W dniach 8-10. września w Warszawie odbyła się impreza pod tytułem I Festiwal Popularnych Gier Towarzyskich Monopoly Warsaw Open 2006 organizowana przez SPGT „Mariasz”.
O planach organizacji takiej imprezy dowiedziałem się już w sierpniu zeszłego roku a wysłany wtedy list intencyjny robił niezłe wrażenie – mówił o ponad 20 tysiącach uczestników, wsparciu Polskiego Związku Szachowego i Polskiego Związku Brydża oraz wspominał o Anatoliju Karpowie czy Mistrzu Świata w Chińczyka… Zapaleni do pomysłu postanowiliśmy zorganizować na terenie imprezy Games Room – odpowiednik popularnego punktu programu wielu krajowych konwentów miłośników fantastyki.
Miesiące mijały a jakichkolwiek konkretnych informacji nie mogłem się jednak doczekać. Nie mogłem też nigdzie znaleźć żadnych reklam imprezy – mimo, iż patronat medialny objęły tak znane tytuły jak Życie Warszawy, radio PiN, Gazeta Studencka czy portal dla graczy kurnik.pl, a wśród sponsorów znalazło się Hasbro oraz Kompania Piwowarska. Witryna internetowa festiwalu prezentowała się kompletnie nieprofesjonalnie a znalezienie na niej jakichkolwiek informacji graniczyło z cudem. Dopiero na dwa dni przez imprezą znalazła się tam mapka oraz przede wszystkim rozpiska godzinowa rozgrywek.
Co ciekawe, do obsługi festiwalu została wynajęta firma public relations, która jak rozumiem, miała wspomóc jego reklamę. Było to dla mnie o tyle zaskakujące, że ani w sieci ani w samej Warszawie o imprezie w ogóle nie było słychać. Na dwa dni przed Warsaw Open na Ursynowie nie udało nam się znaleźć ani jednego plakatu, w żadnej ze znanych bezpłatnych gazet miejskich nie było wzmianki chociażby o koncertach będących teoretycznie częścią imprezy. Trudno mi wyobrazić sobie skąd organizatorzy spodziewali się 20,000 uczestników?
Impreza w założeniu miała być podzielona na dwie części. Pierwsza to publicznie dostępny festyn, w obrębie którego znaleźć się miały stoiska różnych wydawców, wystawy modelarskie, rozgrywki z mistrzami oraz występy zespołów muzycznych. Druga to rozgrywki turniejowe w kilkadziesiąt gier – m.in. tysiąca, kanastę, planowanie, chińczyka, Scrabble, Osadników z Catanu, itp. Wszystko miało odbywać się w jednym miejscu – wg pierwszych planów w nowoczesnej hali UCSiR warszawskiego osiedla Ursynów. Czas te plany jednak zweryfikował przez co dwie części festiwalu zostały rozdzielone. Festyn odbył się w parku Romana Kozłowskiego a rozgrywki turniejowe w zupełnie innym miejscu – oddalonej o półtora kilometra hali sportowej SGGW.
Taki podział okazał się gwoździem do trumny festiwalowej części imprezy. W parku Kozłowskiego, pomiędzy namiotami z piwkiem i kiełbaską, sceną oraz dużym namiotem wystawowym – przewinęło się przez całą sobotę może z 500 osób. Warto tu podkreślić słowo „przewinęło”, ponieważ zarówno brak atrakcji jak i pustki same w sobie, powodowały, że większość osób tylko przelotnie zawitała pod Kopą Cwila.
Teoretycznie w tej części miała się znaleźć większość atrakcji – wspaniałe stoiska największych polskich producentów gier, pokazy gier, rozgrywki z mistrzami. Organizatorzy jeszcze kilka tygodni wcześniej zapewniali mnie, iż Games Room będzie miał miejsce i stoliki na co najmniej 100 osób (czasami wspominano też o 100 stolikach) a do dyspozycji olbrzymi namiot o wymiarach 5×15 m. Jakież było nasze zdziwienie, gdy wraz z ekipą zaprzyjaźnionego warszawskiego sklepu Gryf dotarliśmy na miejsce i zobaczyliśmy, że namiot, owszem jest, ale mamy tam miejsce na postawienie może 6-8 stolików. Pozostałe miejsce było zajęte przez stoiska m.in. Hasbro, Granny, Imperium, Casinos Poland oraz co ciekawe – biura podróży Triada, jakiegoś sklepu papierniczego czy producenta napojów energetyzujących i kosmetyków. Trudno zgadnąć dla kogo taki mix został przygotowany.
