Kiedy pierwszy raz wzięłam do ręki pudełko z grą Pędzące ślimaki, nasunęła mi się jedna myśl… „Zlituj się pan, panie Knizia! Ileż można robić gier o pędzących zwierzakach”!? Były żółwie, były jeże, przyszedł czas na ślimaki. I pewnie mogłabym trochę ponarzekać o odgrzewanych kotletach, gdyby nie jeden mały szczegół… a mianowicie taki, że Pędzące ślimaki są super! A zatem, zamiast tradycyjnej recenzji, zapraszam do lektury tekstu Pięć rzeczy, za które kocham Pędzące ślimaki.
1. Zgadnij, kim jestem?
Podobnie jak w Pędzących żółwiach, tak i tutaj grę zaczynamy od wylosowania, kto ma jaki kolor. Ale w przeciwieństwie do Pędzących żółwi, losujemy karty, na których jest nie jeden, ale dwa ślimaki. I to jest super, ponieważ dysponując dwoma kolorami, mamy więcej możliwości pokombinowania. A do tego, skoro kolorów jest pięć i kart jest pięć, a na kartach po dwa ślimaki, to wychodzi, że… im nas więcej gra, tym większe prawdopodobieństwo, że dwie osoby mają tego samego ślimaka :). A więc z kimś współpracujemy, tylko z kim? Naprawdę w Pędzących ślimakach niełatwo rozszyfrować, kto gra jakim kolorem! I to jest super – do końca nie wiadomo, jak to jest! Ogromnie mi się podoba ten element. Co prawda w dwie osoby może się zdarzyć, że każdy ma inny kolor, ale mimo wszystko, gra jest tak ciekawie skonstruowana, że połapać się można dopiero pod koniec wyścigu, ale i tak do odkrycia kart pewności nie mamy…
2. Nie takie kości straszne, jak je malują!
Kolejna sprawa: ślimakami poruszamy nie za pomocą kart, ale kości. Każdy ślimak ma kość w swoim kolorze. I jak nie cierpię kości w grach, tak tutaj je uwielbiam. Mamy tu bardzo sprawny mechanizm zarządzania losowością. Rzucam wszystkimi kostkami, wybieram jedną, której chcę użyć (ślimak w danym kolorze porusza się o liczbę oczek), a resztę przekazuję dalej. A zatem każda kolejna osoba ma mniej kości, ale gdy zostanie ostatnia kostka, z powrotem bierzemy wszystkie pięć. Działa to na tyle fajnie, że nawet mi – wrogowi kości – gra przypadła do gustu.
Jeszcze jedna uwaga – na kostkach, zamiast szóstki, mamy symbol ślimaka. I tu wybieramy jeden z dwóch wariantów gry. W pierwszym symbol ślimaka oznacza, że pionek w danym kolorze idzie do przodu o dwa pola, a kostka pozostaje w puli (nie zabieram jej do siebie). W drugim wariancie, kiedy używam kostki ze ślimakiem, to pionek w tym kolorze cofa się o dwa pola. A cofanie to przecież zawsze dobra opcja! :D
3. Hej ho, hej ho, na grzyby by się szło!
Ślimaki, pełznąc po torze, zbierają grzyby, czyli punkty. A więc nie chodzi tylko o to, żeby pędzić na łeb na szyję, ale żeby przy okazji po drodze nałapać jak najwięcej punkciorów. I to jest super! Przez cały czas trwania naszego wyścigu kombinuję, ciułam punkciki i ciągle coś się dzieje. A dostajemy je, kiedy wejdziemy na grzybka (na torze mamy dwa), a także, kiedy jakiegoś ślimaka zepchniemy… Bo w grze jest taki sympatyczny motyw delikatnej złośliwości, ale o tym już w kolejnym punkcie.
4. Przesuń się pan, panie ślimak, ja się tu na liścia wdrapuję!
Kiedy pierwszy raz otworzyłam pudełko i zobaczyłam drewniane ślimaki, od razu zauważyłam smutną prawdę – tym razem zwierzaki nie będą na siebie wchodzić. Ale uwaga, będziemy się przepychać! I to jest smaczek tej gry. Można być ciut złośliwym, ale nikogo to bardzo nie boli. W każdym razie dla wrednej istoty, kochającej negatywną interakcję, możliwość zepchnięcia ślimaczka jest tak kusząca, że trudno się oprzeć! Owe przepychanki polegają na tym, że kiedy wchodzę na pole, na którym jest już inny ślimak (albo ślimaki) to spycham je w dół i dostaję za to punkt :). Uwaga… punkt za każdego ślimaka! A więc możecie sobie wyobrazić, jaka jest radocha, kiedy uda się za jednym zamachem zgarnąć np. trzy punkciochy :D. Nie można się przepychać jedynie na grzybkach. Ten mechanizm ma jeszcze jeden duży plus – często bardziej opłaca się poruszać ślimaki, które dadzą nam punkty po drodze, niż starać się tylko wysunąć swojego na prowadzenie. A zatem jeszcze trudniej wpaść na to, kto gra, jakim kolorem. I w dodatku… wcale nie trzeba być pierwszym na mecie, żeby wygrać, bo…
5. Kto pierwszy ten lepszy, a kto zjada ostatki, ten piękny i gładki!
…bo w Pędzących ślimakach mamy bardzo interesujący system końcowej punktacji. Ślimak, który jako pierwszy dotarł na start, dostaje 5 punktów, pionek zajmujący drugą pozycję na torze dostaje dwa punkty, a ten, kto jest ostatni… dostaje 3! No miodzio! Można być ostatnim i wciąż wygrać, jeśli po drodze nałapiemy punktów. Dzięki temu gra do samego końca jest nieprzewidywalna. I za to ją lubię :).
