Autor: Tomasz Z. Majkowski (Majkosz)
Nad pobojowiskiem krążyły kruki, wypatrując wśród wysokich, pożółkłych traw tłustych trupów możnych samurajów – mniejsze i słabsze ścierwojady zadowolić się muszą łykowatymi zwłokami chłopskich ashigaru, tylko silniejszym wolno bowiem dobrać się do bezgłowych korpusów szlachciców. Król kruków czekał cierpliwie, obserwując paciorkowatym okiem kilku chłopów, którzy chyłkiem rozwiązywali taśmy pysznie zdobionej zbroi zabitego daimyo. To dumny pan, który miał śmiałość obwołać się szogunem – za tę zuchwałość zapłacić mu przyszło głową.
Tekst opublikowany pierwotnie na stronie Valkiria/L5K.
Potężna jeszcze o świcie armia poszła więc o zmierzchu w rozsypkę, nad zamkiem załopotały sztandary zwycięzcy, a małżonka pokonanego odebrała sobie życie, by nie pohańbił jej zdobywca. Pozbawieni seniora samuraje ruszyli na cztery strony świata, by szukać honoru w służbie nowych panów lub pędzić niepewny żywot roninów.
Tytuł „Książka numeru” zobowiązuje – teoretycznie powinniśmy zamieszczać tu wyłącznie recenzje przeczytanych ostatnio, a wartościowych pozycji – gra karciana „Honor of the Samurai” zauroczyła mnie jednak do tego stopnia, że postanowiłem zrobić dla niej wyjątek – stąd niecodzienny charakter dzisiejszego tekstu. Przedstawię wam bowiem grę właśnie, należącą do zdobywającego powoli popularność i u nas gatunku gier „setowych”, czyli nie-kolekcjonerskich. Nie wymagają one żmudnego kolekcjonowania upragnionych wzorów – ot, kupujesz pudełko i dostajesz wszystko, co do gry niezbędne. Nic, tylko siadać i grać.
„Honor of the Samurai” wpadł mi w ręce dość przypadkowo podczas ConQuestu i, przyznać muszę, w pierwszej chwili zachęciły mnie doń atrakcyjne ilustracje na katach. Zasady, zawarte w niezbyt przyjaźnie wyglądającej książeczce, spoglądały na mnie podówczas złowieszczo, a opinia nieszczególnie zadowolonych z rozgrywki znajomych sprawiła, że początkowo gra służyć miała do ilustracji sesji „Legendy”. Lektura złowrogiej broszury – przecież wypadało się chociaż powierzchownie zapoznać – nie nastrajała optymistycznie i dopiero pierwsza rozgrywka, która odbyła się, znowu, przypadkiem, jeden z graczy spóźniał się bowiem na sesję, pozwoliła mi docenić urok tej znakomitej w gruncie rzeczy gry. Niezbadane są wyroki fortun.
Czarne pudełko zawiera, obok nieszczęsnej książeczki, zestaw nieco ponad stu kart, drukowane na grubej tekturze żetony, służące do oznaczania tytułowego honoru, oraz sześć kostek, które od zwyczajnych k6 różnią się wykorzystaniem w charakterze znaczników motywów heraldyki japońskiej. Karty cieszą oko – zwłaszcza dziesięciu daimyo, ubranych w historyczne zbroje, oraz japońskie fortece. Ilustracje są przy tym duże i staranne, w przeciwieństwie bowiem do gier kolekcjonerskich karty nie modyfikują bowiem podstawowych zasad, więc zawarte na nich informacje zredukowane są do niezbędnego minimum.
Podczas rozgrywki każdy z graczy wciela się w samuraja (zwyczajnego, szeregowego szlachcica, lennika potężnego daimyo), który, dzięki wiernej służbie, zdobywa coraz to wyższą pozycję i honor – gromadzenie tego ostatniego jest celem zabawy. Tłem zabawy jest niespokojny okres sengoku, czasy wojujących panów, zmagających się o władzę, reprezentowaną przez tytuł szoguna – ten zaś, faktycznie, przechodzi z rąk do rąk, w miarę jak kolejny pretendenci do wojskowego zwierzchnictwa nad Japonia przechodzą do historii.
Samuraj służy swojemu panu – tylko pozostając w stosunku lennym może gromadzić honor – ten zaś, wraz ze swoim wasalem, rośnie w siłę i znaczenie, zbiera armię, wznosi zamki – by w końcu obwołać się szogunem. A że tylko jeden pan piastować może ten zaszczytny urząd, jego przekazanie odbywa się bądź to na polu bitwy, bądź za pośrednictwem zamaskowanego zabójcy, który dyskretnie pozbywa się szoguna, gwarantując tytuł swojemu zleceniodawcy.
Choć stwierdzenie to zakrawać może na absurd, jednym z największych atutów gry – poza jej niezwykłą dynamiką – jest niezmiernie wierne odwzorowanie podstawowych mechanizmów życia samuraja. Grając w „Samuraja” przekonujemy się naocznie, jak ważna jest wierna służba panu i dbałość o jego interesy, jak niebezpiecznie wspiąć się za wysoko, stając się obiektem zazdrości innych samurajów swojego pana, jak ważne jest posiadanie warownego zamki i jak bardzo wprowadzenie broni palnej zmieniło realia pola bitwy. Przede wszystkim zaś – nie masz w grze większej radości, niż małżeństwo samuraja, niezbędne właściwie do odpowiedniego funkcjonowania jego dworu. Ten, dowiedziony naocznie, pożytek z honorowej żony sprawia, że grając w „Legendę” już nigdy nie będę wykręcał się od małżeństwa.
„Honor of the Samurai” to znakomita, dynamiczna zabawa towarzyska, sprawiająca mnóstwo frajdy. Trudno nazwać ją grą strategiczną, o zwycięstwie decyduje bowiem połączenie szczęścia, umiejętności szybkiego podejmowania właściwych decyzji, dyplomacji i elementów taktyki, a nie precyzyjnie wypieszczona, własna talia. Zasady są dość proste, by opanować je w ciągu jednej partii, jednak na tyle skomplikowane, by stwarzały duży wachlarz możliwych strategii. Rozgrywka trwać może od kwadransa do kilku godzin, zależnie od zaangażowania i sprytu uczestników zabawy, nie nuży jednak nawet w tym drugim przypadku, sytuacja zmienia się bowiem jak w kalejdoskopie i najpotężniejsi panowie upadają, by potem podźwignąć się znowu. Dołóżmy do tego atrakcyjną oprawę graficzną, wierność historycznym realiom i dużą elastyczność – a otrzymujemy produkt, którym z pewnością warto się zainteresować. Uwaga jednak, jeśli raz spróbujecie „Samuraja”, co rusz powracać będzie i u was natrętne pytanie: jak zostać szogunem w miejsce szoguna.
Autor recenzji dziękuje Puszonowi, który wymyślił jej efektowny tytuł.
Ten artykuł został pierwotnie opublikowany w serwisie Gry-Planszowe.pl.
Grałem po raz pierwszy z Puszkinem w pociągu. Od tamtej pory szukam okazji do zdobycia pozycji rzeczonej :D. Na Amazonie można chyba dostać nawet nie tak drogo. Tylko trzeba mieć kogoś, kto sprowadzi ;-). O właśnie, Puszonie, jak zdobyłeś, jeśli to nie tajemnica?