Co gorsza, okazało się, że nie ma też żadnych stolików. Mimo, iż jeszcze kilka dni wcześniej upewniałem się, że zostaną dostarczone – to otrzymaliśmy do dyspozycji 3 (słownie trzy) szkolne ławki i ani jednego krzesła. Sytuacja była o tyle humorystyczna, że absolutnie nikt z organizatorów nie poczuwał się do żadnej odpowiedzialności – raz usłyszeliśmy, że „nie mam czasu”, innym razem, że „takie są warunki”… W zasadzie mogliśmy w tym momencie się już spakować, ale w końcu ktoś się nad nami ulitował i ponad godzinę po teoretycznym rozpoczęciu imprezy – otrzymaliśmy do dyspozycji w sumie 8 ławek i krzesła do nich. Z każdych dwóch ławek udało się zrobić stolik, co dało nam w sumie 4 stoliki do gry.
Jak się okazało – jednak nawet ta liczba była za duża… Na festynie ziało pustkami. Kompletny brak reklamy imprezy dał rezultaty jakich można było oczekiwać – zainteresowanie najwyżej osób z pobliskich kilku bloków. „Sztuczny tłok” robili stali bywalcy forum Gry-Planszowe.pl, którzy zjawili się aby pograć w gronie znajomych – do tego jednak naprawdę nie był im potrzebny żaden górnolotnie nazwany festiwal. Przez cały sobotni dzień w Games Roomie pojawiło się i zagrało może z 20 osób, których nie znam z forum czy konwentów. Poza nami, taki sam zawód spotkał też wystawców – nawet w miarę bogate stoisko Hasbro przez większość czasu było puste. Oczywiście, przy takiej frekwencji – podejrzewam, że występy kabaretów czy zespołów muzycznych były raczej porażką.
Około godziny 17:00 postanowiliśmy przenieść Games Room do hali SGGW, gdzie odbywały się rozgrywki turniejowe. Teoretycznie wejście na tę część imprezy było płatne (15 zł), jednak po pierwsze zdobycie plakietki nie było problemem (nikt nie sprawdzał nazwiska czy dowodu osobistego, wystarczy że poprosiłem w recepcji o trzy identyfikatory dla organizatorów), po drugie nie widziałem, aby ktokolwiek był zatrzymywany na wejściu. Wiele osób z Kopy Cwila przeniosło się razem z nami i beztrosko mogło poruszać się po hali.
Na miejscu zaś zebrało się według różnych szacunków od 300 do 500 graczy z całej Polski, rozgrywających turnieje w ulubione gry. O dziwo, najwięcej osób przyciągnęły wcale nie gry planszowe, a Mistrzostwa Polski w Magic: The Gathering oraz rozgrywki w Warhammera – pojawiło się na nich w sumie ponad 200 osób, a więc niemal połowa uczestników całej imprezy. Spośród gier planszowych największym zainteresowaniem cieszyli się chyba Osadnicy z Catanu – w turnieju wzięło udział 36 osób, w tym zeszłoroczny mistrz i vice-mistrz Polski. Te trzy turnieje są jednak organizowane co roku, niezależnie od festiwalu, a za ich reklamę i organizację odpowiedzialne były osoby, które robią to od lat.
Pozostałe gry zbierały od kilku do kilkunastu uczestników. W teoretycznie tytułowym turniej w Monopoly wzięło udział około 20 osób. Dosyć popularne było planowanie, za to zupełny brak odzewu graczy spotkał kanastę, chińczyka czy Carcassonne – na te tytuły brano często osoby z „łapanki”, najczęściej spośród tych, którzy odpadli na jakimś etapie ich ulubionej gry.
