Pingwin buszuje wśród lasów poszukując fragmentów planszówki i jak co tydzień w 15 minut ucieka przed Zombie, a Veridiana jak przystało o tej Porze Roku dzielnie walczy z trawą o te nieliczne chwile, podczas których będzie mogła w Mistyczny sposób Terraformować ziemię oraz zgodnie z metodą Kanban dbać o efektywność pracy w fabryce samochodów.
Pingwin
To nie była stricte planszówka. W ostatnią sobotę miałam przyjemność brać udział w grze terenowej organizowanej przez Royal Rangers Polska 10 szczep w Warszawie oraz szkołę Samuel. I nie byłoby w tym nic szczególnego – jak zwykle w takich przypadkach pomykamy od punktu do punktu szukając wskazówek i rozwiązując zadania – gdyby nie była zorganizowana w formie… planszówki. Takiej najprostszej z najprostszych – rzuć kostką i przesuń pionek. Ale co to była za frajda! Bo najpierw musieliśmy sami zrobić sobie pionki :-) A potem rzucaliśmy kostką rozmiarów co najmniej piłki lekarskiej znanej z lekcji W-F i ganialiśmy po lesie w poszukiwaniu numerków, na których nasz pion się zatrzymał. Ale i to nie wszystko, bo zanim dotarliśmy do punktu, w którym czekało na nas pytanie – trzeba było nauczyć się odnalezionego symbolu na pamięć aby go poprawnie odrysować otwierając sobie tym samym drogę do dalszego zaliczenia zadania. Rzecz jasna – nie była to stricte gra planszowa, zaś jak na terenową grę zawierała dość pokaźną dawkę losowości – jedni bowiem po drodze do mety wyrzucali jedynki i dwójki, podczas gdy drugim szczęściło się w piątkach i szóstkach. Ale pomysł mnie zaskoczył i się spodobał. Jeśli do tego dodać atmosferę gorączkowych poszukiwań (widzieliście 15-tkę? – tak, jest za wami! A wy wydzieliście 21?) i morze dobrej zabawy to morał z tego płynie taki: patrz w lusterka, planszówki są wszędzie!
A poza tym ogrywałam jak zwykle szybkie karcianki – Niet!, o którym jeszcze dzisiaj przeczytacie, W cieniu tronu, które coraz bardziej mi się podoba (tu TRZEBA grać agresywnie, bo inaczej z gry zrobią się flaki z olejem!) oraz nieśmiertelne Zombie 15′, które nie przestają mnie zaskakiwać. Zombie to tytuł tyleż samo wkurzający co fascynujący. Niezmiernie denerwujący jest setup gry. Myślisz, że Zombie 15′ to gra na 15 minut? Nic bardziej błędnego. Drugie 15 minut a może nawet dłużej będziesz przygotowywał grę – i to też pod warunkiem, że wszyscy gracze grę znają i podzielicie się obowiązkami. No ale potem to już się zaczyna niezła jazda… tylko, że … po 15 minutach czeka cię kolejna zmiana scenariusza… no chyba, że nie uda się wam go przejść i gracie ten sam scenariusz jeszcze raz. I to jest ten paradoksalny moment, w którym cieszysz się z przegranej ;)
Veridiana
Głównym punktem weekendu w górach okazała się walka z trawą. Wysoką trawą. Konkretnie wokół domu. Ale gdzieś tam pomiędzy jednym warkotem kosiarki a drugim znaleźliśmy trochę czasu, aby zagrać w ułamek gier, które ze sobą zabraliśmy. (Rozsądek mówił, że ilość poszerza nam tylko wybór, ale serce i tak płakało, że nie gramy w nie wszystkie.)
Na pierwsze ogień, na świeży umysł z samego rana, poszedł Kanban. Trzecie podejście. I znowu przegrałam (wygrał kolega, który grał pierwszy raz). Ale bardzo mi się ta gra Vitala Lacerdy podoba, pomimo tego, że koledzy marudzą nad nieintuicyjnym systemem punktowania projektów, którego nie potrafią zapamiętać. Ja, pomimo tego, że potrafię – nie umiem sobie o te punkty zadbać. W tej ostatniej rozgrywce wystarczyło tylko wziąć czarny samochodzik z toru i odblokować wszystkie czarne projekty. Ale cóż, w dziale innowacji zachłannie postawiłam się na dalszym polu akcji z 3 dniówkami, a kolega na bliższym z dwoma i eldorado poszło się paść…
Gra ma według mnie niesamowity potencjał i z każdą partią na pewno będzie zyskiwała. Zasady suma summarum nie są trudne, ale łatwo zapomnieć o jakichś drobiazgach. Natomiast możliwości punktowania jest wiele, ale o żadne nie jest łatwo, więc nie jest to typowa sałatka punktowa. Na szczęście wyklarowała nam się już pewna wizja, co opłaca się robić (np. nabić sobie szybko trochę nadgodzin na torze, żeby Sandra miała co punktować). Poza tym postać Sandry wprowadza jakiś taki mocno spersonalizowany element faktycznej firmowej walki o względy szefowej.
Spośród wszystkich gier pana VL Kanban podoba mi się na razie najbardziej. Zarówno mechanicznie jak i tematycznie. The Gallerist (późniejszy chronologicznie) też mi się bardzo podobał, ale grałam tylko raz i temat kolekcjonowania dzieł sztuki na pewno mniej mnie kręci niż praca w fabryce samochodów ;) Ale tak naprawdę, obie gry znam mało i na porównania, mam nadzieję przyjdzie jeszcze czas i okazja. Inne gry też lubię (Vihnos, CO2), ale na razie Kanban przypasował mi najbardziej. Jak się jeszcze nauczę wygrywać, to już będzie bajka.
Podczas wyjazdu odświeżyliśmy też sobie Pory Roku z dodatkami. I każdorazowo, podczas partii, przypominam sobie, jaka to fajna karcianka. Z pozoru lekka, pierwsze dwa lata biegną szybko, ale trzeci rok nagle zwalnia i zaczyna się kombinowanie, żeby upchać wszystkie karty na stole i przepchnąć jeszcze do kogoś Onyska ;) Naprawdę, pozory mylą i Pory Roku to pełnoprawna mięsista gra karciana, tylko że z cukierkowatą otoczką.
Na uwagę zasługuje jeszcze partia w Terrę Mysticę. Partia na procentach, podczas której nie złamano żadnych zasad, a ambicje były nadal wysokie, ale bezkonkurencyjne i tak okazały się Niziołki w wersji czeskiej. „Pulcici” zdominowały rozgrywkę do tego stopnia, że słabo pamiętam wynik, natomiast bardzo dobrze spazmatyczny atak śmiechu. Tym samym wyjazd uważam za bardzo udany :)