Gry hybrydowe to nowość na rynku. Jakoś mnie do siebie do tej pory nie przekonywały. Ale przekonały mojego synka. A on przekonał mnie. No i tak Roar! Łap Potwora w końcu trafiło do naszej kolekcji.
Roar! Łap Potwora to gra przede wszystkim dla dzieci. I jako taka będzie przeze mnie opisywana czy oceniana. Minimalny wiek na pudełku – 7 lat, jest raczej trochę zawyżony. Ja gram z 5-latkiem i nie zauważyłem, żeby miał większe problemy z opanowaniem czy zrozumieniem zasad gry. Czas naszych partii pokrywa się natomiast z tym, jaki podaje instrukcja – 15-20 minut na partię jest w pełni wystarczające. Gra jest przeznaczona dla 2-4 graczy, ale najlepiej spisuje się w wariancie dwuosobowym (szerzej o tym w dalszej części recenzji). Od strony grafik i wykonania Roar nie budzi najmniejszych zastrzeżeń. Mamy dwustronną planszę – jedna strona jest skromniejsza graficznie, ale prostsza w odbiorze, druga pokazuje już w pełni zdolności i talent Tomka Larka, ale może przysporzyć trochę trudności, szczególnie dzieciom (i o tym też szerszej w dalszej części). Reszta elementów to żetony oraz kafle przedstawiające naukowców i potwory – wszystko na solidnej, grubej tekturze.
Zasady Roar są niebywale proste. Jeden gracz wciela się w potwora. Pozostali gracze w naukowców. Zadaniem tego pierwszego jest odwiedzenie miejsc, które wskazuje mu cel misji (np. stadion, plac zabaw i ZOO) przed upływem określonego czasu, mierzonego w rundach. Zadaniem drugich jest złapanie potwora, czyli zakończenie którymś z naukowców ruchu na polu zajętym przez monstrum. Naukowcy wygrywają również, kiedy potwór przed upływem wskazanego czasu nie odwiedzi wszystkich wymaganych lokacji. Tury graczy odbywają się naprzemiennie – raz rusza się potwór (może on przejść do 3 pól), raz naukowcy (ci poruszają się o dwa pola). Oczywiście naukowcy nie widzą potwora (ten pojawia się tylko na ekranie tabletu), ale za to mogą go namierzyć po dźwiękach jego otoczenia. Przykładowo, jeżeli stwór zatrzyma się na skrzyżowaniu graniczącym z parkiem, ulicą, szpitalem i fontanną to gracze usłyszą odpowiednio ćwierkanie ptaszków, trąbienie klaksonu, syrenę karetki i lejącą się wodę. Dla urozmaicenia zabawy, każda ze stron posiada specjalne zdolności, które może wykorzystać raz na grę , np. jeden z potworów potrafi przemieszczać się kanałami, a inny naśladować dźwięki otoczenia zmylające pościg. Z kolei naukowcy posiadają umiejętności pozwalające dokładniej namierzyć lub odstraszyć potwora, albo mogą korzystać z pomocy karetek, celem szybszego przemieszczania się między lokacjami. Z reguł gry to właściwie tyle, przejdźmy do wrażeń.
Już we wtorkowym poradniku się wypaplałem, że Roar jest fajny. Tak, gra mi się podobała. Dla dzieci jest wręcz genialna, starsi też specjalnie nie powinni narzekać na nudę jak maluchy zaciągną ich do partyjki. Wszystko ładnie wygląda, całość sensownie chodzi, rozgrywka się nie dłuży, ruchy się nie przeciągają – generalnie wszystko gra. A powód tego jest bardzo prosty – Roar czerpie pełnymi garściami z genialnego wzorca, bo podobieństwa do Scotland Yardu widać gołym okiem. A więc, tak jak dorosłych ongiś hipnotyzowało bieganie po londyńskich ulicach za Mister X, tak dzieci teraz fascynuje ganianie potwora w Roar. Czy to źle, że gra ma dobry wzorzec? Z pewnością nie.
Nie oznacza to jednak, że do Roar podchodzę bezkrytycznie. Pierwsze co mnie zirytowało, niemal tuż po otwarciu pudła to problemy techniczne. Otóż otwieram na moim tablecie Google Play i wyszukuję właściwą aplikację, tak jak to przykazała instrukcja, a tu nagle zonk – „Twoje urządzenie nie obsługuje tej wersji programu”. Wertuję więc dalej księgę zasad w poszukiwaniu rozwiązania, czy choćby wskazówki co robić i znajduję … minimalne wymagania sprzętowe, których mój leciwy tablecik zapewne już nie spełnia. Cóż, moja wina mogłem doczytać. Niemniej poczułem się trochę, jakbym odkrył właśnie jakąś dodatkową opłatę manipulacyjną zapisaną, gdzieś drobnym druczkiem w umowie kredytowej, na którą wcześniej nie zwróciłem uwagi bo sprzedawca zapewnił mnie, że wszystko będzie dobrze. Taak, to ewidentnie moja wina, bo wszystko było przecież napisane. No trudno, trzeba grać na komórce… Tu wszystko poszło gładko. Wszystko się zainstalowało, odpaliło … tylko ekran jakiś mały. Trzeba ciągle wytężać wzrok (bo odruchowo, patrzymy teraz na mapę tylko przez ekran komórki) i po kilkunastu minutach oczy już nas bolą. No, jednak 10-calowy ekran tableta w porównaniu do 4-calowego wyświetlacza smartfona robi dużą różnicę. Wniosek – kupować tylko, jeżeli posiadasz odpowiedni tablet.
Kolejna sprawa to skanowanie naukowców. Czasem można nerwicy się nabawić, jak coś nie łapie. Szczególnie przy słabym świetle. Wniosek – grać przy dobrym oświetleniu, zachować cierpliwość.
Trzecia kwestia to skalowanie. Gra jest niby do czterech osób, ale jak każdy kieruje jednym naukowcem, to albo każdy chce iść gdzie indziej i później powstają pretensje, albo włącza się syndrom lidera i jeden z grających kieruje pozostałymi. Z kolei gra na 3 osoby, to już zupełne nieporozumienie, bo jeden naukowiec pozostaje niby do kierowania wspólnego, a o kompromis często wśród dzieci niełatwo. Wniosek – najlepiej grać tylko w dwie osoby.
Na koniec dodam jeszcze mapy – uproszczona i zaawansowana. Ta uproszczona, jest czytelna, przejrzysta. Bez trudu ustalimy co gdzie leży. Zaawansowana jest ładna, to trzeba przyznać, ale zdecydowanie mniej praktyczna, zwłaszcza jeżeli chcemy grać z małymi dziećmi. Początkowo nawet dorośli (czyli ja ;) ) niekiedy mieli wątpliwości, które pole z jakim skrzyżowaniem graniczy. Wniosek – do gry z maluchami nadaje się tylko mapa uproszczona (chociaż z czasem można próbować przejść na tą zaawansowaną stronę).
Reasumując, polecam, jako bardzo fajną i rozwijającą grę dla dzieci w wieku od 5/6 do 12 lat. (dobrze jednak jest mieć do gry tablet, zamiast smartfona). Roar daje dużo dobrej zabawy młodszym graczom, a jak mamy odpowiednio duży ekran, to najbardziej uciążliwa wada. Oczywiście starszych graczy zachęcam raczej do odgrzebania gdzieś Scotland Yardu lub poczekania na 3 edycję Draculi, ale dla naszych pociech gra jest w sam raz.
Złożoność gry
(2/10):
Oprawa wizualna
(9/10):
Ogólna ocena
(7,5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.