W listopadzie pisałem krótkie wstępne podsumowanie Essen 2008, narzekając na poziom gier które na tych targach się pojawiły. Na końcu tamtego artykułu zamieściłem jednak listę tytułów, które jeszcze mogą odmienić moje zdanie o targach. Pierwszy na tej liście był Leader 1, gra o wyścigach kolarskich, moja największa nadzieja na uratowanie honoru ostatniej edycji targów Spiel. Jako że udało mi się w tę grę zagrać, pora na rzut okiem.
Pierwsze spostrzeżenie musi dotyczyć wykonania gry. W pudełku (nietypowo zamykanym jak na planszówki) mamy bardzo dużo wielkich dwustronnych heksów z fragmentami trasy. Na pokrywie pudełka jest kilka sugerowanych możliwości zestawień, ale tak naprawdę możliwości są niemal nieograniczone. Oprócz charakterystyki każdego fragmentu (podjazd/zjazd/lekko pod górkę/płasko) mamy jeszcze znaczniki definiujące jak ostry jest podjazd i bufety z bidonami dające dodatkowy zastrzyk energii do wykorzystania w końcówce. Ta niewątpliwa zaleta niesie też za sobą pewną wadę – żeby zestawić sugerowaną trasę z pudełka trzeba się sporo naszukać próbując dopasować heksy do rysunku trasy.
Gdy jednak już to się uda, pora przystąpić do zawodów. Każdy z graczy otrzymuje swój zespół kolarzy (w naszym przypadku po trzech), każdy z zawodników ma jednak inną charakterystykę. Góral będzie niesamowicie skuteczny na podjazdach, za to na płaskim terenie lepiej niech sobie jedzie w peletonie. Specjalista od płaskich etapów ma wielkie szanse na udaną ucieczkę na płaskim, jednak jeśli przed nim są jeszcze jakieś podjazdy, nie ma sensu się wyrywać, peleton z pewnością go i tak dogoni. Wreszcie tytułowy lider zespołu – coś pośredniego, jest równie szybki na płaskim i na podjazdach (choćby nie wiem jak dziwnie to brzmiało dla kibiców kolarstwa). Aby to jeszcze zróżnicować, możemy jednego z kolarzy uczynić sprinterem (będzie skuteczniejszy w końcówce) oraz specjalistą od zjazdów (będzie zjeżdżał szybciej niż inni).
Skoro już o kolarzach, to trzeba znowu wspomnieć o jakości wykonania. Choć w grze mamy misterne figurki szosowców, to są one jednocześnie bardzo łamliwe. Kilku z nich odpadło od swoich rowerów w trakcie rozgrywki, urozmaicając nam grę dziwnymi pozycjami w jakich sadzaliśmy ich z powrotem na bicykle. Niezależnie od tego jak nasi kolarze są odporni na uszkodzenia, dyskusyjne są także ich sylwetki na rowerach nawet gdy nic im się nie dzieje – lider jedzie w pozycji dość zrelaksowanej, właściwej raczej dla „holendra” niż dla wyczynowej szosówki. Oprócz kolarzy mamy też figurkę oznaczającą peleton – początkowo wszyscy nasi zawodnicy jadą w nim.
Każdy z kolarzy ma określoną bazową prędkość na każdym typie terenu, którą osiąga bez wysiłku (ciekawostka – góral jest szybszy na najostrzejszym nawet podjeździe niż w sytuacji gdy mamy lekko tylko pod górę; jak tu niedoceniać roli ambicji w sporcie?). Dodatkowo każdy ma określoną (zależną od trasy) liczbę punktów wytrzymałości, które może wydawać na „depnięcie” we właściwych chwilach.
Gospodarowanie tą wytrzymałością to clue wyścigu. Aby wyrwać się z peletonu konieczne jest takie właśnie „depnięcie”. Gdy zdecydujemy że właśnie nastąpił odpowiedni moment, uciekamy z peletonu i od tej pory jedziemy samotnie. Mamy do dyspozycji bazową prędkość i wydajemy punkty wytrzymałości aby nie dać się złapać peletonowi oraz aby wyprzedzić innych uciekinierów. Możliwa jest tutaj współpraca między kolarzami, siedzenie komuś „na kole” pomaga nieco w efektywnym korzystaniu z limitu wytrzymałości.
