W oczekiwaniu na konsumpcję essenowskich rarytasów, trzeba zająć się graniem w młodsze i starsze starocie. W co lubię grać? To nieistotne. Dziś ważne, w co nie lubię. Nie lubię grać w gry krótkie, zabawne, nastawione na spędzenie pół godzinki na zapasach z losowością. Nie lubię gier karcianych, gdzie karty nie prezentują niczego oprócz ilustracji i to w powtarzających się zestawach. Nie lubię gier, gdzie walają się sterty jedwabiu na kiecki, przypraw, których nie stosuję (żołądek), czy klejnotów, bo nie noszę biżuterii. Ale lubię gry dwuosobowe i lubię wielbłądy (choć żadnego na żywo nie widziałam) i tak jakoś wyszło, że to ostatnie przeważyło i powiedziałam sakramentalne TAK, gdy kolega poprosił mnie o … partyjkę w Jaipura. A potem graliśmy długo i szczęśliwie.
Jaipur to dzieciątko spłodzone w 2009 roku przez Sébastiena Pauchona, autora Yspahana (też z wielbłądami), Metropolys (bez wielbłądów) i Jamaiki (nie mam pojęcia). Rozgrywka trwa około 30 minut, a w wersji online (na boardgamearena.com) nawet mniej. Jest stricte dwuosobowa, żadnych wariacji i wariantów, staramy się po prostu zarobić więcej od konkurenta na sprzedaży różnych towarów, które widnieją na kartach. Na kartach, oprócz tychże mogą występować jeszcze tylko wielbłądy, a całości dopełniają okrągłe monety. Rozgrywka toczy się do dwóch wygranych rund i wygrywa ten z graczy, który… cośtam cośtam dla maharadży.
Runda trwa do momentu skończenia się kart lub monet przeznaczonych na sprzedaż trzech rodzajów towarów. Gracze mają więc pewien wpływ na to, kiedy ów koniec nastąpi. W swoim ruchu możemy albo karty pozyskać, albo sprzedać. Pozyskiwać możemy je na trzy różne sposoby, sprzedawać na jeden. Cały kunszt tej sprytnej gry opiera się na umiejętnym manewrowaniu kartami, które pojawiają się we wspólnej puli na stole, żeby przygotować co smaczniejsze kąski dla siebie, a uniemożliwić ucztę przeciwnikowi. Jak to z karciankami bywa, kolejne tury będziemy przerywać okrzykami „ale głupia losowa gra!” albo „ja ci takie fajne karty odkrywam, a ty mi takie śmieci”, ale jeśli weźmiemy na to poprawkę (jak w zasadzie przy każdej karciance), kombinowanie będzie naprawdę przyjemne. Dość powiedzieć, że ja naprawdę nie lubię rzucać kartami towarów po stole, wykładać i brać, dobierać i wymieniać itp, a Jaipur z każdą rogrywką wydaje mi się po prostu ciekawszy. Dostrzegam, jak można podpuszczać i jak zabezpieczać sobie amunicję na wypadek pojawienia się w puli najcenniejszych przedmiotów.
Towary są bowiem posegregowane ze względu na swoją wartość, gdzie oczywiście złoto, diamenty i srebro będą najbardziej poszukiwane, a przyprawy, szmatki i skóry odpowiednio mniej darzone atencją. Na każdych jednak można zarobić, o ile zrobić to z głową. Po pierwsze, każdemu z rodzajów towarów przypisana jest pula monet, ułożona w stosik o sukcesywnie malejących nominałach. Kto więc sprzeda dany towar wcześniej, otrzyma większe nominały. Ale z drugiej strony, jeśli trochę poczekać, to za sprzedaż kilku sztuk na raz dostaniemy (losowy bo losowy), ale jednak bonus. No i są wielbłądy, które same w sobie cenne nie są (wot, przynieś, wynieś, pozamiataj), ale stanowią walutę na wymianę kart i jest limit dóbr na ręce. Na koniec dochodzi do tego fakt, że tych najcenniejszych towarów nie możemy sprzedawać tylko po 1 sztuce i mamy niezły orzech do zgryzienia niemal przy każdym ruchu.
To, co może przeszkadzać to losowość zarówno w odkrywaniu kolejnych kart zasilających pulę oraz wartość monet premiowych przy dużych sprzedażach. Jest to jakiś minus, trudno z tym polemizować, ale trudno by to było mimo wszystko czymś mniej losowym zastąpić. Gra zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie, bo ja nie lubię krótkich kar… aaaa, to już mówiłam. Kilka stron instrukcji, parę zasad i mamy interesujący filerek. Szczerze polecam, nawet takim niedowiarkom jak ja :)
PLUSY: szybka, sprytna, a nie banalna, nieprzekombinowana,
MINUSY: jak by nie patrzeć, trooochę losowa
KubaP (7,5/10): Jaipur to bardzo dobry, szybki tytuł o łatwych do poznania zasadach. Ewidentnie występuje przyjemna reguła „easy to learn, hard to master”. Wyczuwalna losowość wiążąca się z dociągiem kart zbalansowana jest jednak przez dostępność żetonów i możliwość skończenia rozgrywki w gwałtowny sposób, nie dopuszczając przeciwnika do rozwinięcia skrzydeł, jeśli ten zasadził się na „droższe” punkty. Plusem jest też fakt, że gramy swego rodzaju mecz do dwóch wygranych, więc losowość rozprasza się jeszcze bardziej. Przemawia do mnie też estetyka wykonania, ale uprzedzam, że lubię grafiki w stylu Ystari. Generalnie, tytuł do polecenia jako przerywnik, wprawka albo epilog planszowego wieczoru dla dwóch osób.
Sipio (8/10): Na początku przygody z planszówkami to był mój małżeńskich hit wyjazdowy. Piękna szata graficzna, bardzo łatwe zasady, dynamiczna rozgrywka to jej podstawowe zalety. Polecałem ją wielu osobom i nie słyszałem głosów zawodu, no co najwyżej jak ktoś w nią notorycznie przegrywał. No właśnie losowość jednak potrafi w tej grze nieco dopiec, choć parta do dwóch wygranych może tą losowość nieco ograniczać. Z czasem jednak losowość zaczęła coraz mocniej boleć i aż tak chętnie do tego tytułu nie sięgamy jak kiedyś. Ale póki co na pewno z póki nie zniknie, bo to naprawdę dobra gra. Tak więc sentyment robi swoje i zostawiam 8.
Złożoność gry
(3/10):
Oprawa wizualna
(7/10):
Ogólna ocena
(8/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Bardzo dobry przedstawiciel swojego gatunku, godny polecania. Wady mało znaczące, nie przesłaniające mocno pozytywnego odbioru całości. Gra daje dużo satysfakcji.
Prosta, ale nie prostacka.
Szybka ciekawa gra. Oczywiście losowość jest, ale nie zmienia to funu jaki mamy kombinując przy każdym niemalże ruchu.
na 2 osoby i 30 minut nie znam nic wdzięczniejszego :).