Upały mniejsze, susza trwa, ale granie nadal przyjemne! Generalnie powracają do łask „tickety”, dedukcja (w małym i większym wydaniu), Grecja przeżywa swój kryzys tym razem na Panteonie, a wieże buduje się z coraz mniejszych elementów. W co zatem grali Wojtek, Łukasz i Monika?
WRS
Plusk to najnowsza gra od Egmontu. Kto zna i pamięta Bausack, ten poczuje znajome klimaty… Sama gra mieści się w puszce typu Dobble i wydaje się być świetnym pomysłem na grę wyjazdową. Jednak sporo małych elementów może przyprawić o drżenie serca tych, którzy swoje gry bardzo lubią. Budujemy wieżę z dobranych wcześniej klocków, a kto skusi, ten gapa. Aktywny gracz wybiera klocek pasujący kształtem albo kolorem do tego na szczycie wieży, a kolejny gracz musi podwyższyć budowlę. Wbrew pozorom, prócz aspektu zręcznościowego (i oczywiście dawki humoru, gdy wieża się sypie), jest tu nieco miejsca na planowanie swoich działań. Pierwsze partie za mną i apetyt na tego typu gry powrócił.
Ticket to Ride: Märklin opisywana w ubiegłym tygodniu partia przypomniała mi, że dawno mojego Marklina na stół nie wyciągałem. Najlepszy wg mnie Ticket! Dodanie pasażerów zwiększa presję na graczy. Teraz nie tylko blokowanie tras, ale także zgarnięcie punktów pasażerami jest stawką w kolejnych rundach. Bilety, jak to w Ticketach, mogą podejść albo i nie. Jednak dodanie nowego sposobu punktowania powoduje, że gra bardzo zmienia swe oblicze. I to na dużo lepsze!
Hack Trick nowa gra z Rumunii, tego samego autora – József Dorsonczky – który stworzył zachwycające Six MaKing. Tym razem zupełnie inna gra. Staramy się, zagrywając karty, ułożyć swoje 3 znaczniki w linii albo w jednym polu. Niemal jak w kółko i krzyżek. Jednak, widoczność zagranych kart, możliwość zapytania o sumę wartości kart przeciwnika, a nawet wymuszenia na nim zagrania karty (zamiast dobrania) powodują, że zdobycie 5 punktów nie jest trywialne. Gracze lubiący dedukcję, spokojne gry z dozą analizy i odrobiną losowości powinni się przyjrzeć temu tytułowi. A do tego ta hackerska otoczka…
Ginet
Miniony tydzień to ciąg dalszy handlu Kakao i rozbudowy torów we Wsiądź do Pociągu (nowe bilety z dodatku 1912 spowodowały, że Tickety ponownie królują na naszym stole).
Była też wyprawa na Kubę, a konkretnie do portu Santiago de Cuba, aby trochę pohandlować towarami. Wypad i interesy w porcie były, jak zawsze, bardzo sympatyczny. Kubańczycy są przemili, każdy da Wam jakiś podarunek (np. Pedro poczęstuje Was tytoniem a Conchita owocami), każdy oferuje pomoc w załatwieniu jakiejś sprawy w mieście (w banku, kościele, urzędzie celnym, itp.), a my tylko mamy dowozić otrzymany towar i sprzedawać go w porcie dokującym statkom. A wszystko powoli, bez pośpiechu, w atmosferze spokojnej latynoskiej siesty (którą, niestety, czuć także podczas rozgrywki – powolna i powtarzalna mechanika powoduje, że gra czasami może wydawać się monotonna przez co w SdC gramy dosyć okazjonalnie). Ponownie okazało się, że z Kubańczykami najlepiej dogaduje się moja żona i to ona wygrała niedzielna partię.
W poniedziałek odwiedziliśmy jeszcze, nieco u nas zapomnianą, starożytną Grecję. Po kilku minutach przypominania sobie reguł i kolejnych kilkunastu (sic!) rozkładania gry zasiedliśmy do Pantheonu. Bardzo lubiany przez nas kiedyś tytuł nie przeszedł niestety próby czasu i nie wytrzymał konkurencji z innymi produkcjami, aczkolwiek nasza pierwsza tegoroczna rozgrywka przebiegła całkiem przyjemnie. Ot tak, pobudowaliśmy sobie kolumny, pozbieraliśmy fanty, poskładaliśmy dary bogom – bez zbytnich emocji, ale i frustracji. Jakbym miał wymienić po jednym plusie i minusie Pantheonu to bym powiedział sporo (jak na tytuł rodzinny) możliwych ścieżek rozwoju i zbyt długi setup.
Veridiana
W tym tygodniu, oprócz La Granji opisywanej w poprzednim poście, kolejna partia w Alchemików. Ciągnie mnie do tej gry. Niezwykle ciekawa mieszanka, z tym rodzajem dedukcji, który lubię i w którym nie rozumiem, czego można nie rozumieć ;) W tej partii popełniałam kardynalne błędy w innych elementach mechaniki, np. podważyłam własną teorię nie sprawdziwszy uprzednio, czy mam przy niej odpowiednią pieczątkę, dzięki czemu zafundowałam sobie punkty ujemne; albo notorycznie zapominałam zapewnić sobie monety na ogłaszanie teorii lub zakup artefaktów. Moje znaczniki odwiedzały więc często pole niewykorzystanych akcji, ale tylko raz bodajże ze skutkiem dobrania karty przysługi. Masakra, jak dobry proces dedukcyjny można zaprzepaścić indolencją ogólną :/