Dziś swój rzut okiem na ogrywane ostatnio planszówki po raz pierwszy prezentuje Ginet. Jego tekstów możecie spodziewać się częściej, warto poznać Jego gust i sposób postrzegania gier planszowych. Oczywiście nie zabraknie opinii innych osób z naszego redakcyjnego grona.
Zapraszam do lektury!
Ginet
Poprzedni tydzień upłynął mi głównie pod znakiem planszowych debiutów i nowości. Pierwszy raz na moim stole wylądowały Demoludy Knizii, pierwsze partie rozegrałem też w drugą część Slaviki – Równonoc. Recenzje tych gier niedługo trafią na łamy GF, tu napiszę tylko, że wrażenie z obu produkcji mam mieszane.
Trzeci premierowy dla mnie tytuł – Gra o Tron, to już zdecydowanie poważniejszy kaliber. Początkowo sceptycznie nastawiony wobec długiej instrukcji i kilkugodzinnej rozgrywki, już po 30 minutach całkowicie wsiąkłem w cudowny klimat i wspaniałą mechanikę świata Westeros.
Ostatecznie po trwającej 5 i pół godziny (łącznie z tłumaczeniem zasad), pełnej dyskusji, zawieranych sojuszy i wbijanych w plecy noży partii, muszę stwierdzić, że jest to pozycja absolutnie must have dla graczy ceniących klimat i zaawansowaną mechanikę, ale jednocześnie posiadających stalowe nerwy i potrafiących po skończonej partii pozostawić, często negatywne, emocje na stole. W tej chwili pozostaje im jednak albo poszukiwać okazji na kupno gry na jakiejś aukcji internetowej albo odliczać dni do zapowiadanego na kwiecień przez Galaktę dodruku. Ja w obawie przed rodzinnym konfliktem i zerwanymi przyjaźniami ostatecznie zakup gry sobie odpuszczę, ale z pewnością kiedyś dam się jeszcze namówić na kolejną partię.
WRS
Lubię gry quizowe, ale z twistem. (gry quizowe bez twista są słabe – parafrazując wiekopomny tekst Veridiany…). Zakochałem się bez pamięci w Faunie (teraz czekam na polskie wydanie Terry!). Miłe wrażenie zrobiła na mnie gra Barcelona czy Werona. Spodobała mi się wersja związana z historią Timeline. Spodziewałem się równie dobrej zabawy ze Zwierzętami… i nie zawiodłem się!
Trzy tryby rozgrywki uzyskano przez wyróżnienie rozmiarów, masy i długowieczności zwierząt ujętych na kartach. I tak jak w Timeline staramy się wpasować kartę z naszym zwierzakiem w linię układaną z kart na stole. Dobrze umiejscowiona karta pozwala nam przybliżyć się do zwycięstwa (pozbycia się kart z ręki). Niepoprawna propozycja oznacza, że dobieramy kolejną kartę. Zasady chyba jedne z najprostszych, a zabawy, radości, śmiechu, zadziwienia i mimowolnej nauki – co niemiara! Oczywiście wymagane są młodsze dzieci – bo one jeszcze interesują się wszystkim i często zadziwią swoją wiedzą – albo normalni, ciekawi świata ludzie. Osoby skupione na eliminowaniu ze swego życia balastu wiedzy bezużytecznej raczej się nie pobawią przy Zwierzętach.
Gdy czytacie to wydanie Cotygodnika właśnie trwają rozgrywki V Turnieju Edukacyjnych Gier Planszowych 303 i 111, które współorganizuję i prowadzę w Ropczycach. Z tej racji w ostatnich tygodniach rozegrałem (głównie jako partie szkoleniowe) kilkadziesiąt razy 303 i 111.
Co prawda przez najbliższe parę tygodni pewnie nie spojrzę na te pudełka, ale póki co wciąż zadziwia mnie potencjał dobrej zabawy skumulowany w tak małych niepozornych grach. Te ośm rund przeciwnicy potrafią wykorzystać na tak wiele różnych sposobów, tyle taktyk obmyśleć, tak wiele planów przygotować.
A jeszcze do tego ta szczypta wojennego szczęścia, która czasem w niemal beznadziejnej sytuacji odwróci los gry… Aż jestem ciekaw, jakie będą opinie na temat 7: Obrona Lwowa, która przedpremierowo w postaci wielkoformatowej gry będzie dostępna na naszym Turnieju.
Gra evergreen. Lubię poznawać nowe gry, często wiele miesięcy mija nim wrócę do jakiegoś tytułu. A Świat bez końca proponuję regularnie z niezmienną radością i satysfakcją (nawet, jeśli nie wygram). Ta przewrotna mechanika gry, która wymusza wciąż niełatwe wybory. Te chwile niepewności, jakiż to psikus sprawi kolejne wydarzenie. Stała presja zabiegania o wszystko, gdy prawie nie da się mieć wszystkiego… I to poczucie satysfakcji, gdy mimo tylu przeciwności mój znacznik coraz wyżej i wyżej na listwie punktów. Wspaniała gra, a jeszcze do tego tak pięknie zilustrowana przez Mistrza Michaela Menzla. Jeśli ktoś nie miał okazji albo dawno nie grał, to warto dać jej kolejną szansę. Nie zawiedzie!
