Premiera polskiej wersji Spyfall od Rebela wreszcie za nami. Zupełnie nie wiem co mnie podkusiło, żeby wziąć tę grę do recenzji. Pewnie po trosze tekst Veridiany, a po trosze moje umiłowanie gier z motywem zdrajcy. Uwielbiam być „tym złym”. Jednak fantazja jest mi tak zupełnie obca, że np. taki Dixit już dawno opuścił moją kolekcję, przy Tajemniczym Domostwie nie potrafiłam niczego sensownego kojarzyć, Empatio zupełnie nie pobudziło mnie do współodczuwania a Tak, Mroczny Władco! sprawił, że zaczęłam omijać ten typ gier szerokim łukiem (nikt mnie nie przekona, że Story Cubes to wspaniała gra dla całej rodziny – bo zwyczajnie nie będzie miał ku temu okazji…)
Ale stało się. Wczoraj przyszła paczuszka.Wieczorem pracowicie porozdzielałam talie (trzeba było zrobić 30 małych talii po 8 kart – gorzej już być nie mogło, z trzech zafoliowanych talii tylko jedna była jako tako ułożona – zajęło mi to prawie cały wieczór wliczając w to poszukiwania „zagubionych” podczas tego rozdzielania kilku sztuk – ale w końcu udało się, choć na partyjkę czasu już nie starczyło).
Dzisiaj zatem, z instrukcją w ręku i ciężkim sercem (ale czegóż to a czegóż nie robi się dla szpiegowania) usiadłam za stołem i zaczęłam tłumaczyć zasady moim dzieciom i … babci. Koniec końców zagraliśmy jednak tylko w trzy osoby (męski potomek rodziny nie zdecydował się na snucie opowieści tudzież zadawanie pytań).
Pierwsza tura była katorgą. Mam zadać pytanie…. jakie??? o co spytać??? totalna pustka w głowie, ale … ale jakoś w końcu poszło. Każda kolejna szła już coraz lepiej. Powiem szczerze, że graliśmy dość długo (dawno przekroczyliśmy ustaloną wcześniej ilość tur) i nie mogliśmy się oderwać. Jeszcze jeden, ostatni raz….. no jeszcze jeden, ten już na pewno będzie ostatni….
O co tu chodzi? Każda osoba dostaje jedną kartę z wylosowanej talii – cały zespół trafia w określone tą talią miejsce. Wśród zespołu zawsze jest jeden szpieg – on jednak nie wie, gdzie trafił (jego karta nie przedstawia lokacji, tylko osobę szpiega). Celem szpiega jest zorientowanie się, gdzie się znajduje. Celem pozostałych osób – namierzenie kto jest szpiegiem.
Ta pierwsza partia została przez nas rozegrana w typowy, imprezowy sposób – bez punktacji ani sztywnego trzymania się zasad, za to z dużą dawką humoru. O punktacji rozpisywać się więc nie będę – generalnie punkty zdobywa ten, kto wygra (albo szpieg – jeśli uda mu się pozostać niewykrytym do końca 8 minutowej tury lub wcześniej odgadnie lokację , albo reszta zespołu). Za to muszę z zażenowaniem się przyznać, że najwięcej gadanego i najlepsze pomysły miała …. babcia ;)
Co mnie uderzyło w tej grze? Trzeba się jej nauczyć. Jedna partia wystarczy, ale jednak jest potrzebna – bo potrzeba przyswoić sobie miejsca występujące w grze. Rzut okiem na spis to trochę za mało. Bez tego szpieg sobie nie da rady – a każdy może być szpiegiem, nie licz na to, że los Cię ominie.
Tej gry trzeba się nauczyć jeszcze w innym aspekcie – nie jest łatwo zadać pytanie tak, aby przemycić informację o tym, że wiem, gdzie jestem, przy okazji czegoś się dowiedzieć a jednocześnie nie dać zbyt wielu wskazówek szpiegowi. Jeszcze trudniej jest być szpiegiem zadającym pytanie. Ale to wyzwanie, które mi się spodobało.
Po trzecie – na trzy osoby jest źle. Szpieg ma ostro pod górę. Właściwie bardzo dużo zależy od tego, czy osoba rozpoczynająca jest szpiegiem czy nie. Po pierwszym pytaniu często można już rzucić oskarżenie – jeśli ja mam kartę lokacji i gracz pytający/odpowiadający daje znać, że wie gdzie jest (i to się zgadza z moją wiedzą) – to właściwie wszystko jest już jasne. Ale mimo to (aż sama się dziwię) – grało nam się świetnie. Już się nie mogę doczekać kolejnych partii – tym razem na więcej osób. Wróżę jej świetlaną przyszłość gwoździa programu naszych imprezowo-planszówkowych wieczorów.
Chyba jednak wiem co mnie podkusiło, żeby recenzować tę grę – i na pewno nie była to logika ani znajomość własnej natury. Grunt to po prostu … kobieca intuicja :)