Swego czasu naczytałem się wiele ciepłych słów o Pandemii. Kupiłem więc grę, kilka razy zagrałem – nie spodobała mi się, więc puściłem ją na najbliższym Manhandlu i o grze zapomniałem. Po jakimś czasie jednak znowu przeczytałem o niej kilka pochlebnych recenzji (m.in. świetny tekst Veridiany) i znowu dodałem do swojej wishlist. Ale, że lista życzeń od poprzedniego czasu sporo urosła, póki co nie dane było wrócić Pandemii do mojej kolekcji. Niemniej jednak okazji, aby pograć i zrecenzować jej kościaną wersję nie mogłem przegapić.
Oczywiście w Pandemic: Lekarstwo, podobnie jak w pierwowzorze, walczymy z grożącymi światu chorobami. W dalszym ciągu robimy to w trybie kooperacyjnym. Naszym celem jest odkrycie szczepionki na wszystkie choroby, nie dopuszczając jednocześnie do przekroczenia krytycznego poziomu zachorowań, niekontrolowanego rozprzestrzenienia się chorób, czy zarażenia zbyt dużej liczby osób. Do zmagań z wirusami może tym razem zasiąść aż pięciu naukowców (w podstawową wersję Pandemii mogło zagrać cztery osoby). Do gry powinny zasiąść osoby w wieku minimum 14 lat, a czas partii według pudełka wynosi 30 minut, choć ja tutaj rozrzut miałem spory – od 15 minut przy pechowych rzutach kości do 50 minut podczas zwycięskich potyczek.
Oblicze zagłady, czyli jak wyglądają zarazki
To, co na mnie w oryginalnej Pandemii zrobiło wizualnie największe wrażenie, to piękna klimatyczna plansza przedstawiająca mapę świata z potencjalnymi punktami zapalnymi nowych epidemii oraz małe przezroczyste znaczniki chorób. W kościanym Pandemicu niestety planszy ani znaczników już nie ma. Pierwsze zastąpiono plastykowym, dwuczęściowym kołem symbolizującym Centrum Badawcze, natomiast za znaczniki chorób robią tutaj różnokolorowe kości K6. Na Centrum Badawczym rozmieszczono skalę zachorowań oraz skalę rozprzestrzeniania się choróbsk, a do poruszania się po tychże skalach dostajemy dwie plastikowe strzykawki wbijane w zrobione na kole dziurki. Trochę to gadżeciarskie, aczkolwiek przyjemne i praktyczne. Wokół Centrum rozmieszczamy oznaczone cyferkami 1-6 tekturowe planszetki regionów, na których będzie dochodzić do zakażeń. Całość uzupełniają karty zdarzeń, pomocy i postaci, kości i pionki medyków i woreczek na kostki zarazków.
Mimo, że całość takiego wrażenia jak pierwowzór już nie robi, to trzeba pochwalić twórców za jakość wykonania elementów, która jest naprawdę przednia (jedyne z czym miałem problem, to woreczek, który na początku nie chciał się ściągać sznurkiem, a potem mi się jeszcze popruł). Na szczególne wyrazy uznania zasługują kości, zarówno te oznaczające choroby, jak i te, które odzwierciedlają zdolności bohaterów. Są po prostu śliczne.
Podręcznik do medycyny, czyli jak skutecznie leczyć
Po pierwszym przeczytaniu instrukcji zapamiętałem niewiele i dużo pojęć zaczęło mi się mylić. Przeczytałem ją więc drugi raz, a później jeszcze posiłkowałem się nią podczas pierwszej, samotnej partii. Teraz zastanawiam się, czy po prostu nie miałem aby złego dnia, bo po kilku partiach gra wydaje mi się dość prosta. A na pewno jest prosta, jeżeli w grupie grających znajduje się osoba, która już w Lekarstwo trochę pograła. Wtedy pozostali muszą tylko zapamiętać, co oznaczają poszczególne symbole na kościach i jak ich można użyć, lider (pojęcie umowne określające osobę doświadczoną w grze, a nie taką mówiącą innym, co mają robić) natomiast ogarnie „ruch gry” (czyli kiedy dochodzi do zakażenia regionów, kiedy wybucha epidemia, jak rozprzestrzeniają się choroby, itp.).