Można powiedzieć, że w stosunku do zapowiadanego przez organizatorów tysiąca graczy, w hali SGGW zebrała się nad wyraz skromna ich liczba. Z drugiej strony – kilkaset osób zainteresowanych grami, w jednym miejscu, jest jakimś tam sukcesem. Szkoda, że Games Room nie mieścił się tutaj od początku – być może zainteresowałby graczy pomiędzy rozgrywkami lub osoby im towarzyszące. Na pewno tutaj mogły się także znaleźć stoiska firm, które ulokowano nieszczęśliwie na Kopie Cwila – część z nich zresztą samorzutnie się przeniosła.
Bardzo dobrym pomysłem był catering na miejscu, który w cenie wejściówki pozwalał na zjedzenie przyzwoitego posiłku a spragnionych graczy częstował także kawą i herbatą. Czy jednak było to na tyle ważne, aby stosować wejściówki i ograniczać w ten sposób liczbę odwiedzających – nie potrafię powiedzieć. Wydaje mi się, że normalnie płatny obiad a za to większa liczba uczestników, byłyby dla imprezy o wiele lepsze.
Wrażenie psuły też większe i mniejsze błędy organizacyjne. A to brak jakiegos informatora czy chociażby ulotki z planem rozgrywek, brak jakiejkolwiek mapki (trudno wśród kilkuset stolików znaleźć ten z wybranym turniejem), często kiepski przepływ informacji. Czarę goryczy wielu uczestników przelała natomiast postawa organizatorów, którzy w niedzielę przeganiali graczy a nawet osoby dopingujące czy wisieli nad rozgrywającymi się finałami upewniając się, że o godzinie 12 wszyscy znikną z terenu imprezy. O tej godzinie rozpocząć się miał turniej VIP’ów, czyli aktorów, polityków itp. grających, jak to określił aroganckim tonem jeden z organizatorów, „w męskie gry”. Zniesmaczeni takim podejściem po finale Osadników z Catanu wynieśliśmy się z Monopoly Warsaw Open do Paradox Cafe, gdzie afmosfera była sympatyczniejsza a graczy wcale nie mniej.
W niedzielę, na Kopie Cwila, odbyło się też rozdanie nagród, w którym nie dane mi było uczestniczyć. Z tego co słyszałem brali w nim udział finaliści turniejów oraz zaledwie garstka widzów. Znając marną frekwencję części festynowej, trudno mi zgadnąć dlaczego rozdania nagród nie zrobiono jednak w hali SGGW, najlepiej wraz z tymi nieszczęsnymi VIPami… Jakie też było nasze zdziwienie, gdy finaliści Osadników pojawili się w Paradoxie z trofeami świadczącymi o dosyć swobodnym traktowaniu nazw gier planszowych…
Niestety, całą imprezę trzeba uznać za klapę. Przez cały czas jej trwania widać było, że zadanie kompletnie przerosło organizatorów. Mam wrażenie, że nawet twórcy stosunkowo niewielkich konwentów mają większe doświadczenie w organizacji – wiedzą co to informator, mapka, program, przynajmniej poprawna witryna internetowa. Na to wszystko nałożył się zupełny brak reklamy – podobno gdzieś w jakiejś gazecie był kiedyś artykuł, podobno w radiu PiN była audycja. Jednak działania PR mogą stanowić tylko wsparcie – najważniejsza jest najzwyklejsza na świecie promocja – zarówno online (witryna internetowa, bannery, linki z serwisów tematycznych i regionalnych) jak i offline (reklamy w prasie, radiu, plakaty). O ile część turniejową można ocenić jako względnie niezłą, o tyle festyn w parku Kozłowskiego trzeba nazwać kompromitacją. Wydaje mi się, że organizatorzy mają jeszcze sporo do nauczenia się – a czasu niewiele, ponieważ już zapowiedzieli organizację Warsaw Open 2007. Pozostaje mieć nadzieję, że tym razem wezmą się za to fachowcy.
