Podobnoż autorzy La Granja nie ukrywali, że wzorowali się na grach Rosenberga (klimat) czy Felda (mechanika). Nie ma tu jednak mowy o przerobieniu jakiegoś tytułu i wypuszczeniu odgrzewanego kotleta, a o nowej, oryginalnej grze. Na temat La Granja pisała co prawda już Veridiana (TUTAJ), niemniej jednak było to w czasie kiedy La Granja nie było jeszcze na polskim rynku. Teraz już możemy się cieszyć i polską wersją tego tytułu, którą niedawno wypuściło wydawnictwo G3. Jeżeli więc chcecie poznać opinię o grze mniej wytrawnego eurogracza niż Monika, to zapraszam do recenzji.
Recenzję zacznę standardowo – od wykonania. Pudełko jest wielkości gier z serii Alea czy polskiego wydania Puerto Rico lub Goa. Brak wypraski daje złudne wrażenie, że komponentów jest dosyć mało, choć w rzeczywistości ich ilość jest porównywalna do tego co otrzymujemy w wypadku Zamków Burgundii czy wspomnianych tytułów od Lacerty. Wykonanie z punktu widzenia jakości jest dobre. Grafiki natomiast są suche, proste i mało efektowne, a użyte kolory blade i stonowane. Można to jednak wybaczyć, gdyż taki styl wpływa pozytywnie na czytelność i funkcjonalność plansz, co przy grze tak skomplikowanej i wielowątkowej jak La Granja jest wyjątkowo pożądane.
W kwestii wykonania godne odnotowania są plansze graczy posiadające wcięcia przeznaczone na umieszczenie kart z ręki w zależności od funkcji, jaką dla nich wybierzemy. Przykładowo, jeżeli daną kartę chcemy wykorzystać jako wóz wówczas podkładamy ją pod wolny slot na górze planszy, dzięki czemu w okienku widzimy jedynie część karty przedstawiającą surowce, jakie musimy dostarczyć do wozu. Jeżeli zaś z tej samej karty postanowimy jednak uczynić pomocnika, wówczas podkładamy ją we właściwe miejsce u dołu naszej planszy, dzięki czemu we wcięciu widoczna jest jedynie ta części karty, która przedstawia funkcję parobka. Co prawda pomysł różnego wykorzystywania tej samej karty nie jest nowy (karty pod planszetki graczy podkładaliśmy chociażby w Glory to Rome), ale tak sprytne i ciekawe jego wykonanie widzę chyba po raz pierwszy.
Jeżeli już zahaczyliśmy o złożoność gry, to w La Granja próg wejścia wydaje mi się wyjątkowo wysoki. I nie chodzi nawet o wielość możliwych strategii i dostępnych ruchów, a o ilość koniecznych do spamiętania zasad. Nie ma tu pnia, jakim jest w Kawernie wystawienie krasnoluda na dane pole, a w Nowych Pokoleniach wybór dwóch spośród dostępnych kości, nad którym rozpościera się korona dostępnych akcji. Tutaj jest sekwencja różnych, na pierwszy rzut oka niepowiązanych ze sobą czynności, które dopiero w ostatecznym rozrachunku się ze sobą zazębiają. To tak jakbym oglądał film przedstawiający co chwilę losy innej grupy bohaterów, których fabuła łączy dopiero gdzieś pod koniec seansu. To sprawia, że czytając czy tłumacząc innym reguły trudno je sobie w głowie sensownie i szybko poukładać. Dość powiedzieć, że jeszcze w trzeciej partii notorycznie zaglądaliśmy do pomocy graczy, żeby sprawdzić kolejne etapy rozgrywki, co rzecz jasna ujemnie wpływało na płynność zabawy.
Instrukcja do gry jest dosyć obszerna (20 stron) i w miarę dokładna, chociaż jak dla mnie mogłaby zawierać więcej przykładów. Te są nieliczne, a na dodatek ulokowane w złych miejscach (nie obok zasad których dotyczą), co trochę utrudnia harmonijną lekturę reguł. Żadnych zastrzeżeń nie mam natomiast do kart pomocy, które są napisane całkiem dobrze i, o ile się przyzwyczaimy do zamieszczonej na nich ikonografii, nieraz ratują graczy przed żmudnym wertowaniem instrukcji.
