Stare, ale jare – chciałoby się rzucić znane powiedzenie, patrząc na dzisiejsze zachwyty reprezentantów Redakcji. Ginet odkrywa niepozorną grę nie-niepozornego doktora sprzed 17 lat (!), która tak jak aktorzy Hollywoodu nigdy się nie starzeje, a Veridiana odkrywa bogactwo antycznego świata kilkunastu cudów oraz pewnego, też nie nowego, hotelu… (Przynajmniej przestała dziewczyna zanudzać o Innowacjach). Reszta redakcji zaś zapracowana, albo wciąż byczy się na wakacjach ;)
Ginet
Jakiś czas temu zagrałem w bardzo przyjemnego fillerka od dra Knizii, czyli Money. Jest to mała karcianka typu set collection, w której manipulujemy walutami rożnych krajów, tak żeby na koniec posiadać jak największą nominowaną wartość pieniędzy z jednego lub kilku krajów (przy czym np. wartość punktowa rubli i dolarów jest dokładnie taka sama).
Na początek każdy z graczy dobiera startową rękę składająca się z 6 banknotów (kart). Każdy gracz otrzymuje też bezwartościową kartę gazety, która służy do blefowania. Na koniec bank wystawia swoją ofertę, czyli dwa zestawy po cztery karty (wszystko odbywa się losowo, więc zarówno w ofercie banku jak i na ręce graczy znajdą się zapewne waluty różnych państw).
Po przyjrzeniu się ofercie banku każdy gracz w tajemnicy wybiera swoją propozycję, po czym wszystkie karty zostają jednocześnie odkryte. Osoba, która dała największą nominalną wartość pieniędzy zaczyna, następnie tura przechodzi na osobę, która zaproponowała drugą w kolejności sumę pieniędzy, i tak do gracza, który zaoferował najmniej. W swoim ruchu aktywny gracz może wymienić wszystkie zaproponowane przez siebie pieniądze z jedną z dwóch ofert banku lub z kartami wyłożonymi przez innego gracza, albo dobrać leżące przed nim karty z powrotem na rękę. Po wykonaniu tury przez wszystkich graczy, oferty banku są uzupełniane do minimum czterech kart po każdej stronie decku i zaczyna się nowa runda. Gramy tak do wyczerpania stosu kart z banku.
Na koniec podliczamy wartość każdej ze zgromadzonych walut osobno. Jeżeli suma pieniędzy w danej walucie jest mniejsza niż 200, od osiągniętego wyniku odejmujemy 100 punktów (nie ma punktów ujemnych). Jeżeli w danej walucie mamy 200 lub więcej, nie ponosimy żadnej kary przy punktowaniu. Dodatkowe punkty (po 100) dostajemy za zgromadzone setu 3 kart o wartości 20 lub 30 w jednej walucie oraz za występujące niekiedy w kartach monety kolekcjonerskie (każda warta jest 10). Wygrywa oczywiście gracz, który uzbierał najwięcej punktów.
Money jest szybką i radosną chwilóweczką z elementami interakcji, blefu i przewidywania, która przypomina mi całkiem udaną krzyżówkę Na sprzedaż, Kapitana Sknery i Demoludów. Polecam zerknąć na ten tytuł, jeżeli brakuje Wam w kolekcji dobrego fillerka.
Veridiana
7 Cudów Świata ze wszystkimi dodatkami
Wiem, że obecnie świat zagrywa się dwuosobową wersją tego hitu. Ale ja miałam ostatnio przyjemność po raz pierwszy zagrać ze wszystkimi dodatkami naraz, w tym dodatek Babel po raz pierwszy. Wcześniej nie widziałam go na oczy.
Euforia podstawką 7 Cudów Świata minęła mi już dawno. Powiew świeżości opadł, a pod nim została fajna, ale tylko fajna gra karciana. Częściej wspominamy ją przy okazji tłumaczenia innych gier: „Najpierw dobieramy karty w drafcie, jak w Siedmiu Cudach” niż wyciągamy na stół. Ale mamy w klubie zagorzałego fana, który zaopatrzony jest we wszystkie części: Liderzy, Miasta, Babel plus dodatkowe plansze i inne, nomen omen, cuda – wianki.
Muszę powiedzieć, że gra w „cudowny” komplet była bardzo interesująca. Trzeba uważać nie tylko na różnorakie działania kart z dodatków, ale przede wszystkim na dodatkowy mechanizm Wieży Babel. W skrócie dodatki przedstawiają się następująco:
– Liderzy: na początku gry draftujemy czterech liderów i na początku każdej epoki możemy jednego z nich zagrać (jak każdą inną kartę, czyli na stół, pod cud, lub na odrzut). Jeśli lidera zagramy na stół, to działa nam już do końca gry ze swoją specjalną umiejętnością. Problem w tym, że wystawienie go kosztuje.
