Młody Karol Darwin nie był wzorowym uczniem. Jego ojciec był przekonany, że niezbyt rozgarnięty młokos przyniesie tylko wstyd sobie i rodzinie. Zapewne nie przyszło mu wówczas do głowy, że dokonania syna zainspirują i podzielą ludzi całego świata, w dodatku na całe stulecia. Jednym z dowodów na doniosłość teorii ewolucji może być także wykorzystywanie jej (i przy okazji wypaczanie) w przemyśle rozrywkowym, również przez autorów i wydawców gier planszowych.
Redakcja ŚGP postanowiła przyjrzeć się i porównać ze sobą gry planszowe, których mechanika jest oparta o teorię ewolucji. Wybraliśmy trzy najbardziej znane tytuły, czyli Evo, Ursuppe i Urland. Zacznijmy porównanie od ich popularności wśród graczy. Evo cieszy się sporym powodzeniem na polskim rynku, w znacznej mierze dzięki bardzo dobrej cenie. Nie bez znaczenia są także opinie osób, które wcześniej Evo poznały i gorąco zachwalają. Znacznie słabsza jest pozycja Ursuppe (angielska nazwa: Primordial Soup). Choć wiele graczy słyszało o tej grze, nie zdobyła ona dużego rozgłosu. Niewątpliwie przyczyną tej sytuacji jest dotychczasowy brak Ursuppe w ofercie najważniejszych polskich sklepów. Ostatnia porównywana gra, czyli Urland, jest już kompletnie nieznana. Bardzo nieliczni o niej słyszeli, nie wspominając już o zagraniu. Czy rozkład popularności odpowiada jakości tych tytułów? Przekonajmy się.
Temat
Jeśli miałbym jednym słowem określić tematykę omawianych gier, to wszystkie trzy pudełka kryją rozrywkę w tych samych klimatach – ewolucja. Tu jednak podobieństwa się kończą. Gracze w Evo decydują o losach kilku gatunków dinozaurów. Muszą konkurować na dość ciasnej wyspie, a sen z powiek spędza im szalejący klimat. Zmiany pogody sprawiają, że przeżycie na znacznych obszarach wyspy jest bardzo utrudnione, a czasami wręcz niemożliwe. Trzeba walczyć i to w dosłownym znaczeniu – nasze dinki często stają się bardzo agresywne i tępią konkurujące gatunki. Dodatkowo, żeby grze dodać smaku i umieścić nasze dokonania we właściwej perspektywie, nad Ziemią wisi widmo zbliżającego się meteorytu. Rozgrywka się skończy, gdy meteoryt uderzy w planetę, jednak dokładnego momentu Armageddonu nie sposób przewidzieć.
Ursuppe przenosi nas do niewielkiej kałuży, a właściwie do kropelki zupy pierwotnej, czyli mieszaniny związków organicznych. To właśnie ona dała początek życiu na Ziemi. Spędzimy w tym uroczym miejscu wystarczająco dużo czasu, żeby zaobserwować jak nasze ameby się rozmnażają, potem niemal giną z głodu i kilka razy mutują, czasem w bardzo pomysłowy sposób. Pierwotniaki będą pływać w kałuży, unoszone przypadkowymi prądami, konsumować napotkane w zupie związki organiczne i wydalać inne związki organiczne (które będą potem pożywieniem dla konkurencyjnych ameb). Co za tym idzie będą podejmować rozpaczliwe wysiłki wzięcia swojego losu we własne ręce (których przyroda im niestety poskąpiła).
Wreszcie Urland roztoczy przed nami niezapomniany pejzaż wulkanicznego archipelagu. W wodach otaczających te dzikie wyspy aż kłębi się od osobników kilku gatunków ichtiozaurów. Te urocze zwierzaki raz po raz ogarnia szał prokreacji. Od czasu do czasu gadom uda się wyczołgać na ląd i tam w spokoju oczekiwać na moment, gdy wyspa ta będzie źródłem punktów zwycięstwa. Na marginesie – taki sposób punktowania chyba najtrudniej ze wszystkich omawianych tu mechanizmów odnieść do realnego świata. Spokojne wylegiwanie się na wyspie w oczekiwaniu na punkty, od czasu do czasu przerywa nagły wybuch paniki – instynkt ichtiozaura podpowie naszym milusińskim, że wyspie grozi wybuch wulkanu i trzeba uciekać. Jednak wulkan niemal zawsze wybucha całkiem w innym miejscu, szerząc spustoszenie wśród niczego nie spodziewających się zwierząt. No i ostatecznie spokój zakłóca również samo naliczanie punktów – w jego trakcie na danej wyspie mogą wyginąć najsłabsze gatunki.