Peleton jedzie sobie za kolarzami, tempem czasem relaksowym, czasem wyczynowym – to zależy od rzutu kością oraz od woli gracza posiadającego aktualnie żeton „władcy peletonu”. Może on nakazać lekkie przyspieszenie pościgu. Dodatkowo jeśli wszyscy kolarze graczy harcują sobie z przodu, peleton sam z siebie przyspiesza nieco. Suma tych przyspieszeń może dać całkiem niezłe tempo. Mimo to w naszym wyścigu peleton był daleko z tyłu i nie był w stanie zagrozić uciekającym kolarzom – to zapewne zasługa długiego zjazdu, na którym (znowu ciekawostka) peleton wcale nie jedzie szybciej niż na ostrym podjeździe.
Choć powyższy opis tworzy już całkiem skomplikowane zasady, są jeszcze dodatkowe utrudnienia. Podjazdy mają ograniczenia na liczbę dodatkowych (płatnych punktami wytrzymałości) pól, które kolarz może na nich przejechać. Jeżeli będzie zbyt szybki, może mu „pęknąć żyłka” (ang. crack). To powoduje, że traci mnóstwo punktów wytrzymałości i praktycznie przestaje się liczyć w walce o zwycięstwo. Żeby ocenić czy żyłka pękła trzeba rzucić kością, a prawdopodobieństwo porażki jest tu całkiem spore. Tym większe, im więcej razy kolarz ryzykuje. Pierwszy raz ryzykują jedynie gracze lekkomyślni, drugi i trzeci – już tylko szaleńcy. Podobnie ocenia się kwestię upadków na nierównych fragmentach trasy – tu również decyduje rzut kością, a koszt upadku jest równie dotkliwy.
Nasza trasa składała się z krótkiego odcinka po płaskim, potem lekko pod górkę, wreszcie długi, ostry podjazd, a za nim bardzo długi zjazd i znowu chwilę płasko. Tuż przed metą – ostry i ryzykowny zakręt, to tam zdecydowało się zwycięstwo. Peleton na początku jechał zwartym szykiem, przed podjazdem wyrwali się z niego pierwsi atakujący. Mój góral pierwszy osiągnął szczyt wzgórza, jednak po drodze pękła mu żyłka i był na skraju wyczerpania. Wiadomo było że na płaskim nie zdziała wiele, jednak na zjeździe nieźle się jeszcze trzymał. Końcówka wyścigu rozegrała się między góralami, reszta kolarzy która zbyt późno (bo dopiero na szczycie wzgórza) oderwała się od peletonu nie dała rady nadrobić strat.
I tu jeszcze jedna ciekawostka – instrukcja nigdzie nie precyzuje kto właściwie wygrywa grę. Czy chodzi o tego, kto zwycięży w etapie (dowiezie pierwszego kolarza na metę), czy o jakąś klasyfikację drużynową? Ani słowa. To chyba pierwsza taka gra, z którą się spotkałem.
Cała rozgrywka była dość wciągająca, ale trwała stanowczo zbyt długo (około dwóch godzin). Jednocześnie nie dostarczała aż takich emocji, jakbym oczekiwał. Nieuniknione jest porównanie Leader 1 do Um Reifenbreite – gry z roku 1979, zdobywcy Spiel des Jahres z roku 1992. W Um Reifenbreite gra się około godzinki, w Leader 1 – dłużej (choć to zależy od liczby graczy). W Um Reifenbreite ruch jest bardzo losowy, rzuca się kośćmi, w Leader 1 – losowość jest teoretycznie ograniczona, bo ruch odbywa się na podstawie punktów wytrzymałości, ale jeśli ktoś zaryzykuje, to losowość potrafi wykluczyć go z walki o wygraną. W Um Reifenbreite mamy jedną planszę, na której możemy rozgrywać kilka różnych wyścigów (odpowiednio wyznaczając start i metę i korzystając z wariantów trasy), w Leader 1 mamy mnóstwo heksów z których składamy trasę.
