Skallywaggs to niekolekcjonerska gra karciana dla dwóch do czterech graczy, w której zwycięstwo osiągają właściwi ludzie na właściwych miejscach. Dosłownie ;)
Wszystko zaczęło się od bannera mrugającego pewnego razu na portalu BoardGameGeek. Stonowane, ciepłe kolory grafiki udającej stary papier pirackiej mapy, tajemniczy tytuł i twarz pirata. Tego było zbyt wiele, aby miłośnik popkulturowej legendy, fan romantycznych opowieści ulegający czasem czarowi morskich opowieści mógł się oprzeć.
Kliknięcie na bannerze zaprowadziło mnie na przyjemną witrynę gry, gdzie powitała mnie urocza ilustracja przedstawiająca jednego z piratów występujących w grze. I wtedy już całkiem przepadłem. Chwila buszowania po sieci pozwoliła mi się zapoznać z zasadami i szeregiem wizerunków piratów i szczurów lądowych, i powziąć postanowienie, że „muszę to mieć” (jakkolwiek by to nie było wtedy irracjonalne, nie żałuję ;)
Wkrótce pudełko, a właściwie pudełeczko z grą trafiło w moje ręce. Gra jest bowiem zapakowana w małe kartonowe opakowanie z zawieszką, nieco mniejsze nawet niż typowe, europejskie twarde pudełko na dwie talie kart do brydża. Tym niemniej, jak wykazała praktyka, wystarcza w zupełności na 120 kart stanowiących grę i niewielką instrukcję.
Co rzuca się w oczy jako pierwsze i nadaje ton i klimat całości, to sympatyczne ilustracje, zajmujące większą część powierzchni każdej karty. Przedstawiają one różnych piratów i kilku szczurów lądowych, których wizerunki podzielono na trzy, umieszczając na osobnych kartach ich głowy, korpusy z rękami i nogi (zaraz powiemy, dlaczego). Zgodnie z duchem politycznej poprawności i zapewne nawiązując do historycznych postaci słynnych piatów w spódnicach, takich, jak Anne Bonny czy Mary Read, pośród wielu męskich postaci występuje również piękna kapitan Starr i ponętna pierwszy oficer :)
Jedna czwarta kart przyozdobiona jest zaś czarno-białym rysuneczkiem luźno powiązanym z nazwą karty. Są to „wydarzenia” — rozkazy pozwalającym osiągnąć jakiś efekt specjalny. Na każdej z kart znajdziemy ponadto jej tytuł, kilka poleceń i/lub zwrotkę szanty lub piracką ciekawostkę (te dwie ostatnie są bez znaczenia dla przebiegu rozgrywki). Nie licząc wydarzeń, nie ma w talii dwóch takich samych kart.
Grafika jest mocno komiksowa i w całości pokolorowano cyfrowo, co nie każdemu może odpowiadać, ale oprawa gry jest spójna i przyjemna w odbiorze, włączając w to dopracowane symbole na kartach. Właściwie tylko koszulki kart (rewersy) są trochę nijakie, ale podejrzewam tu oszczędność (użycie tylko dwóch kolorów).
Same karty są wykonane doskonale. Co prawda użyty karton nie jest zbyt gruby, jednak druk jest perfekcyjny. Karty są bardzo gładkie i przyjemne w dotyku, a do tego dużo lepszej jakości, niż na przykład kartoniki ze starszych edycji Magic The Gathering (zapewne znanej wielu kolekcjonerskiej gry karcianej). Dodam, że należę do osób, którym się pocą ręce, co wystawia komponenty gier na niemałą próbę, jednak ani karton, ani lakier, jakim są pokryte karty mimo wielu rozgrywek nie noszą śladów zbytniego zużycia.
Kiedy już nacieszyłem oko wesołymi obrazkami, układając dla zabawy karty w różnych kombinacjach, tworząc brodatych piratów w spódnicach czy bosmanów z głowami przeklętych żeglarzy (wszystkie części ciała pasują do siebie idealnie, choć czasem efekt jest tragikomiczny ;), spróbowałem zagrać. Gra nie wymaga praktycznie żadnych przygotowań a zasady są proste i przypominają zorganizowaną zabawę w układanie postaci.