Mechanika
Mechanika wszystkich trzech gier ma sporo cech wspólnych. W każdej z nich gracze kierują wybranym gatunkiem zwierząt, który we wrogim środowisku walczy o przetrwanie i dominację. W każdej z tych gier kluczem do sukcesu może być umiejętne kierowanie ewolucją naszego gatunku, czyli odpowiedni dobór mutujących genów. Tu właśnie mamy najważniejsze uproszczenie i wypaczenie wiekopomnego dzieła Darwina – gracze świadomie i w przemyślany sposób dobierają nowe geny dla swoich zwierzaków, nic nie dzieje się przypadkowo. Takie podejście ma znacznie więcej wspólnego z kreatywizmem niż z ewolucją, ale wszystkie trzy gry tylko na tym zyskują.
Mamy też oczywiście różnice w mechanice. W Evo największy nacisk jest położony na zmienny klimat i wędrowanie dinozaurów na tereny dopasowane do aktualnej pogody. Tam przeżyją bez trudu. W przemieszczaniu pomagają dodatkowe nogi, które można uzyskać w wyniku mutacji. Czasem trzeba wygryźć wrogie gatunki (dosłownie) z bezpiecznych obszarów – tu również przydatne są nowe geny. W utrzymaniu dużego stada bardzo pomaga rozmnażanie – znowu jest ono bardziej efektywne, gdy odpowiednio zmutujemy nasz gatunek. Są też w grze geny, które pozwalają naszym pupilom lepiej znosić klimat. Nowe cechy zdobywamy dzięki licytacji oddając w tym celu punkty zwycięstwa, które zdobywamy co rundę – ich liczba zależy od wielkości naszego stada.
Również w Urlandzie licytujemy nowe geny, jednak zdarza się to dość rzadko – jedynie trzy razy w ciągu gry. Geny są bardzo zróżnicowane, niektóre bardzo mocne, inne średnio przydatne. Najoryginalniejszym (i jednocześnie najbardziej kontrowersyjnym) elementem mechaniki jest sposób punktowania. Co rundę dwóch graczy prawie nic nie robi. Jeden z nich wybiera wyspę, na której będzie po tej rundzie punktacja, a drugi może się zastanawiać, jaką wyspę będzie mógł wyznaczyć do punktowania w kolejnej rundzie (czyli naprawdę nie ma nic do roboty). Pozostali uczestnicy mogą zgadywać jaka wyspa została wybrana i próbować wywalczyć na niej przewagę liczebną swoich ichtiozaurów. Niestety nie mają za dużych możliwości, choć dobrze dobrane geny potrafią ułatwić im zadanie. Ten mechanizm przy trzech graczach prowadzi do nieco kuriozalnej sytuacji – dwaj z nich co rundę nic nie robią, tak naprawdę gra tylko trzeci.
Ursuppe ma najbardziej rozbudowaną i najciekawszą mechanikę ze wszystkich trzech omawianych tytułów. Co rundę w naszej kropli zupy pojawia się prąd przerzucający ameby w losowym (choć wspólnym dla nich) kierunku. Każdy gatunek dysponuje pewnym zasobem energii biologicznej. Może ją zużywać na próby przeciwstawienia się prądom lub na mutowanie. Gdy okaże się już gdzie nasze ameby wylądują w danej rundzie, konsumują znaleziony tam pokarm i wydalają produkty spalania materii. Muszą dbać o różnorodną i zbilansowaną dietę – jeśli brak tam pożywienia albo nie jest ono wystarczająco zróżnicowane, ameby głodują. A zbyt długie głodowanie z pewnością je zabije (rozpadną się wtedy na pokarm dla innych ameb). Geny w Ursuppe nie są licytowane. Gracze wykupują je za punkty biologiczne, w kolejności zależnej od aktualnej sytuacji w grze. Mutacje są dość zróżnicowane i lepiej zbalansowane niż w Urlandzie. Dzięki szerokiemu wachlarzowi dostępnych genów można wybrać wiele strategii prowadzących do sukcesu. Nasze ameby mogą być krwiożerczymi potworami, zabijającymi inne gatunki, jeśli tylko głód zajrzy im w oczy (choć ameby nie mają ani krwi, ani oczu). Mogą być szybkie jak wiatr, umiejętnie przemieszczając się tam, gdzie jest pożywienie.
Mogą zadowalać się bardzo monotonną i ubogą dietą, broniąc się przy tym skutecznie przed drapieżnikami. Wreszcie mogą zostać pasożytami i żywić się wysysając energię biologiczną z innych gatunków. Możliwości jest mnóstwo i każdy gracz może wybrać najlepszą dla niego kombinację cech gatunkowych. Jednak nie można przesadzić ze stopniem skomplikowania naszych jednokomórkowców. Im ameba bardziej rozwinięta, tym groźniejsze dla niej jest promieniowanie ultrafioletowe, które może zniszczyć zdobyte z takim wysiłkiem geny. Punkty zwycięstwa zdobywamy za liczebność populacji naszych ameb (podobnie jak w Evo), ale także za liczbę nabytych przez nie nowych genów.
