także bardów czy filozofów. Tymczasem dostałem kalkę z fantasy – elfy, krasnoludy, magowie, wojownicy. Powoduje to, że mam poczucie, że autorzy zupełnie nie wykorzystali potencjału, jaki tkwi w bajkach i mitach. Tym bardziej, że o ile nie każdy czytuje fantasy, to każdy kiedyś zapoznał się z wieloma bajkami i mitami. Ze smutkiem więc przyznaję, że bardzo mnie to rozczarowało.
Co więc otrzymaliśmy? Zastępczą podstawkę do Munchkina Fantasy. Nie oznacza to wcale, że gorszą – po prostu inną, z innymi kartami. Jeżeli więc jesteście wielbicielami Munchkina i szukacie nowych kart, to będziecie zadowoleni. Jeżeli nie macie jeszcze Munchkina, to będziecie zadowoleni. Jeżeli jednak macie już dość Fantasy i szukacie odmiany, to szukajcie w innej edycji.
Podoba się wam pojedynek z Gigantyczną Nieumarłą Kaczką Dziwaczką, która nie radzi sobie ze swoją Depresją? Zapewniam, że śmiechu jest przy tym co niemiara. I to jest najważniejsza cecha tej gry. Śmiejemy się prawie cały czas. W zasadzie przestaje mieć znaczenie, kto wygrał – dobra zabawa jest celem samym w sobie. A że śmiech to zdrowie, to zdecydowanie zalecam jak najczęstsze korzystanie z wyrobu medycznego, jakim bez wątpienia jest Munchkin.
Złożoność gry
(5/10):
Oprawa wizualna
(7/10):
Ogólna ocena
(8/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Bardzo dobry przedstawiciel swojego gatunku, godny polecania. Wady mało znaczące, nie przesłaniające mocno pozytywnego odbioru całości. Gra daje dużo satysfakcji.
„I to jest najważniejsza cecha tej gry. Śmiejemy się prawie cały czas”
Czy jak siadamy po raz 4-6 do tej gry, to nadal się śmiejemy, czy już tylko potwornie ziewamy z nudów?
Śmiech bierze się z interakcji połączonej ze śmiesznymi kartami, obie te rzeczy świetnie się uzupełniają i pod tym względem gra jest nie do pobicia. Szczerze mówiąc, obniżyłem ocenę za brak oryginalności w stosunku do edycji Fantasy – gdyby nie to, to byłoby 10/10.
Jeżeli nie miałeś do czynienia z Fantasy to możesz brać w ciemno.
Ja mam zgoła inne doświadczenia z Munchkinem (zakładam, że poziom humoru Legend nie różni się zbytnio od tego najbardziej podstawowego Munchkina) – nie było nam wcale do śmiechu, bo każdy każdemu podkładał świnie, blefował, że będzie rzucał kłody pod nogi jak mu się nie okupisz, proponował pomoc, bez której sobie na pewno nie poradzisz – oczywiście za „drobną” opłatą (tak, tak, zalatuje groźbą bo to ma być groźba) – no po prostu nie ma szans ani na nudę ani na salwy śmiechu z kontemplacji kart. Właśnie przy kolejnych partiach jest coraz lepiej, bo rozgrywka płynniejsza a lepsza znajomość kart daje większe pole do popisu. Rewelacja!