Na początku każdy otrzymuje 10 kart, które będą stanowić jego rękę. Dalsze dziewięć wykłada się odkryte na stół (to będzie wspólna pula, z którą na pewnych zasadach możemy wymieniać karty z ręki). Uprzedzam, że aby grało się wygodnie, potrzeba dużego stołu. Na dziewięć kart wspólnych i kilkunastu piratów, jacy się pojawią na stole w trakcie gry, trzeba przygotować sporo miejsca.
Teraz wyobrażamy sobie, że jesteśmy w pirackiej mordowni, pełnej łotrów nad łotrami, banitów i renegatów, ludzi morza niemających już nic do stracenia poza życiem, ponieważ ostatnie pesos już dawno wydali na rum i inne przyjemności. Nikt się tym jednak nie przejmuje, skoro żyje się tylko raz! Jedyne, co trzeba zrobić, to por… pożyczyć piękny statek, który właśnie zacumował w porcie, i wyruszyć nim po nowy, bogaty pryz!
Naszym zadaniem jest skompletować załogę złożoną z odpowiedniej liczby żeglarzy (od 5 do 10, w zależności od liczby uczestników gry) i wypłynąć na szerokie wody. Czyni się to całkiem prosto, wykładając po prostu z ręki na stół kompletne postaci składające się z głowy, tułowia z rękami i nóg. Co turę, dopóki nie uzbieramy piratów wyposażonych w umiejętności zwiększające tę liczbę, będziemy dociągać dwie karty, ale czego nam się nie uda wykorzystać, będziemy musieli odrzucić – pod koniec naszego ruchu musimy zredukować liczbę kart na ręku do 10.
Dodatkowo dysponujemy kartami wydarzeń, pozwalającymi przede wszystkim na wymianę części ciała w naszych postaciach z innymi piratami, wysyłanie piratów na dno morza do skrzyni Davy Jones’a (odrzucanie ich) lub blokowanie akcji przeciwnikom na kilka jeszcze sposobów. W ten sposób uzupełniamy naszą niezbyt poskładaną postać lepszymi częściami ciała „pożyczonymi” od przeciwników, a takie feralne elementy, jak drewniana noga lub tułów z nożem w plecach oddajemy innym graczom. Kulawi lub martwi, niestety, nie umieją pływać…
Przy pomocy kart wydarzeń możemy też zwerbować kompletnych bohaterów z innych załóg. Czasem warto nawet zwerbować pirata do cudzej załogi, gdyż tacy bohaterowie, jak Holender, Przeklęty żeglarz czy Buntownik, zwiększają limit piratów niezbędnych do odpłynięcia albo zmniejszają liczbę dociąganych co turę kart.
Dopasowane postaci (złożone z odpowiadających sobie części ciała, albo oznaczonych tymi samymi numerami — jeśli chodzi o zwyczajnych załogantów, albo takimi samymi nazwami -jeśli chodzi o postaci specjalne) są odporne na wybrane manipulacje lub dają taką odporność innym. Ten, kto możliwie szybko zbuduje jedną z ważniejszych postaci w komplecie, co uaktywnia jej zdolności specjalne, szybko zyskuje nad innymi graczami. Kompletnych zestawów wszystkich typów jest razem 26 i zebranie kilku z nich zabezpiecza naszą załogę przed różnymi nieprzyjemności lub pozwala korzystać z umiejętności specjalnych niektórych postaci.
Poza żeglarzami i pechowcami znajdziemy w talii kilka postaci niezdatnych do żeglugi, na przykład piękną barmankę i karczmarza. Jeśli jednak w naszej załodze mamy bosmana, nauczy on pływać nawet najbardziej opornego szczura lądowego.
Kiedy już uzbieramy załogę, możemy spróbować odpłynąć w nieznane. Pierwszy z graczy, który ogłosi ten zamiar (na głos) i przetrwa jeszcze jedną pełną turę z dostatecznie liczebną załogą, wygrywa!