Rozgrywka
Tu już podobieństw praktycznie brak. Mamy do czynienia z trzema kompletnie różnymi grami. Najdłuższa i najbardziej skomplikowana z nich to Ursuppe. Nad każdym ruchem trzeba się poważnie zastanowić. Przemyśleć, które z naszych ameb najprawdopodobniej zginą z głodu, a które chcemy ratować. Czy posiadane punkty biologiczne będą nam potrzebne do zdobycia genów (jakie geny są jeszcze dostępne?), czy też możemy je roztrwonić ratując nasze żyjątka? Jak śmierć naszych ameb wpłynie na sytuację pozostałych gatunków? Jaką strategię doboru mutacji należy wybrać? Te wszystkie decyzje powodują, że jest nad czym łamać sobie głowę. To oczywiście wpływa na długość rozgrywki i czas oczekiwania na swój ruch. Sytuację pogarsza tu jeszcze sporo czynności manualnych, które trzeba wykonywać co rundę. Te wszystkie elementy powodują, że Ursuppe jest pozycją przeznaczoną dla graczy przychylnie nastawionych do długich, mózgożernych rozgrywek. Z pewnością nie powinny do tej gry siadać osoby, którym gdzieś się tego wieczora spieszy.
Rozgrywka w Urland także potrafi trwać całkiem długo. Krócej niż Ursuppe, ale i tak może się przeciągnąć do dwóch godzin. Moim subiektywnym zdaniem, słowo „przeciągnąć” jest tu jak najbardziej na miejscu, ponieważ w najlepszym przypadku (czyli przy 5 graczach), 40% czasu rozgrywki spędzimy nic nie robiąc. To niestety sprzyja oderwaniu uwagi od gry i zajęciu się czymś innym. Na przykład podlewaniem kwiatków, przygotowaniem herbaty, oglądaniem telewizji itp. Takich graczy trudno zmobilizować do szybkiego i sprawnego grania i to jest kolejny powód ciągnięcia się potyczki.
Evo znajdziemy na przeciwległym biegunie w stosunku do Ursuppe. To lekka, szybka i wesoła rozrywka dla całej rodziny. Choć emocje podczas rozgrywki potrafią być całkiem spore (włączając w to wściekłość na współgracza, którego drapieżne bestie sprawiają, że stajemy się ginącym gatunkiem), gra wyrównuje to poczuciem humoru. Lekkim zgrzytem w Evo są karty specjalne, które dobieramy dość losowo i które mają mocno zróżnicowaną siłę. No i dodatkowo, są one po niemiecku, co nieco odstrasza (chociaż kupując grę w polskim sklepie można otrzymać polskie tłumaczenie kart).
Podsumowanie
Mamy do czynienia z trzema interesującymi tytułami. Okazuje się, że teoria ewolucji jest bardzo atrakcyjnym tematem. Gra o takiej mechanice pozwala odczuć na własnej skórze, jak twarda może być walka o przetrwanie gatunków. To właśnie klimat tych produkcji jest ich wielkim atutem. Odważę się stwierdzić, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Zaczynając od lekkiego Evo aż do dość skomplikowanego i długiego Ursuppe. I właśnie te dwa tytuły gorąco polecam wszystkim amatorom gier ewolucyjnych. Ursuppe to jedna z najlepszych gier w jakie grałem. Uważam że bez tej pozycji moja kolekcja nie mogłaby się obejść. Evo to ścisła czołówka gier rodzinnych, równie lub nawet bardziej interesująca niż prawdziwe rekiny tego rynku, jak choćby Osadnicy z Catanu czy Carcassonne. Urland to pozycja dla kolekcjonerów, zapaleńców tej tematyki. Została opracowana i wydana przez autorów Ursuppe, cztery lata po sukcesie poprzednika, jednak tym razem twórcom nie udało się uzyskać równie dobrego efektu.
Artykuł pierwotnie pojawił się w czasopiśmie Świat Gier Planszowych #1.
Przy przytaczaniu artykułów które mają powyżej 10 lat przydałby się przynajmniej paragraf podsumuwujący z punktu widzenia czasu. Zawsze chciałem zagrać w Ursuppe, lecz nie dane było mi przez jej małą popularność. Jak dziś należy traktować stwierdzenie, że to jedna z najlepszych gier, w jakie grałeś?
Ursuppe nadal daję 10 na BGG, ale trzeba przyznać, że w znacznym stopniu z powodu trudności w znalezieniu graczy. Dzisiaj ta gra już wygląda lekko staro, mnóstwo manualnych czynności do wykonania nieco uwiera, ogromna losowość przy długim czasie gry zniechęca graczy w trakcie rozgrywki. Gra mi się fajnie, ale ja mam do tej gry sentyment. Granie z nieprzygotowanymi ludźmi, nie wiedzącymi że gra jest nieco retro i jest bardziej ciekawostką niż eurogrą nie może rozczarować. A artykuł nie ma powyżej 10 lat.
Pierwszy numer był chyba na początku 2007-artykuł ma 4 i pół roku