Przechodząc do zasad już na wstępie zaznaczę, że trudno wyjaśnić ich szczegóły, więc nakreślę jedynie ogólny zarys rozgrywki, który mam nadzieję umożliwi Wam stworzenie sobie ogólnej opinii o czym jest La Granja i co będziecie podczas gry robić.
W La Granja gracze wchodzą w role rolników znajdujących się na hiszpańskiej Majorce, którzy ciężko pracują na swoich gospodarstwach a uprawiane i hodowane dobra dostarczają do pobliskiego miasteczka. Podobieństwo tematyczne do gier Uwe Rosenberga widoczne jest gołym okiem (Agricola, Kawerna, Fields of Arle). Mechanizmy gry to już jednak głównie inspiracja grami Stefana Felda. Mamy tutaj planszę główną, na której wykonywana jest jedynie część działań, akcja toczy się natomiast przede wszystkim na planszetkach (gospodarstwach) graczy – tak samo jak w chociażby w feldowskich Zamkach Burgundii, z tą różnicą że o ile z ZB z planszy głównej głównie coś zabieramy, to w LG na nią towar dostarczamy. Zasadnicze podobieństwa dotyczą jednak sposób punktowania, czyli tzw. feldowskich sałatek punktowych. W La Granja punktujemy często i niemal za wszystko, a to za zapełnienie wózków, a to za dostarczenie towarów do rzemieślników, a to za wypchnięcie kogoś z rynku (!?). Punktujemy nawet za leniuchowanie (pozycję na torze sjesty). A jak już za coś nie punktujemy, to pewnie właśnie zdobywamy bonusy, które … pomagają nam lepiej punktować w przyszłości. To daje nam możliwość budowania różnych strategii i otwiera wiele dróg do zwycięstwa.
Żeby jednak się liczyć musimy najpierw zbudować dobry silniczek – wybudować ulepszenia, powiększyć farmę, zatrudnić pomocników. W tym celu zagrywamy karty. Nie jest to jednak prosty wybór co zagram teraz, a co później, bo każda karta ma 4 działania (pole, wózek, pomocnik i ulepszenie farmy) i jak decydujemy się wybrać jedno z nich to tracimy szansę na skorzystanie z pozostałych. Tak więc na początku każdej rundy (a mamy ich w grze 6) zagrywamy karty (w pierwszej rundzie dwie, później po jednej). Następnie (ciągle w tej same fazie) pobieramy przychody. Oczywiście o ile mamy skąd bo te generowane są przez kafle rzemieślników i rozszerzenia farmy, które musimy najpierw zdobyć (wybudować) podczas gry. Te dają nam fajne bonusy (z góry określone albo do naszego wyboru) ale ich brak to jeszcze nie tragedia, bo dobra możemy zdobyć i na inne sposoby. Chociażby w kolejnym kroku tej fazy jakim są zbiory i potomstwo naszych zwierzaków. Plony rodzą się tam gdzie mamy wolne pola, podobnie potomstwo – jeżeli chcemy mieć małą świnkę musimy zapewnić wcześniej miejsce w chlewiku. Na końcu fazy farmy kupujemy kafle dachu (a co, rolnik nie może być kolekcjonerem dachówek). Te też zapewniają różne fajne rzeczy, a to możemy dostać dodatkowe plony, a to przetworzyć zasoby, a to wykonać dostawę. Na tym kończy się pierwsza faza – faza farmy a my przechodzimy do kolejnej, czyli fazy dochodu.
Faza dochody (nie mylić z etapem przychodu w fazie farmy), jest chyba najbardziej oderwana od reszty gry i zupełnie niezwiązana z czynnościami, które do tej pory robiliśmy. Co nie znaczy, że nie jest ciekawa i przydatna. Podczas niej rzucamy odpowiednią ilością kostek, a każdy z wyrzuconych wyników dopasowujemy do określonego bonusu. Następnie gracze wybierają po jednej kości i wykonują związaną z nią akcję (najczęściej biorą zasoby lub srebro). Gramy tak aż zostanie jedna kość (gracze zawsze pobiorą taką samą liczbę kości), której bonus realizują wszyscy. Na tym faza dochodu się kończy.