Michał Ozon przygotował na zamówienie małą, sprytną grę. Wielu szczegółów zdradzić jeszcze nie mogę, ale coś tam opiszę…
Tematyka jest intrygująca, bo zbieramy okruchy pamięci, aby odtworzyć wspomnienia z przeszłości. Tym łatwiej o to, że karty zawierają sugestywne ilustracje pokazujące właśnie przeszłe chwile. Gdyby to było osadzone w moich wspomnieniach, pewnie niejeden raz zatrzymałaby się rozgrywka, aby się zadumać, westchnąć, porozmawiać o tym i owym, o niej czy o nim…
Ale przecież nie tylko o samą melancholię chodzi w tej grze X. Każdy z graczy (2-4) losowo otrzymuje dwie różne (w sensie różnych kategorii) karty celów i stara się zgodnie z nimi gromadzić okruchy i zamieniać je na konkretne karty wspomnień. Akcje pozwalają zdobywać okruchy, wymieniać je na inne. Za wyjątkowo cenne wspomnienia dostaniemy nawet okruchy-jokery! Ale co najfajniejsze z pktu widzenia gracza, gromadzenie dla gromadzenia jest bezsensowne! Na koniec gry okruchy to pkty ujemne. Trzeba zatem baczyć na talię, aby się niespodzianie nie wyczerpała. Do tego jak najdłużej kryć się ze swoimi celami, aby nam ich ktoś nie podebrał (dwie kategorie kart celów mają właśnie taki efekt, że podbieranie kart jest korzystne zwykle dla co najmniej dwóch osób).
No grało się bardzo lekko i przyjemnie. Taki (o)polski Splendor, ale dla mnie znacznie przyjemniejszy od dalekiego (li tylko przez moje skojarzenie) kuzyna. Tylko szkoda, że gra pewnie będzie niemal niedostępna dla zwykłych graczy…
Pingwin
Dziedzictwo: Testament Diuka de Crecy – wylądowała u mnie na stole w ramach rachunku sumienia gier kupionych a niegranych. Mimo dość wysokich not na BGG nie jest chyba zbyt popularna – czemu się szczerze dziwię, bo po tych kilku partiach mocno przypadła mi do gustu. Niebanalny temat drzewa genealogicznego połączony z worker placement to jest coś, co się sprawdza. Rozwijanie swojego rodu daje całą masę przyjemności, gracze w pewnym sensie zżywają się ze swoją rodziną – aż czasem szkoda kończyć grę.
Co ciekawe – istnieje jeden główny nurt, którym płyną wszyscy – jak najwięcej dzieci, a co za tym idzie – jak najwięcej małżeństw. Kto nie idzie tą drogą, ten raczej nie wygra. Ale to nie wszystko. Żeby osiągnąć sukces trzeba jeszcze odpowiednio dobierać sobie członków rodziny, kupować pałace i przedsiębiorstwa, zdobywać tytuły, zajmować się filantropią. I tu jest clue tej gry – nie da się zrealizować wszystkiego a wybór należy do Ciebie. Wybór ten zaważy na Twoim zwycięstwie lub porażce. Uważam, że gra jest warta tego, aby zagrać w nią i to nie raz. A przy okazji – w dobie wszechogarniających idiotyzmów genderowo-feministycznych człowiek nareszcie może poczuć się normalnie w otoczeniu tak zacnej familii. Przynajmniej na jakiś czas….
Budując talię trzeba brać pod uwagę o wiele więcej parametrów niż w takim Dominionie. Tam wystarczyło mieć po prostu dobre akcje i wysokie wartości zlota, i w pewnym momencie zacząć kupować punkty zwyciestwa. Tutaj, żeby pokonać potwory (czyli zdobyć punkty zwycięstwa) trzeba mieć na ręku odpowiednią kombinację kart bohatera i broni (bohater bez broni nie może walczyć). Na dodatek musi on mieć na tyle dużo siły, żeby tę broń unieść (słaby bohater i mocna broń to nie jest dobre połączenie – chyba, że wspierane kolejnymi kartami np. zaklęciem lub żywnością). A jeszcze trzeba mieć odpowiednią ilość światła (bo przecież w lochu jest ciemno). I to wszystko w tym samym momencie – na ręku, na którym jest tylko 6 kart. Bardzo polecam. Koniecznie spróbować a dla tych co lubią deck building – brać w ciemno jak tylko nadarzy się okazja.
Veridiana
Po niemal miesięcznym remoncie, w trakcie którego mieszkałam wraz ze wszystkimi zwierzętami w jednym pokoju (przy czym ja, ze względu na swoje gabaryty, na łóżku, a zwierzęta po kątach i parapetach) mogłam w końcu pograć. W cokolwiek, byle pograć. Głód toczył me trzewia. I trafiła się od razu nie lada uczta, bo 5-osobowa partia w Cavernę. Ależ ciaśniutko było, ależ deficytowo, po prostu bajecznie! Wyniki jak zwykle słabe, ale satysfakcja ogromna :)
Na rozruch poszły też wczoraj Pory Roku, w komplecie z dodatkami, z kością przeznaczenia, ale bez idiotycznych żetonów zdolności. Przegrałam sro-mot-nie. I jestem zachwycona :D