W skrócie, po rozłożeniu Pandemica ustawiamy nasze pionki na planszetce z numerem 1 (Ameryce Północnej), losujemy z woreczka i turlamy 12 kostek chorób, a wyrzucone wyniki rozstawiamy na odpowiadających im planszach. Teraz następują tury graczy. Mogą oni, w zależności od wyrzuconych na kościach postaci wyników, poruszyć się na sąsiedni obszar, przelecieć na dowolny rejon, wyleczyć chorobę lub pobrać próbkę z Centrum Badawczego. Niektórzy bohaterowie mogą skorzystać też z posiadanych przez siebie specjalnych zdolności. Poza turlaniem kostkami, gracze mogą przekazywać sobie zabezpieczone próbki albo próbować wynaleźć lekarstwo (o czym za chwilę).
Zdarza się, że na kościach postaci wypadnie symbol biohazardu. Takich kości nie możemy już przerzucać (inne możemy, jeżeli wyniki nam nie odpowiadają), a za każdy znacznik biohazardu przesuwamy strzykawkę na skali zachorowań, co niekiedy może doprowadzić do wybuchu epidemii. W czasie epidemii lub w trakcie zarażenia regionów gracze dobierają odpowiednią ilość kości z woreczka i dokładają kolejne choroby zgodnie z wyrzuconymi wynikami. Następnie sprawdzają, czy nie doszło do rozprzestrzeniania się choroby (ma to miejsce, gdy na jednym regionie znajduje się więcej niż trzy kości choroby jednego koloru). Gra pokonuje nas, jeżeli zbyt wiele razy nastąpiły kolejne zachorowania, choroba zbyt często się rozprzestrzeniała (któraś ze strzykawek na skali doszła do pola oznaczonego czaszką) albo w danej chwili choruje zbyt wielu ludzi (skończyły się kości w woreczku). My wygrywamy, kiedy wynajdziemy lekarstwa na wszystkie choroby (w tym celu któryś z graczy bierze w swoim ruchu posiadane przez siebie kostki jednego z rodzajów choroby, wcześniej zabezpieczone próbkami i rzuca nimi. Jeśli suma wyników na kostkach jest większa lub równa 13 oczek, lekarstwo udało się wynaleźć, niższy wynik oznacza porażkę i konieczność czekania do następnej tury).
„WSPÓLNYMI SIŁAMI ZWYCIĘŻYMY !”
Tym, czego się obawiałem w Lekarstwie, był balans zdolności postaci. W planszową Pandemię zagrałem jedynie 3 razy, we wszystkich przypadkach odnosząc dość łatwe zwycięstwo (w tym także na najtrudniejszym poziomie). O ile zmagania z chorobami według „suchych” zasad mogłyby wydawać się jeszcze dość trudne, to wykorzystanie zdolności specjalnych postaci dawały graczom dużą przewagę nad grą.
Z kolei w Pandemic: Lekarstwo do tej pory rozegrałem 7 partii, w różnych wariantach osobowych, w tym kilka razy samemu losując dwie postacie, nad którymi obejmę kontrolę.
Początkowo również tutaj zdolności, co najmniej niektórych postaci, wydawały mi się lekko „przegięte”, bo wynalezienie lekarstw na pierwsze choroby odbywało się błyskawicznie. Z czasem jednak akcja przyspieszyła, chorób (w tym tych uleczalnych) zaczęło przybywać w zastraszającym tempie, a ja musiałem wykazać więcej pokory, bo gra raz za razem nas pokonywała. Dość powiedzieć, że pierwszy sukces przyszedł dopiero w czwartej rozgrywce.
Wracając jednak do umiejętności postaci, to zdają się one być przyzwoicie zbalansowane, bo jeżeli któraś już posiada jakąś „supercechę”, to jest ona zrównoważona przez mniej lub bardziej widoczną przypadłość. Weźmy chociażby taką panią Naukowiec. Ma ona niebywale przydatną umiejętność pozwalającą na dodanie dwóch oczek do wyniku próby wynalezienia lekarstwa w regionie, w którym przebywa. Biedaczka cierpi jednak na aerofobię i może się przemieszczać co najwyżej statkiem pomiędzy sąsiednimi regionami, przez co dotarcie tam, gdzie akurat jest potrzebna, zajmie jej zazwyczaj dłuższą chwilę. Albo taka pani Ratownik. Ma ona siedem kostek, dzięki czemu może teoretycznie wykonać większą ilość akcji niż pozostali, ale więcej kostek to też zwiększone ryzyko wypadnięcia symbolu biohazardu i wzrostu poziomu zachorowań. Wszystkie postacie mają swoje zalety, ale każda będzie bezradna samemu. Kluczem do sukcesu jest więc współdziałanie, kooperacja (np. Logistyk może szybko podrzucić Naukowca tam, gdzie jest potrzebny za pomocą mostu powietrznego i to nawet w turze tego drugiego).