Zwycięstwa nie można być jednak pewnym do samego końca, nawet, jeśli zapewniliśmy sobie jakąś nadwyżkę postaci. Nasz przeciwnik może mieć na ręku kilka nieprzyjemnych efektów i nawet bardzo starannie zebrana załoga może zostać w ciągu jednej rundy szybko wysłana skrzyni Davy Jones’a, przejść pod rozkazy innych kapitanów albo stać się niezdolna do służby. Nie dalej, jak kilka dni temu, w ostatniej chwili moich 11 postaci zostało (efektywnie) zredukowane do 7 i pomimo usilnych prób złożenia jeszcze kilku kamratów, pech i brak odpowiednich kart sprowadziły na mnie przegraną.
Zasada, dająca innym graczom pełną rundę na zatrzymanie nas w porcie jest czasem kwestionowana, gdyż pod koniec gry powtarza się — niestety — nużący cykl: Odpływam – wszyscy mnie zatrzymują — odbudowuję załogę, odpływam — wszyscy mnie zatrzymują… Z drugiej strony zmusza nas ona do przygotowania planów awaryjnych, a nie tylko liczenie na łut szczęścia, dzięki któremu moglibyśmy otrzymać dostatecznie wiele dobrych kart przed innymi i szybko złożyć załogę pozwalającą nam wygrać.
Jak widać, zasady są nieskomplikowane. Reguły łatwo wytłumaczyć nowym graczom i zacząć z miejsca grać, choć zajmuje trochę czasu omówienie kompletowania postaci. Niestety, nie będzie nam łatwo bez znajomości języka angielskiego. Skallywaggs mogę jednak polecić jako grę familijną, czy przyjemny przerywnik, zakąskę przed głównym daniem, ewentualnie coś na rozgrzanie mniej doświadczonych graczy. Nawet oporni nowicjusze powinni mieć małe opory widząc tak ładne obrazki.
Osobiście lubię Skallywaggs, choć tytuł ten jest małą pinasą, a nie potężnym galeonem. Nie możemy jej ani porównywać z żadną z dużych gier, nie możemy też porównywać z grami prostymi, ale opartymi na mocnych matematycznych podstawach. Skallywaggs nosi silne piętno amerykańskiego stylu. Jeśli nie lubimy gier zza oceanu albo nie przepadamy za kolekcjonerskimi grami karcianymi, do których Skallywaggs jest podobne, gra ta nie za bardzo nam się spodoba. Trochę za dużo zależy od szczęścia, strategie nie są nazbyt skomplikowane, punktacji czy dodatkowych liczników brak… Będące podstawą gry układanie postaci jest źródłem wszystkich uproszczeń rozgrywki i niewiele można na to poradzić. Tym niemniej jest to całkiem sympatyczna, choć może i faktycznie niezbyt wymagająca gra.
Autorzy świadomi pewnej familijności gry przygotowali też coś dla posiadaczy dzieci – w instrukcji znajdziemy zasady bardzo przypominającej Memory gry „Skuttle Nuts” i jej wariant dla maluchów „Skuttle Nuts Jr.” — niby nic, a cieszy.
Przyjemnym dodatkiem do gry jest towarzysząca jej starannie przygotowana strona internetowa, na której można znaleźć sporo różnych informacji, nie tylko marketingowych. Adres http://www.skallywaggs.com/ mogę polecić wszystkim, którzy chciałyby się dowiedzieć czegoś więcej o grze. Autorzy przygotowali dla nas nawet muzykę do szanty, którą możemy znaleźć na poszczególnych kartach gry i animację pozwalającą śpiewać ją niczym w klubie karaoke ;)
Plusy:
Bardzo wysoka jakość druku, grafiki i wykonania
Proste do wytłumaczenia zasady gry, czyniące grę przystępną dla początkujących
Atrakcje dla rodziców posiadających małoletnie pociechy
Minusy:
Pewna losowość – kto otrzyma na starcie lepsze karty, szybko zyskuje przewagę
Dla bardziej zaawansowanych graczy wadą będzie prostota
Brak polskiej wersji językowej
Nieco złożone wyjaśnianie zasad, pomimo, że są krótkie i napisane bardzo czytelnie
PS. Ostatni punkt na liście minusów dopisałem jako addendum do gotowego atykułu po niedawno rozegranej sesji z początkującymi — zapomniałem już, jakie początki ze Skallywaggs bywają trudne ;)
Ten artykuł został pierwotnie opublikowany w serwisie Gry-Planszowe.pl.
