Rzetelne recenzje – a takie staramy się Wam prezentować – wymagają najczęściej wielu rozgrywek i testów. Samo pisanie obszernych tekstów również zabiera sporo czasu. Nasze wrażenia chcemy Wam przekazywać szybciej. Może nie w tak uporządkowanej formie, jak to ma miejsce w recenzjach, ale za to bardziej na bieżąco. Dlatego na łamach Games Fanatic debiutuje nowy cykl „Cotygodnik redakcyjny GF”, w ramach którego będziemy dzielić się krótkimi spostrzeżeniami i wrażeniami z ostatnich rozgrywek w tytuły nowe, starsze i najstarsze. Na przeczekanie do czasu publikacji recenzji – jak znalazł :) W co zatem grali GFowi redaktorzy w tym tygodniu?
Odi
Sam się dziwię, że znaleźliśmy w domu czas na rozgrywkę w tak lubiane przez nas, acz długie i angażujące, Twilight Struggle (edycja GMT Deluxe). Jak to zwykle bywa przy okazji TS, krople zimnego potu płynęły nam po plecach na widok dolosowywanych kart, a ciężkie od emocji powietrze moglibyśmy pokroić, zapakować szczelnie i schować do zamrażarki. I powinniśmy tak zrobić. Byłoby jak znalazł, na wypadek rozgrywki w coś nudniejszego. Przechodząc do meritum – ilekroć później analizuję sobie TSa na chłodno, zawszę dochodzę do wniosku, że to jest jednak gra o kuriozalnym (nie)balansie i kulawej, w gruncie rzeczy, mechanice. Właściwa kombinacja kart (np. Czernobyl albo Bear Trap) pozwala wygrać grę pomimo sytuacji ogólnej na poziomie krytycznym. Jeśli prowadzący punktowo trafi na Wargames – wygra, jeśli nie – musi męczyć się dalej. Znaczna część kart (z epoki Late War) może przez kilka rozgrywek z rzędu leżeć odłogiem w pudełku. Realignmenty – poza kilkoma szczególnymi sytuacjami – są ogólnie mało przydatne. Kosmos – loteria. Do tego całość trwa 4 godz. i więcej, sprawiając wrażenie systemu bardziej złożonego, niż to potrzebne. A jednak, choć kolejne gry polityczne podobnego typu wydają się przecież doskonalsze od pierwowzoru (1960 – krótsza, lecz z epickim finałem, pełna talia; Labirynt – pełna talia, sporo kart warunkowych, brak tak ewidentnej wygrywającej kombinacji kart jak w TS, 1989 – dopracowany „test poparcia”, lepiej zbalansowany stosunek waga eventu/wartość punktowa) to przecież właśnie do TS czujemy wszyscy sentyment, to TS wciąż kochamy, i to TS jest na pierwszym miejscu rankingu BGG. Bo na Twilight Struggle po prostu nie sposób spoglądać chłodnym okiem. Czapki z głów przed duetem Gupta&Matthews – dokonali trudnej sztuki stworzenia gry, w której można się zakochać, pomimo jej ewidentnych wad :)
Veridiana
Ostatnio gram regularnie w jeden tytuł, podchoinkowy prezent – Cavernę. Bardzo lubię Rosenberga razem z jego sagą żywieniową, nie inaczej jest z Caverną. Gra po prostu jest świetna! Nie przydusza jak Agricola czy Le Havre, w kwestii swobód obyczajowych bliżej jej do Ora et Labora, ale nie umniejsza to wysiłku umysłowego, jaki trzeba weń włożyć, aby osiągnąć przyzwoity wynik. Kierując się wskazaniami autora, wychodzi na to, że gramy jak lamerzy, ciołki i co bardziej inteligentny szympans powinien wyciągnąć lepsze punkty od nas. No bo czym tu się chwalić, jeśli na ten przykład wczoraj nie zbudowaliśmy żadnego umeblowanego pomieszczenia oprócz tzw. „puking roomów”? ;p Rozkładania w trzy piguły, każdy kafel inny, każdy ma swoje miejsce, a przeleżały całą grę od początku do końca nieruszone? Tylko ja się pytam: za co je budować, skoro ciągle wszystkiego brakuje, bo wszyscy zabierają wszystkie surowce??? No, ale nasza niemoc właśnie motywuje nas jeszcze bardziej. Pięknie wydana, ciągle pachnąca i przede wszystkim dająca poczucie rozwijania swojej maszynki gospodarczej. Nic tylko grać grac grać! (na zdjęciu rozgrywka z ubiegłego tygodnia, gdzie kwestia umeblowania wyglądała trochę lepiej).
Na stole w tym tygodniu gościli także rodzimi Badacze Głębin, czyli podobna kategoria ciężkości do poprzedniczki. Oczywiście, co tu dużo mówić, jest to jeden z najlepszych Feldów o niemiłosiernie krótkiej kołderce. I jak zawsze, obiecałam sobie, że rozbuduję całe laboratorium, zbiorę wszystkie literki i jak zawsze – nic z tego nie wyszło. Wszyscy inni mieli komplet, a ja NIEEEE. No i oczywiście byłam ostatnia. A nawet tak nie żebrałam o zegarki jak zwykle… Choć z każdą rozgrywką wydaje mi się, że punkty za literki są zbyt pokaźne, a sam nacisk na laboratorium zbyt duży. Nawet jeśli dobudowywać kolejne segmenty z uwagi na potencjał, a nie alfabet, to właściwie nie ma kiedy tego potencjału wykorzystać. Ktoś widział zebrane razem 4 ośmiornice? Albo 3 kryształy? A na ciułanie po sztuce mamy po prostu za mało akcji. Ale i tak kocham tę grę :) Tym bardziej, że ciągle mi sie wydaje, że można grać w nią lepiej. Jak na razie nie widać sygnałów nowego tytułu Stefana (a nie sądzę, żeby sobie zrobił przerwę heh), ale regrywalność Badaczy skutecznie umila nam ten czas oczekiwania.