Tak uzbrojeni w najróżniejsze zasoby (które trzeba wcześniej przetworzyć, np. z winogron robimy wino, a ze świnek – mięso), przechodzimy do fazy transportu, czyli jedziemy do miast sprzedać nasz towar. Do przewozu towaru wykorzystujemy osiołki. Najpierw jednak wybieramy jeden z czterech kafli transportu, który mówi nam ile razy będziemy transportować, a jak długo będziemy odpoczywać (przesuwać się na torze sjesty). Nie możemy jednak zbytnio przemęczać naszego osiołka, bo zwierzak się uprze i nie będzie chciał się ruszyć. Jeżeli więc w jednej turze postanowimy, że chcemy transportować 4 razy to już w następnej będziemy musieli chociaż raz odpoczywać, a w kolejnej nasz wybór jeszcze się zmniejszy, bo kafle wrócą do nas dopiero po trzech rundach.
W mieście dostarczamy towary do rzemieślników. Każdy z nich handluje czym innym i potrzebuje innego zestawu towarów. Kiedy już zaspokoimy wszystkie wymagania sklepikarzy ci dadzą nam bonus w postaci kafelka rzemieślnika i pozwolą zdobyć punkty (a czasami też odblokować możliwość dostaw do innego kupca). Jeżeli jednak nie chcemy dostarczać towaru do miasta to możemy zapełnić nimi nasz wózek (o ile najpierw umieściliśmy karty na naszej planszetce stroną wózka, czyli od góry). Zapełnienie wózka dobrami również daje punkty, a dodatkowo pozwala wejść na rynek i przepchnąć z niego innych graczy, za co także punktujemy.
Jeżeli nie zdecydowaliśmy się na dostawy towarów to idziemy na sjestę. Sjesta też wcale nie jest taka zła, bo po pierwsze decyduje o pierwszeństwie graczy, a po drugie również daje punkty, w ostatniej fazie do jakiej przechodzimy po fazie transportu – w fazie punktowania. Ta rozgrywana jest najszybciej. Dostajemy punkty za ilość znaczników na rynku i wysokość na torze sjesty, cofamy znaczniki sjesty, odkrywamy nowe kafle dachu i przechodzimy do kolejnej rundy, chyba że była to runda szósta – wówczas przeliczamy jeszcze nasze złoto na punkty (w skali 5:1) i kończymy partię.
Jak wspomniałem wcześniej – okazji do punktowania jest naprawdę dużo. Daje to możliwość pójścia różnymi drogami, a żadna z nich nie wydaje się być krótsza do osiągnięcia celu jakim jest zwycięstwo. Ja chyba najczęściej wybierałem strategię „na wózki” (wydawała się mi najlepiej punktująca), ale w moim przypadku jej skuteczność zatrzymała się na 25 %. Oczywiście wybór strategii to jedno, druga sprawa to jej umiejętna realizacja. A to w La Granja oznacza trafny wybór priorytetów, bo założeń jest tak dużo, że nie ma najmniejszych szans na realizacje wszystkich planów (chociażby wybór kart – dziwnym trafem zawsze na karcie są minimum dwie rzeczy, które są mi „absolutnie niezbędne”, a wybrać mogę najwyżej jedną z nich). Pod tym względem dla wielbicieli eurosucharów jest naprawdę dobrze – klimatu za grosz, móżdżenia aż nadto :)
Skalowność, downtime i czas rozgrywki. Jak każda gra, wymagająca dokładnego przemyślenia wszystkich ruchów i ułożenia odpowiedniej strategii, tak i La Granja najpłynniej działa w dwójkę graczy (pomijam wariant solo). Nie oznacza to jednak, że gra się dłuży, bo zazwyczaj każdy ma tyle rzeczy do zaplanowania, że nawet mimo sporego downtiem’u, czasu pomiędzy ruchami innych graczy nieraz nawet nie starcza. No chyba, że ktoś ma już ułożoną strategię na kilka ruchów naprzód, wtedy siedzi i nerwowo stuka palcami w stół w oczekiwaniu na swoją kolej ;). Pudełkowy czas rozgrywki to 120 minut. Przyznam, że początkowe partie były sporo dłuższe ale przy dwóch gracza, którzy już znają mechanizmy gry, są skoncentrowani na rozgrywce i nie rozmyślają wyjątkowo długo nad kolejnymi ruchami, udało nam się zejść poniżej dwóch godzin (bodaj 90-100 minut nie licząc setupu gry).
