Dzisiaj bardzo, ale to bardzo spóźniona gra miesiąca, czyli najlepszy tytuł lutego. Spóźniona, bo i czasu było mało, a i odjazdowa wokół pogoda sprawia, że człowiek ma bździo w głowie i zapomina o niektórych sprawach. Niniejsza nagroda jest także ostatnią w dotychczasowej formie. Wkrótce nastąpią zmiany na Games Fanatic na tyle poważne, że będzie trzeba zmienić postać nagrody na odpowiedniejszą. Zresztą stała się już na tyle schematyczna, że towarzyszą jej wręcz humoreski, vide blog kapustki, choć trudno mi uwierzyć, że niektóre osoby odnajdują w bełkocie generowanym przez automat podobieństwa do naszych dywagacji :). Co by jednak nie mówić zmiany przydadzą się żeby nagroda miesiąca nie zarosła mchem, nie spróchniała do cna, ale była nadal czytana przez was z dużym zainteresowaniem. A przede wszystkim, żeby łatwiej było wam zwracać uwagę na tytuły wyróżniające się z całej masy produkcji pojawiających się na rynku. No to lecimy z Najlepszą Grą Lutego 2007:
bazik
Zaczęło się od wyjazdu na narty ze znajomymi 'piątkowymi’ – codziennie wieczorem graliśmy w tę samą 2-3 godzinną grę. W następne piątki również. Potem pokazałem grę znajomym wtorkowym, i do dziś gramy tylko w to. Ze znajomymi sobotnimi regularne granie się skończyło – córeczki się porodziły czy coś… Z regularnych grup została jeszcze firmowa środowo-czwartkowa – i choć ciągle gramy w różne rzeczy to coraz częściej spotykamy się w pozostałe dni zagrać w TĘ grę. GRA ma kwadryliony rozszerzeń, każde zmieniające reguły na tyle że sprawia wrażenie osobnej gry. Kupionych do niej mam wspólnie ze znajomym 15 różnych map, dostępnych na sieci czeka na wydrukowanie kolejne 5 z tych najciekawszych, jedna już wydrukowana i przetestowana. Zgłosiłem się nawet na testera nowych map, i mam za sobą kilka sesji testowych. (O różnicach w podejściu do testowania tu i przy moich wcześniejszych próbach z rodzimymi produkcjami mógłbym pisać dużo, tylko po co). Jednym słowem luty upłynął pod zdecydowanym znakiem jednej tylko gry. Age of Steam!
Folko
Luty jak wiadomo to krótki miesiąc. Prawdopodobnie to, oraz fakt, że Jacek i Marek mieli głowy zaprzątnięte innymi problemami doprowadziło, że informację o grze miesiąca wystawiamy w połowie marca. Takie małe Coś w domu potrafi poprzestawiać całą hierarchę… to w sumie dobrze. W najbliższych miesiącach prognozuję, że najlepszymi grami w danym okresie będą grzechotki, gryzaczki i inne zabawki zręcznościowe :D
U mnie w sumie nie jest inaczej. Grą miesiąca luty została zabawa w plastelinę! Mimo iż miesiąc jest krótszy od pozostałych, ja osobiście poznałem więcej gier niż czasami w ciągu dwu innych. Kilka pretendowało do tytułu, długo na czele plasowało się Evo, do momentu gdy do domu trafiła niepozorna paczuszka. Gdy Iza, moja żona zobaczyła zawartość, spojrzała na mnie z litością. Chyba wiem co pomyślała – ten mój stary już nie tylko gra, ale zaczyna się bawić jak dziecko. Głównym elementem gry jest plastelina. Barbarossa – bo tak nazywa się ta zabawa, zdobył zaszczytny tytuł Spiel des Jahres w 1988 roku. Jej autorem jest nie kto inny tylko Klaus Teuber. Osadnicy, jak nie raz pisałem, średnio mi się podobali, Barbarossę kupiłem z obowiązku, brakowało mi tej gry do artykułu o Niemieckiej Grze Roku.