Wiecie już, co mi się w Pędzących ślimakach podoba…
…a czy gra ma jakieś wady?
Dla mnie – nie! Zakochałam się w ślimaczkach! Mogłabym grać w nie non stop. Podobają mi się nawet bardziej niż klasyka gatunku, czyli Pędzące żółwie. Natomiast dostrzegam jeden problem, który dotyczy zarówno ślimaków, jak i żółwi. Zdarza mi się czasem trafić na dzieciaki (głównie dziewczynki), z którymi po prostu nie da się w to grać… Bo przyjdzie taka dziewuszka, uprze się, że ona chce grać niebieskim i za nic w świecie jej nie przetłumaczysz, że nie wybieramy koloru, tylko losujemy. I wtedy jest foch, który zazwyczaj kończy się stwierdzeniem „głupia jest ta gra” i odejściem od stołu w połowie partii…
Od czasu do czasu zdarza mi się też trafić na dzieci, które nie mogą załapać, że nie muszą poruszać swoim kolorem i w momencie, gdy np. nie ma już dostępnej kostki w ich kolorze (bo ktoś ją wcześniej użył), kompletnie głupieją i nie wiedzą, co zrobić. Fakt, że Pędzące ślimaki są troszkę bardziej złożone niż żółwie, ale to wciąż prosta gra, którą dzieci w wieku od około 6 lat powinny załapać bez problemu. I w większości łapią i świetnie się bawią! Ale jeśli traficie na te wspomniane przeze mnie wyjątki, to albo uzbrójcie się w cierpliwość i z uporem maniaka tłumaczcie, o co chodzi, aż delikwenci załapią… albo dajcie im po prostu inną grę. No są takie sytuacje…
Pomimo tej maleńkiej niedogodności, moja ocena to dycha (oczywiście w kategorii lekkich gier dla dzieci i zabawnych przerywników). Mistrzostwo świata, mogę grać w Pędzące ślimaki codziennie :).
Podsumowując…
Panie Knizia, nie mam pojęcia, ile jeszcze zwierzątek zamierza pan umieścić na torze i kazać im się ścigać. Może już pan ma pomysł na pędzące biedronki, dżdżownice albo żuczki gnojarze, nie wiem… Ale jedno wiem na pewno – na takie gry, jak Pędzące ślimaki, zawsze znajdzie się miejsce na mojej półce! :D
Złożoność gry
(3/10):
Oprawa wizualna
(9/10):
Ogólna ocena
(10/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Gra praktycznie bez wad, genialna i to nie tylko w swojej kategorii. Ma ogromną szansę spodobać się nawet ludziom, którzy dotąd omijali ten typ gier szerokim łukiem.
Jestem dzikim fanem ślimaków. Uważam, że wypchną z rynku żółwie (o jeżach nawet nie wspomnę). Punktowanie w trakcie całej gry powoduje, że możemy poszaleć wszystkimi ślimakami a i odkładanie kostek daje dużo możliwości. Nadal można grać w zwykły wyścig ale można też trochę pogłówkować. Od dziś na konwentach rozglądam się za turniejami w Ślimaki a w Stowarzyszeniu dodaliśy je do kanonu gier na zajęcia. Daję 10/10
No dobra jest jedno ale. Niestety wydawca postanowił trzymać się w konwencji kolorystycznej żółwi i znów mam problem z rozróżnianiem który żółw jest mój.
Mam dokładnie te same odczucia co do ślimaków, natomiast nie wiem, czy rzeczywiście wypchną żółwie z rynku. Żółwie są bardzo popularne, powiedziałabym, że to już klasyka gier dla dzieci… Nie wiem, czy ślimaki zdołają osiągnąć taką popularność, nawet mimo że, moim zdaniem, są od żółwi lepsze. Natomiast fajne jest to, że jeśli ktoś już ma żółwie, to wciąż warto mieć też ślimaki. Gra niby podobna, ale właściwie inna. Nie ma poczucia odgrzewanych kotletów (jak wg mnie w przypadku jeży, które w ogóle do mnie nie trafiają…).
ja tam sadze że to nieodpowiednia gra dla dzieci , jest dużo podtekstów a ślimaki często obrzydzają ludzi np mnie
Mnie tam częściej brzydzą ludzie niż ślimaki. A gra jest odpowiednia dla dzieci, bo ślimaki nie włażą na siebie, w odróżnieniu od żółwi. Tam to jest dopiero ruja i porubstwo! :D