Wow, gierka się naprawdę fajnie prezentuje :) Tylko jak ją zdobyć?…
Nie bardzo rozumie jak mozna przyznac ujemne punkty dla gry z powodu braku polskiej wersji jezykowej. Przeciez to nie wina gry, tylko polskich wydawcow, ze tego nie wydaja. To tak jakby dawac punkty ujemne, za to, ze nie mozna dostac jakiegos tytulu w polsce …
Oczywiście, że można. Niektórym grom (np. szachy) brak polskiej wersji językowej zupełnie nie przeszkadza. W przypadku innych gier to będzie wada – dla niektórych bardzo duża, wręcz dyskwalifikująca. Czytelnicy recenzji powinni z niej się o tym dowiedzieć i moim zdaniem słusznie jest to podkreślone w podsumowaniu – w przypadku tej gry jest sporo informacji zapisanej na kartach i ta informacja jest istotna dla rozgrywki.
Mając troche nowych wrażeń przypomniałem sobie coś i zaktualizowałem minimalnie tekst ;)
Wydaje mi się, że jedynie użycie sformułowania „brak polskiej wersji językowej” może być nieco niefortunne, chodzi chyba raczej o coś, co Anglosasi nazywają „language dependence”.
Przytaczane szachy są bezwzględnie „language independent”, podczas gdy Skallywaggs już niekoniecznie…
Faktycznie, gier w polskiej wersji językowej mamy niewiele, ale gier, którym brak polskiej wersji zbytnio nie przeszkadza – całe mnóstwo.
Wersja językowa gry a jej „zależność językowa” to dla mnie jednak dwie różne sprawy, choć summa summarum sprowadzają się do jednego – przyjemnej gry bez słownika :o)
Co nie zmienia faktu, ze nie jest to jakis blad gry czy tez niedopatrzenie tworcow. Dlatego powinno sie napisac, ze aby cieszy sie gra trzeba znac angielski na jakims tam poziomie. A nie wrzucac to do minusow gry … Takie jest moje zdanie i bede przy nim obstawal ;)
Przypuszczalnie znasz anngielski, prawda? A gdyby tak gra była tylko po portugalsku? Język w grze stanowiłby istotną rolę a ty nie rozumiesz go ni w ząb. Wciąż uważasz, że informacja o tym, że gra nie jest niezależna językowo nie powinna znaleźć się w minusach?
Było nie było jest to minus z punktu widzenia polskiego gracza i jako taki powinien być odnotowany.
Zgadzam się. Dla niektórych może to być minus. A plusy i minusy to podsumowanie recenzji. W wielu recenzjach – nie tylko gier – czytałem część, a potem przechodziłem do podsumowania.
Dobrze że zostało to tam umieszczone (choć precyzyjniej byłoby jako minus podać konieczność znajomości języka w jakimś tam stopniu). Ci którzy ten język znają pomyślą „ach to dla mnie nie minus na szczęście” a inni poczują się ostrzeżeni.
Tak jak podanie „strasznie skomplikowane i zagmatwane zasady” jako minusa. Dla niektorych przecież to nie musi być minus… Ale warto wymienić :)
Macie racje, że trochę niefortunnie jest sformułowana uwaga o braku polskiej wersji językowej — następnym razem muszę napisać inaczej :)
Co do komplikacji zasad — rozróżniają one postaci kompletne (inaczej dopasowane, oryg.: matched) i aktywne (posiadające wyposażone w zasady karty od kompletu). I to rozóżnienie początkującym jak i mnie na początku w kółko się myli — ponieważ nie zawsze potrzeba wszystki kart składających się na postać np. Look out, aby móc korzystać z jej zasad specjalnych (ale potrzeba wszystkich, aby postać tę udpornić na jej „psucie”).
Te moje „skomplikowane zasady” to był tylko przykład – i to nie odnoszący się do Skallywaggs, tylko do recenzowania gier w ogóle :P
Tym niemniej do czasu opanowania kilku zdefiniowanych pojęć w Skallywaggs jest bałagan ;) poza tym trzeba opanować postacie — inaczej zagląda się we wszystko, co leży na stole. Potem dopiero robi się przyjemnie :)