Po przeczytaniu instrukcji, wiedziałem że coś jest nie tak. Mechanika wskazywała na ciekawą grę. Na czym ona polega? Gracze lepią po dwa (przy 4 osobach) przedmioty z plasteliny. Pozostali zgadują co zostało zrobione. Poruszają się po specjalnej planszy, na której są miejsca, które pozwalają dowiedzieć się z jakich liter składa się słowo przedstawiające nasze dzieło, ewentualnie zadać pytanie dotyczące przedmiotu. Co w tym odkrywczego? Prawie nic… najciekawszy element to punktacja, która jest tak skonstruowana, że najwięcej punktów zyskuje gracz który ulepi przedmiot nie za łatwy i nie za trudny do odgadnięcia!
Gra to kupa zabawy, szczególnie z dziećmi które popełniają błędy ortograficzne i odpowiadając na pytanie o literę, podają kompletnie nie pasującą :-D
Żałuję jedynie, że kupiłem wersję mniejszą – 4 osobową.
ja_n
W lutym rozegrałem zaledwie 15 gier. Ostanie chwile przed narodzinami Klary nie zostawiały mi wiele czasu na rozrywkę. Paulina miała syndrom wicia gniazdka i twardo wymagała ode mnie najwyższego zaangażowania w przygotowania do przyjęcia nowego członka rodziny. I bardzo dobrze robiła – dzięki temu mimo że dziewczę zrobiło nam niespodziankę i przyszło na świat nieco wcześniej niż myśleliśmy, byliśmy względnie gotowi. Ale ad meritum. W lutym liczbą rozgrywek wyróżnił się Traumfabrik. Aż 4 z 15 gier – spory procent. Drugie miejsce miał weteran gry miesiąca – Tichu. Jednak tym razem żadna z tych gier nie otrzymuje ode mnie tego tytułu. Spośród pozostałych 9 rozgrywanych w lutym gier wybieram tę, która spodobała mi się najbardziej. Wybieram Giganten, które poznałem na Planszówkonie. To znakomita gra i bardzo się cieszę że mogłem ją poznać. Po szczegóły muszę Was jednak odesłać do recenzji napisanej przez folko w pierwszym numerze ŚGP – córka mnie wzywa ;-).
Pancho
W lutym miała miejsce premiera dwóch bardzo ważnych na polskim rynku tytułów, w które udało mi się zagrać. Oba wypuszczone przez dwa inne wydawnictwa, ale autorstwa jednej osoby – Reinera Knizii. Mowa oczywiście o Przez Pustynię, wydanej przez Galaktę oraz Eufrat i Tygrys wydanym przez Lacertę. Obie produkcje bardzo dobre, wciągające i godne uwagi. Eufrat i Tygrys cenię trochę bardziej niż produkcje Galakty, ale nadal za mało jeszcze w niego pograłem, aby zdecydować się na uhonorowanie go nagrodą miesiąca. Poza polskimi debiutami miałem styczność z dużą ilością nowych dla mnie gier, niestety znów z braku czasu bawiłem się przy nich tylko w pojedynczych partiach. Tak było z Key Largo, Giganten, Java, Die Baumeister von Arkadia, Santy Anno, Ave Caesar czy Verflixxt nochmal. Na szczęście wreszcie w tym miesiącu pobawiłem się w grę, którą niezwykle cenię – w Shoguna. Tym samym sprawa jest bardzo prosta. Grą miesiąca staje się Shogun. Jest to jedna z najlepszych, jeżeli nie najlepsza pozycja łącząca Eurogrę z grami wojennymi. Ma niesamowitą grywalność, bardzo oryginalną oraz elegancką mechanikę i w ogóle można się o niej wypowiadać tylko w samych superlatywach. Problemem może być to, że dzisiaj ciężko ją dostać w polskich sklepach z powodu wyczerpania nakładu, ale jeżeli tylko znowu się pojawi to bierzcie ją bez zastanawiania się.
Zamierzam propagować Giganten w Warszawie dalej. Po kilku partiach dostrzegam jej wspaniałą mechanikę opartą na wielu wyborach ograniczonych do kilku wyjść. Gra nabiera wiekszego smaku w towarzystwie osób znajacych już grę i rozumiejących działające w niej mechanizmy. Wtedy wychodzi z niej prawdziwe cudo. Do tego pasuje mi klimat, ale jak mogłoby być inaczej, skoro pracuję w koncernie naftowym.