– Miasta: tutaj mamy flotę czarnych kart, które bardzo często wprowadzają wredny efekt dla przeciwników, np. w postaci odrzucenia określonej kwoty pieniędzy.
– Babel: Ten dodatek nie wprowadza chyba nowych kart (przynajmniej nie zauważyłam), ale wprowadza w zamian dwie duże mechaniki. Po pierwsze gracze mogą w trakcie każdej epoki budować wspólnie jeden tzw. wielki projekt. Podejmując określone działanie (przykładowo: wystawienie karty konkretnego koloru z dopłatą w surowcach lub monetach), gracz pobiera z karty wielkiego projektu drewnianą sakiewkę (jakkolwiek nielogicznie to brzmi). Jeśli w trakcie epoki gracze pobiorą wszystkie sakiewki, to projekt został wybudowany i wszyscy gracze z sakiewkami otrzymują wskazany na nim bonus. Jeśli jednak projekt się nie ufunduje, to wszyscy gracze, którzy nie mają sakiewki, otrzymują wskazaną karę. Świetny, po części psychologiczny, aspekt gry. Tylko że niektóre bonusy i kary były jakieś słabe i w jednej epoce nikt się nie kwapił z sięgnięciem po sakiewkę.
Druga część dodatku Babel nawiązuje do tytułowej budowli. Ponownie na zasadach draftu wybieramy przed rozgrywką 3 specjalne płytki. Zawierają one zmiany do zasad gry. W trakcie epoki gracz może odrzucić kartę, aby wyłożyć jedną z płytek na projekt budowy Wieży Babel i wprowadzić zmianę w zasadach, np. polegającą na dodatkowej opłacie za wystawianie określonych kart, podrożeniu kupowanych od sąsiadów surowców itp. Najfajniejsze w płytkach jest to, że układa się je w kółko mieszczące 4 płytki. Gdy ktoś wystawi piątą, zakrywa tę, która była wystawiona jako pierwsza itd. W sumie, od pewnego momentu zawsze widoczne są cztery płytki i trzeba pamiętać o wprowadzanych przez nie zmianach. Ponadto, za każdą wystawioną płytkę gracze otrzymują na koniec gry dodatkowe punkty (na zachętę)
Podsumowując, dodatki do 7 Cudów (gdzie każdy oczywiście wprowadza także nowe cuda) świetnie urozmaicają grę. Nie są przylepione na siłę, ze wszystkich się korzysta, wprowadzają dodatkowe elementy wyboru. Naprawdę miło było odświeżyć sobie ten tytuł i to w takiej bogatej formie.
W domu zagrywamy się jednak ostatnio (znowu) w Grand Austria Hotel. Dlaczego do tego tytułu wracam? Bo z każdą rozgrywką doceniam go bardziej. Jeśli każdą naszą partię wygrywa ta sama osoba, to znaczy, że gra nijak nie zależy od losu (pomimo obecności kostek), ale od umiejętności. I to zaczęło mnie w niej fascynować. Ja wiem, że to obnaża u mnie brak owych zdolności, ale motywacja zamiast spadać, tylko mi rośnie.
Z czasem środek ciężkości przeniósł się u nas na wyścig o spełnienie celów z kart (A, B, C). Kto jako pierwszy spełni taki cel otrzymuje 15 pkt, druga osoba 10 pkt., trzecia 5 pkt. Przy trzech takich celach można pokusić się o zdobycz 45 pkt. co przy równoczesnym grzechu zaniedbania przez oponentów daje ogromną przewagę. Ponadto w grze należy brać pod uwagę wiele czynników i w zależności od owych kart celów i sposobu gry współgraczy, elastycznie dostosowywać strategię. I nasuwa mi się ostatnio wniosek, że dużo bardziej elastycznie niż w innych grach.
Gra, jak mało która, nagradza za dobrze zaplanowany łańcuszek zdarzeń. Przypadkowe zagrania, rzucanie się na dużą liczbę kostek, krótkowzroczność w planowaniu – to się w Hotelu nie sprawdzi. Ta gra posiada większy potencjał niż przy pierwszych kilkunastu nawet rozgrywkach może się wydawać. I ja wpadłam wpierw w tę pułapkę pozorów, aby teraz wpaść w jej sidła :)
Zapomniałem dodać, że niedługo w sklepach pojawi się polska edycja gry Money. Szczegóły już wkrótce :)