Skoro już przy kooperacji jesteśmy, to zahaczę temat „syndromu lidera”, czyli osoby, która zazwyczaj ma manierę mówić innym, co mają robić ze swoim ruchem „dla wspólnego dobra”. Moim zdaniem z syndromu lidera nie można czynić zarzutu. W ogóle uważam, że zjawisko to jest cechą, a nie wadą gier kooperacyjnych, z którą musimy się liczyć już na etapie zakupu produktu, natomiast jego wystąpienie nie zależy od danego co-opowego tytułu, lecz od towarzystwa, w którym gramy. U mnie w rozegranych partiach nieraz zdarzało mi się sugerować innemu graczowi rozwiązanie, w mojej opinii, lepsze niż planowane przez niego działanie, nierzadko jednak też sam dawałem się przekonać radom pozostałych współgraczy, co do sposobu rozegrania mojej kolejki. W żadnym momencie nie psuło mi to jednak radości z zabawy. Nikomu też nie przyszło do głowy obwiniać innego grającego o ostateczną porażkę na zasadzie: „gdybyś w trzecie turze poleciał do Afryki i oddał mi próbki tak, jak ci mówiłem, to byśmy nie przegrali”.
Jeżeli chodzi o losowości kościanej Pandemii, to nie da się ukryć, że ona występuje i to dosyć gęsto. Wszak gra opiera się przede wszystkim na rzutach kośćmi i to od ich wyników w głównej mierze zależy zarówno szybkość rozprzestrzeniania się chorób, jak i wzrost skali zachorowań. Mimo tego, kostki chorób zostały zaprojektowane tak, żeby gracze wiedzieli, chociaż mniej więcej, jakich rezultatów mogą się po nich spodziewać. I tak dla przykładu, kostka czarnej choroby posiada trzy ścianki z wynikiem 3 oczka i po jednej ściance z wynikami 4 i 5 oczek, a kostka z żółta chorobą ma dwie ścianki z 2 i 5 oczkami i jedną z wynikiem 4 (jedna ścianka na każdej z kostek, niezależnie od jej koloru, zarezerwowana jest dla symbolu krzyżyka). Jest to czytelnie graficznie rozrysowane na planszetkach regionów i nie ma potrzeby uczenia się możliwych wyników na pamięć, lub częstego zaglądania do instrukcji. Suma sumarum losowość w Lekarstwie jest pewnie większa niż w planszowej odpowiedniczce, jednak nie jest tak chaotyczna, żeby psuć wrażenia z zabawy.
W moich partiach wyraźnie odczułem natomiast zły balans niebezpieczeństw zagrażających graczom. Za każdym razem, kiedy ponosiliśmy porażkę, to jej przyczyną było zbyt częste rozprzestrzeniania się chorób, podczas gdy znaczniki poziomu zachorowań czy liczba chorujących były wówczas jeszcze na bezpiecznym, akceptowalnym poziomie. Najbardziej nieokiełznane jest ryzyko wzrostu poziomu zachorowań (wszak nie mamy żadnej kontroli nad tym, ile razy na rzuconych kostkach wypadnie znacznik biohazardu), jednak jego tor jest zdecydowanie dłuższy i dojście strzykawki do punktu oznaczającego przegraną zajmuje trochę czasu nawet przy wyjątkowo pechowych rzutach. Ryzyko rozprzestrzeniania się chorób, mimo że też zależy od wyników na rzuconych kostkach, jest łatwiejsze do przewidzenia, bo wiemy, w jakich miejscach ilość kostek zbliża się do poziomu krytycznego i tam możemy skierować nasze działania. Jednakże w tym przypadku tor dla strzykawki jest zdecydowanie krótszy i, jak pisałem, to jego ukończenie było przyczyną wszystkich naszych porażek. Najbardziej kontrolowanym ryzykiem jest liczba chorujących, gdyż ta zależy od ilości kostek w woreczku (jak te się wyczerpią – przegrywamy), więc jeśli widzimy, że kosteczki nam się kończą, kierujemy priorytety na uzupełnienie woreczka bądź to poprzez odrzucenie ich z Centrum Badawczego, bądź to poprzez kupno zdarzeń, za które płacimy kostkami.