Pingwin
U mnie w tym tygodniu miś Panda wyjątkowo często chował się wśród pędów bambusa. Takenoko zachwyciło mnie – a jeszcze bardziej moje dzieci – swoim wykonaniem (córka średnio raz dziennie przypomina mi jak bardzo jej się ta gra podoba ;)). Uprawianie roślinek w 3D i buszowanie wśród nich żarłocznym zwierzakiem sprawia niesamowitą frajdę. Mechanicznie nie wnosi niczego nowego, ale trzeba przyznać, że jest dopracowana a wybór dwóch spośród 5 akcji (kiedy chce się zrobić od razu wszyyyystko) nie należy do łatwych. Odarta z przepięknych elementów gra jest ….. o dziwo równie atrakcyjna. Nie tak dalej jak wczoraj przyszło mi zagrać w nią na BoardGameArena.com i dała mi równie wiele satysfakcji co zabawa w ogrodnika z rodziną.
Board Game Girl
Jest druga w nocy i nie mamy już siły grać w nic „poważnego”? Co powiecie na partyjkę Anomii? Albo od razu dwie, przecież w pudełku są dwie talie! Tak, w ubiegłym tygodniu na moim stole rozgościła i umościła się Anomia. To krótka, imprezowa gra, w której co rusz staczamy z kimś pojedynek. Musimy wówczas wykrzyknąć dowolne słowo należące do kategorii podanej na karcie przeciwnika. Proste? Nie zawsze. Szczególnie, że mamy anglojęzyczną wersję gry, w której znajdują się takie hasła jak: Palindrome, Scuba Gear, Household Pest czy… Melon. Tak, Anomia to tytuł, który wnosi mnóstwo radości, śmiechu i krzyku. Dzięki niemu możecie się dowiedzieć m.in. tego, że smak dżemu to „eeeemmm” a płatki śniadaniowe – „uchhhh”.
Ink
W tym tygodniu pojawiły się na moim rozkładzie dwie gry warte wspomnienia. Pierwszą z nich był Tash-Kalar, a konkretnie jego elektroniczna wersja na portalu boardgamearena.com. Ponownie przypomniałem sobie, jak świetna jest to gra, jak wiele sprawia mi satysfakcji i jak bardzo mylne były moje początkowe podejrzenia, że gra logiczna raczej nie trafi w moje gusta. Teraz mam możliwość klepania partii za partią (przy okazji pozdrawiam Perpetkę, która dzielnie przyjmuje kolejne żądania rewanżu).
Piątkowe spotkanie klubowe jak zawsze zaowocowało natomiast poznaniem nowości. Poza dwoma tytułami, których przez litość nie będę nawet wymieniał, zagrałem partyjkę w całkiem ciekawą Medieval Academy, prostą gierkę opartą na drafcie i uzyskiwaniu przewag na rozmaicie punktujących torach. Jednak główne danie wieczoru nastąpiło później, gdy wreszcie udało mi się położyć łapy (tu pozdrawiam Ciuńka, który owo położenie umożliwił) na Wallace’owej Mythotopii. Oczekiwania były spore i nie zawiodłem się. Jest bardziej przystępna od „A Few Acres of Snow”, choć nadal początki to tyleż zmaganie się z własną nieumiejętnością złożenia sensownej ręki, co z przeciwnikiem. Za to losowy setup, zmienne cele rozgrywki i elastyczność co do liczby graczy zwiastują większe urozmaicenie rozgrywek i lepszą regrywalność.
Rany! Jak za dawnych czasów, kiedy GF był blogiem! :)
Bomba!
Faktycznie, wyważyliśmy otwarte drzwi – Pancho&Spółka właśnie w ten sposób pisali kiedyś o grach :)
Podoba mi się ten pomysł, bo zwykle za mało mówimy/piszemy o samym graniu.
Mam nadzieję, że nie będziecie się ograniczać głównie do relacjonowania nowości.
Pod notką Odiego o TS mogę się podpisać – identyczne wnioski po ostatniej partii. Ja dodam jeszcze, że nie jestem wielkim klimaciarzem, ale choć każdy ruch to przeliczanie punktów, to jednak cała partia układa się w sugestywną historię przejmowania kontroli nad światem. Tytuł pełen sprzeczności, a mimo to wspaniały.
Jest nas w redakcji tyle osób, że Cotygodniku zmieścimy i nowości, i starocie.
Uwielbiam TS, ale jeszcze wyżej cenię 1960: The Making of Presidents. Jeśli chodzi o kreowanie emocji i odpowiedniego tempa rozgrywki – numero uno wśród gier politycznych a la TS.
fantastyczna idea :)
i tak zaglądałem, ale teraz będę to robił jeszcze częściej
Veridiana – to, że w Aquasferze wszyscy (pozostali) mieli komplet literek to standard??
W moich rozgrywkach tak. Dwaj współgracze zawsze mają komplet, innym brakuje literka, góra dwie, a ja jak mam 4 to jest dobrze…
Aż się zalogowałem, specjalnie żeby to napisać. EXTRA! Subiektywnie, rzeczowo co komu ślina na język przyniesie, czyli szczerze bez owijania w obiektywną recenzyjną bawełnę :)