Interakcji nie ma w grze za dużo. Ot czasem podbierzemy komuś jakiś bonus lub wypchniemy z rynku. Jak to rolnicy – drobne zwady bywają, ale nie iskrzy. Losowość to główniej dopieranie kart i rzuty kośćmi w fazie dochodu. Ale ona nie jest bolesna. Nie ma złych kart czy lepszych wyników na kościach. Oczywiście czasami może nam brakować akurat bonusu który przed chwilą zabrał przeciwnik, a oczekiwana karta może chwilę nie dochodzić, ale generalnie karty czy bonusy na kościach są zbalansowane i każdy wynika (każda karta) jest przydatny prędzej czy później.
Do kogo jest kierowana La Granja? Na pewno do eurograczy, którzy lubią porządnie wysilić szare komórki przy planszy, a nie boją się skomplikowanych zasad. A jak jeszcze cenią Felda, to powinni brać w ciemno – La Granja z pewnością zrekompensuje i to że w 2015 r. na runku nie ukazała się żadna nowa pozycja tego autora. Ludzie, którzy chcą pograć z dziećmi lub osoby, które zakładają że gra ma im umilić czas podczas rodzinnego spotkania i rozmowy, powinni najpierw grę wypróbować lub chociaż przeczytać instrukcję (TUTAJ), żeby później nie czuli się przytłoczeni mnogością i skomplikowaniem zasad czy ilością koniecznych do podjęcia decyzji. Gracze, którzy szukają w planszówkach głównie klimatu też mogą być La Granją nieco zawiedzeniu.
Generalnie La Granja jest to bardzo dobry tytuł przeznaczony przede wszystkim dla zaawansowanych eurograczy i im tą grę zdecydowanie polecam.
Złożoność gry
(7/10):
Oprawa wizualna
(6/10):
Ogólna ocena
(8.5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Bardzo dobry przedstawiciel swojego gatunku, godny polecania. Wady mało znaczące, nie przesłaniające mocno pozytywnego odbioru całości. Gra daje dużo satysfakcji.
Z uwagi na moją ostatnią fascynację Innowacjami dawno w La Granję nie grałam, ale swoim tekstem znów wyostrzyłeś mi na nią apetyt :)
Lubię gry Felda, kiedyś lubiłem Rosenberga. Ta gra skusiła mnie właśnie sugerowanym połączeniem pomysłów obu wymienionych autorów. Zastanawiam się jednak, czy autor La Granji nie wybrał najgorszych cech pierwowzorów i w ten sposób skonstruował mechanikę, która jest nudna jak flaki z olejem.
Lubię w grach pewną systematykę, a tu niemalże jedynym mechanizmem, który jasno określa co robić są kości i ich wybór. Reszta naszych poczynań to dowolność – wymień to na tamto kiedy tylko chcesz.
No nie podobała mi się ta gra. Wcale a wcale jej nie polecam.
„Lubię w grach pewną systematykę, a tu niemalże jedynym mechanizmem, który jasno określa co robić są kości i ich wybór. Reszta naszych poczynań to dowolność – wymień to na tamto kiedy tylko chcesz.” – z tym się zgadzam, ale to nie tylko mi nie przeszkadza, wręcz nawet się podoba. Dzięki temu nie odstajesz po jakimś głupim ruchu na początku partii, bo zazwyczaj znajdziesz coś za co złapiesz punkty lub zasoby (jak nie świnią go to mięsem ;) ).
Co prawda La Granja na razie poszła w odstawkę, bo mam mniej czasu, ale wcale mi się jeszcze nie przejadła.