Przechodząc do plusów powinienem zacząć od emocji, jakie dostarcza ta gra. Walcząc z chorobami niemal od początku aż do samego końca każdej partii czujemy klimat przytłaczającego nas zadania. Pierwsze szczęśliwe ruchy, szybkie wynalezienie szczepionki na jedną, może nawet dwie choroby wcale nie zwiastują końcowego sukcesu. Wirusy, nawet te uleczalne, szybko się namnarzają i zaczynają się rozprzestrzeniać na inne obszary, a strzykawki-znaczniki nieubłaganie zbliżają się do pola oznaczającego porażkę. Ledwo wyleczmy jakiś region, a zaraz pojawiają się tam nowe kostki i trzeba do niego wracać. A gdzie indziej wcale nie jest lepiej. Nie da się jednak wszędzie być i wszystkiemu zaradzić, a nawet najlepszy plan może pokrzyżować jedna kosteczka, uleczalnej prawie od samego początku partii, choroby. Zwycięstwa zawsze są niemal „o włos”. Tym bardziej cieszą. Cieszą też dlatego, że są osiągane wspólnym wysiłkiem całego zespołu. Każdy dokłada do niego swoją cegiełkę. Logistyk podrzuci gdzieś Sanitariusza, żeby ten skuteczniej wyleczył choroby, Badacz przekaże zabezpieczone próbki na odległość, a Naukowiec wzmocni siłę testów na wynalezienie lekarstwa. Każdy członek zespołu jest wartościowy, każdy ma swój wkład w sukces. Sukces, o który nareszcie nie jest łatwo.
Gra świetnie się skaluje we wszystkich przewidzianych przez twórców wariantach, a co ciekawe, sprawdza się też w rozgrywce samemu. Mniej członków załogi to oczywiście mniej umiejętności postaci do wykorzystania, ale też mniejsze ryzyko wybuchu epidemii czy zarażenia regionów, więcej osób to więcej zdolności specjalnych, ale też rzadsza możliwość z nich skorzystania (choć niektóre zdolności postaci można aktywować nawet poza ich turą).
Komu ostatecznie bym polecił Pandemic: Lekarstwo? Fanom planszowej Pandemii – na pewno, doświadczonym graczom rodzinnym (mającym na koncie choć kilka tytułów) – również, wielbicielom kościanek – oczywiście. Komu bym odradził? Miłośnikom gier euro, którzy nie trawią losowości, bo ta w oczywisty sposób dzięki kościom (którymi rzadko da się manipulować) tu występuje. Raczej początkującym planszówkowiczom, dla których byłaby to pierwsza lub druga gra w życiu – zasad do spamiętania jest całkiem sporo, więc tytuł ten idealnym gatewayem nie jest (no, chyba, że gracie z kimś, kto Lekarstwo już ograł i pamiętać będzie wszystkie zasady „ruchu gry”). Graczom nielubiącym lub nieumiejącym współpracować przy stole – sami gry nie wygrają, a zrażą do niej innych.
Mimo, że nowy Pandemic z pewnością nie jest ideałem, ja osobiście oceniam go dobrze. Nie trafiają do mnie argumenty o utraconym klimacie czy wyprutych emocjach. Wręcz przeciwnie, uważam, że klimat i emocje są całkiem spore, gra naprawdę wymaga współpracy, jest trudniejsza do wygrania od oryginału, każdy sukces rodzi się w bólach, a każda porażka powoduje we mnie chęć odegrania się. Czego więcej chcieć od dobrej gry kooperacyjnej?
Złożoność gry
(5/10):
Oprawa wizualna
(8/10):
Ogólna ocena
(7.5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.
Łukasz, musisz koniecznie spróbować pierwowzoru. my właśnie wróciliśmy do grania w Pandemię (z dodatkiem) po jakimś czasie i jest superancko :D
Właśnie próbowałem. Grałem 3 razy. Za każdym razem poszło nad wyraz łatwo (nawet na „hardzie”). Nawet zastanawiałem się czy źle nie gramy bo wszędzie piszą, że ciężko a tu szast-prast i po chorobach. W końcu oddałem, ale myślę czy by do tego tytułu nie wrócić :)
To na bank źle graliście, bo trzy razy pod rząd mieć niebywałe szczęście – niemożliwe :) pamiętasz, z czego składał się Wasz „hard”?
oj, niestety nie. Ze dwa lata już minęło. Sam się temu dziwiłem. W końcu uznałem, że postacie są zbyt przegięte
Potwierdzam słowa Veridiany, musi coś nie tak…. Ja w Pandemię notorycznie przegrywam. Zagraj ze mną a też przegrasz ;-)
Bardzo chętnie, jeżeli masz Pandemię.
Możemy też „kostkami porzucać”. Tu, przyznaję, jest naprawdę trudno :)