Zapraszam też do lektury relacji z Monopoly Warsaw Open na blogu Games Fanatic.
Ten artykuł został pierwotnie opublikowany w serwisie Gry-Planszowe.pl.
powiem tak: nataniel w tym artykule jest dosyc laskawy
Może już lepiej niech nie robią Warsaw Open 2007… toż to arcy-ANTY-reklama :(
Widzę, że Nataniel mnie uprzedził, bo też spisałem swoje wrażenia i spostrzeżenia z tej imprezy, w celu zamieszczenia ich na tej stronie, ale jeszcze nie zdążyłem ich wysłać
Michale – relacji nigdy za wiele. Jako, ze duzo wiecej czasu ode mnie spedziles w czesci turniejowej (ktora byla lepsza), moze Twoj punkt widzenia bedzie bardziej optymistyczny.
To zdjęcie z „grą” Superfarmer to prowokacja :-). To nie byłem ja, tylko mój zły brat bliźniak :-).
A sama impreza? Nie wiedziałem, że już początek był tak feralny (ta historia z ławkami, których przez chwilę było za mało, ale to dlatego, że wielu regularnych bywalców naszych spotkań się zjawiło). Sama idea rozłączenia imprez zupełnie nietrafiona – ludzi z zewnątrz prawie w ogóle – firmy, które zapłaciły za stoiska powinny żądać zwrotu pieniędzy. Z tego co słyszałem to jednak nie było tak różowo z wejściem na SGGW – później po Waszych przenosinach organizatorzy czepiali się ludzi bez przepustek. W przyszłości lepiej robić normalny bufet i – uwaga! teraz będzie odkrywczy pomysł – rozdać uczestnikom żetony, za które za darmo mogą dostać obiad. Wtedy wszyscy wybrani dostaną jedzenie za darmo ,a reszta będzie mogła z nimi siedzieć. Będę na tyle szczodry, że zrzekam się wynagrodzenia za ten oryginalny i rewolucyjny system. :-)
Szczęście w nieszczęściu, że w nazwie imprezy jest Monopoly – wszelkie złe opinie spłyną na ten tytuł. Tylko koniec końców wyjdzię, że planszówki = bałagan, chaos i nikt nic nie wie…
Czy tę imprezę organizowało stowarzyszenie Mariasz? Oni za to odpowiadają? Bo to stawia w zupełnie innym świetle nasz powstały onegdaj pomysł prezentacji „naszych” gier u nich…
A ja liczę na szczery i pikantny opis Michała :-)… Żadnego słodzenia :-).
Hm, część turniejowa była bardzi przyzwoita. Wyżerka była smaczna, atmosfera przyjemna. Ludzi cała masa- wyglądało profesjonalnie.
Co prawda Catan leżał na uboczu i nikt z organizatorów głowy sobie nim nie zawracał ale to nawet lepiej- poradziliśmy sobie we własnym gronie.
Wkurzało tylko używanie syreny w celu uciszenia uczestników (rzecz się działa na hali sportowej)- tego typu wysiłki przynosiły oczywiście nędzny skutek :P.
DonSimon > nawet tak było przeciez, ze na obiad „zużywało się” specjalny bilecik – dlatego ja w ogole nie zrozumialem, dlaczego postronnym ludziom ktokolwiek utrudniał wejście.
Nas wyprosił jakiś agresywny gość. Na tyle obscesowo, że długo myślałem czy w ogóle chce mi się jechać tam w niedziele i obcować z chamstwem.
Mam nadzieję, że za rok, to Hasbro nie da sobie wcisnąć kitu przez Mariasza i pozwoli im tytułować imprezy nazwą swojego produktu. W turnirju Monopoly wzieły udział 24 osoby, czyli mnież niż w Osadników z Catanu, nie mówiąc już o Magicu.
Dla mnie ta impreza to totalna porażka. Wydaje mi się, że bywalcy Smolnej lepiej sami zorganizowaliby taki festyn. Nikt by nie pisał o 20 tysiącach widzów.