Powyższe porównanie wydaje się skłaniać lekko na korzyść Leader 1, ale w rzeczywistości moim zdaniem jest inaczej. Decydują szczegóły, których nie ma powyżej. Jazda na kole w Um Reifenbreite jest znacznie lepiej rozwiązana niż w Leader 1 – kolarz, który siedzi na kole po prostu wiezie się na nim za poprzednikiem i ląduje na polu tuż za nim bez rzutów kośćmi. W Leader 1 taki kolarz dostaje darmowy punkt do swojego ruchu, ale zanim ten ruch wykona ktoś może się wciąć między niego a tego kto był przed nim. W obu grach można się „urwać” takiemu pasożytowi – tutaj rozwiązania są podobne. Zamiast kilkudziesięciu punktów wytrzymałości w Um Reifenbreite dodano po prostu kilka kart z piątką lub szóstką, których możemy używać przy jeździe zamiast rzutu jedną lub obiema kośćmi. Podjazdy są oznaczone na trasie przez ujemne modyfikatory do rzutów kośćmi, zjazdy – przez modyfikatory dodatnie. W Um Reifenbreite mamy też bruk, na którym każde pole ma inny modyfikator i nie da się na takiej nawierzchni jechać komuś na kole. Kluczowa jest jednak punktacja w Um Reifenbreite – mamy tam odpowiednio punktowaną kolejność na mecie, a dodatkowo mamy po drodze premie punktowe, o które warto walczyć nawet za cenę wleczenia się potem w ogonie. Nie gramy na jednego kolarza, tylko na cały zespół. Wydaje się, że wszystkie realia kolarskie rozwiązano tam prościej, w sposób dający więcej zabawy. Gdyby tylko wydano ze dwa dodatki z innymi planszami….
Niestety, Leader 1 był moją nadzieją na uratowanie honoru targów Essen 2008 i nie spełnił tych oczekiwań. Wolę moje stare, dobre Um Reifenbreite, a wy – najlepiej zagrajcie u kolegi.
Też brałem udział w tej rozgrywce i muszę potwierdzić większość spostrzeżeń Jacka. Gdyby to trwało 45 minut, miało jakieś ciekawe zasady punktacji całego zespołu i w ogóle nie byłoby tam kostek chętnie bym jeszcze zagrał a może nawet kupił. A tak to raczej się już nie dam przekonać do rozgrywki a kupować tak drogiej gry (40 euro) na pewno nie będę.
to co w takim razie z grami w wyścigi?co polecacie?jest cos ciekawego?tylko nic prosze z pędzącymi żółwiami:D i innymi zwierzętami :)
Z najnowszych gier wyścigowych bardzo dobrze jest oceniana Snow Tails o wyścigach psich zaprzęgów. Jeszcze nie próbowałem, ale mam wielką ochotę.
Ja polecam… Leader 1. Wg mnie gra zyskuje po kilku rozgrywkach i za każdym razem wygląda trochę inaczej, wyścigi można rozgrywać taktycznie na kilka róznych sposobów.
Warto też dodać, że opisywna partia była rozgrywana w składzie 4-osobowym i to chyba najgorsza z możliwych ilość graczy. Zarówno w trójkę jak i w piątke gra trwa krócej (przy pięciu graczach kierujemy teamem złożonym tylko z 2 kolarzy).
Faktycznie, przy 4 graczach na planszy jest najwięcej kolarzy, stąd gra trwa najdłużej. Z drugiej strony na naszej trasie specjalista od jazdy po płaskim wydawał się od początku zbędny – płaskie odcinki były zbyt krótkie. Więc być może zespoły złożone z dwóch kolarzy lepiej się sprawdzają. Z drugiej strony znowu dla porównania – w Um Reifenbreite każdy gracz ma czterech kolarzy i nie ma żadnych problemów z ciągnącą się rozgrywką, a każdy z tych czterech ma szanse zabłysnąć przy odpowiednich układach (tam też jest lider i specjalista od gór, a dodatkowo dwóch „szaraczków”).