Nie bojmy sie prawdy. „Mariasz” kompletnie nie nadaje sie do organizowania czegokolwiek. Odkad uslyszalem o tym „tworze” mam tylko zle doswiadczenia. Dawno nie spotkalem sie z takim brakiem profesjonalizmu. Tego co soba reprezentuje „Mariasz” nie mozna nawet nazwac amatorszczyzna, poniewaz bylaby to obraza wszystkich amatorow.
Od samego poczatku jak uslyszalem kto bedzie organizatorem, czulem, ze to bedzie jedna wielka klapa. Jednak mialem nadzieje, ze sie myle. Niestety, okazalo sie, ze mialem racje.
„Mariaszowi” zycze dalszych sukcesow… w zajmowaniu sie grami w kosci. I lepiej bedzie dla wszystkich, jesli niczym wiecej nie bedzie sie zajmowal.
Szkoda, że wyszła z tej imprezy taka klapa. W Krakowie przynajmniej nas nie wyrzucali z lokalu, ba, nawet nie chcieli nas z niego wypuścić i pewien wydawca musiał oknem wyskakiwać :). Pomimo klęski Monopoly Warsaw Open i tak strasznie żałuję, że nie mogłem na nie przyjechać. Może na Planszówkon się uda.
Moją relację z imprezy można przeczytać na stronie
http://www.rost.com.pl/Relacja.htm
Bardzo fajna relacja Michale, duzo konkretniejsza od mojej w zakresie czesci turniejowej. Zaluje, ze nie moglem tam byc od poczatku. Smutne jest tez, ze organizatorzy przesuneli GR ze wzgledu na puste miejsce w namiocie, tymczasem mi wyjasniali, ze to przez wzglad na potrzebe zapewnienia dodatkowej ochrony na hali (tak aby nieplacacych oddzielic od placacych) oraz zapewnienia nam wiekszej frekwecji ludzi…
Co do Games Roomu słyszałem kilka różnych wersji. Hipoteza o zapełnieniu pustego miejsca pochodziła od jednego z wystawców i prezes Mariasza zdementował ja w rozmowie telefonicznej (powiedział, że puste miejsce zlikwidować mógł zmniejszając namiot)
Gdybym dobrze postawił drogi, to i tak bym nie wszedł do finału. Nie ma to absolutnie nic wspólnego z geografią.
Ciekaw jestem , Robercie , jakież to przykre doświadczenia masz z owym „po-tworem” o nazwie Mariasz? Nie kojarzę Cię z żadnym turniejem organizowanym przez nas do tej pory. Przyznaję, że MWO to była jedna wielka klapa, ale był to PIERWSZY tak duży festiwal organizowany przez nas. Moi koledzy-organizatorzy zdecydowanie na wyrost mówili o sukcesie , chociaż parę pozytywnych głosów na ten temat słyszałem. Nie masz pojęcia, jaką harówką była praca przy tym przedsięwzięciu a bezceremonialnie napadasz na nas. Popatrz na wypowiedź Nataniela. Też skrytykował całą imprezę, ale w sposób kulturalny i rzeczowy . I dlatego chylę przed nim czoła. Pokazał błędy bez zbytniej napastliwości. Tobie to wyszło troszkę mniej kulturalnie. Dlatego chciałbym się dowiedzieć, co takiego złego Mariasz uczynił Twojej osobie. Wtedy może zrozumiem Twój żal do nas. Tymczasem pozdrawiam – odpowiedzialny za część turniejową MWO – Kastor
Przypuszczam, że Rathi (bo to chyba o niego chodzi) wyrobił sobie negatywne zdanie o Mariaszu na podstawie wyglądu strony internetowej Stowarzyszenia i poziomu dyskusji na forum z tą stroną związanym.
Kastor mógł sie poczuć dotknięty, bo o ile imprezy jako całości za sukces uznać nie można, to do przebiegu turniejów (a to była działka Kastora) nie ma się co czepiać. Największy mankament w tym zakresie to niedobór zawodników w niektórych grach i oczywiście ceremonia wręczania nagród.
Michale, Robert napisał, że miał niepochlebne zdanie o MARIASZU wcześniej. Zanim się dowiedział o MWO.