Noc spowiła ulicę nieprzeniknioną ciemnością. Miasto powoli układało się do snu. Co chwile światło z kolejnych okien szykowało się do zbawiennego odpoczynku. Ktoś jeszcze przeklinał swój los, innemu rozsypały się z trudem zebrane puszki, a tamten szybkim krokiem udawał, że ktoś na niego czeka. Z niecierpliwością nasłuchiwałem wycia policyjnej syreny, która dopełniłaby obrazu tej scenerii wyjętej z taniego kryminału. Oprócz niej brakowało tylko deszczu i kota, niby przypadkowo, przewracającego pustą puszkę. Zderzenie aluminium z betonem zawsze zwiastuje kłopoty. Jednak w przeciwieństwie do klasycznego bohatera kryminalnych perypetii nie targały mną wątpliwości, niejasne przeczucia czy strach przed nadchodzącym losem. Dobrze wiedziałem jak się tu znalazłem i po co tu jestem. W życiu nie zdarzają się niespodziewane zwroty akcji, wszystko zmierza od punktu A do punktu B. Robota, i zapłata. Proste i przejrzyste. A i B. Rezygnowanie z ewentualnych C, D, E pozwoliło mi na tak długie utrzymanie się w branży. Chociaż ten wieczór nadszarpnął i moją anielską cierpliwość. Nie pamiętam ile czekaliśmy – 2 godziny, 3 godziny? Milczenie nie potrzebuje żadnej miary. Grubas policzył już chyba wszystkie płytki chodnikowe. Kobieta nerwowo odpalała papierosa za papierosem. Tępym wzrokiem patrzyłem na nasze wymuszone zgromadzenie. Wcale nie wyglądaliśmy podejrzanie. Od zainteresowania policji ratowało nas tylko to, że przedstawialiśmy się zbyt stereotypowo, aby być prawdziwymi złoczyńcami. Z tych literackich przemyśleń wyrwał mnie odgłos zbliżających się kroków. Angelo pozdrowił nas szerokim uśmiechem. Nie miałem jednak ochoty na serdeczności, więc wypaliłem bez zbędnych wyjaśnień:
– Gdzie są walizki?
– Spokojnie Giuseppe. Wszystko jest gotowe na miejscu. Każdy bierze co jego i za 15 minut jesteśmy w swoich cieplutkich łóżeczkach!
Ktoś jednak domagał się szerszych wyjaśnień.
– A Mario? Nie czekamy na niego? – wycedziła kobieta pomiędzy jednym a drugim dymkiem.
Chociaż znam Angelo od dawna to taki błysk w oku widziałem u niego po raz pierwszy.
– Ala… Mario is dead. Mario is dead.
Nie blefuj! od FoxGames składa się z kilku dobrze znanych klisz. Włoscy gangsterzy, podział łupów, miliony ukryte w walizkach. Sposoby prowadzenia rozgrywki również należą do repertuaru dobrze znanego graczom – rzut kostką, blef, przewidywanie, negocjacje nad stołem. Nie ma tutaj ani fajerwerków wizualnych ani nowatorskiego podejścia do mechaniki gry. Wszystko smakuje jak schabowy kupowany od lat w tej samej knajpce na rogu. I dlatego działa. Możemy mieć bardziej wyszukane gusta, ale skuszenie się na schabowego nigdy nie jest ujmą.
Zapoznanie się z zasadami Nie blefuj! nie powinno zająć więcej niż 5 minut. Każdy gangster zaczyna z 9 kartami walizek. Rzut kością decyduje o tym, komu zaoferujemy nasze ciężko zarobione pieniądze (lub mozolnie pocięte gazety). Kładziemy karty rewersem do góry i czekamy na decyzję. Wspólnik zbrodni albo obdarzy nas zaufaniem albo wystawi naszą hojność na próbę, gdy zajrzy do zaoferowanych walizek i rzuci kostką, wzywając na pomoc szczęście. Jeśli wynik na kostce będzie niższy od liczby milionów w walizkach to nieufny gracz musi zapłacić tyle dolarów, ile znajdowało się w walizkach. Na pocieszenie pobiera jedną kartę z banku Przy równym wyniku wylosowany gracz zabiera wszystkie walizki. Wyższy wynik wymusza dołożenie jeszcze jednej zakrytej karty przez oferującego. I ponownie można się zgodzić lub nie. Kolejny raz kości idą w ruch… W następnej rundzie inny mafioso będzie miał szansę zdobyć trochę szmalu. Królem zbrodni zostaje ten kto jako pierwszy uzbierał 25 milionów. W razie kiepskich negocjacji koniec rozgrywki następuje wraz z dobraniem ostatniej karty z banku, przy czym dalej wygrywa najbogatszy. Tych kilka reguł wystarczy, aby wkroczyć na drogę kłamstwa, oszustwa i zawiedzionego zaufania.
Jakżeby inaczej! Stary, zatęchły pokój. Okna zabite dechami. Dobra, biorę co moje i wychodzę. Ręka szybko zacisnęła się na uchwycie walizki. Widziałem już zamykające się za mną drzwi. Niestety, do akcji wkroczyła bezlitosna zabójczyni prostoty – wątpliwość. Wystarczyło jedno pytanie, aby zakłócić spokój. Wypowiedziane niby przypadkiem, niby od niechcenia.
– Czy na pewno wszystko się zgadza?
Psia kość. I tak w prostym planie pojawiło się niepozorne, małe C. Musiałem zapalić papierosa i pomyśleć nad jakąś ciętą ripostą. Kiepsko u mnie z błyskotliwymi odpowiedziami. Zamiast tego po głowie chodziło mi zdanie znane każdemu gangsterowi nie szukającemu zwady: I tak zaczęły się wszystkie moje kłopoty.
W Nie blefuj! przyjemność płynąca z rozgrywki zależy w dużej mierze od osób, które zasiądą z nami do stołu. Bez graczy lubujących się w blefowaniu gra zmienia się w bardzo losową turlankę. Emocje wyparowują, a nas przestają interesować dolary w walizkach. Na współgraczach spoczywa odpowiedzialność za całą dynamikę rozgrywki. A także jej klimat. Od nas zależy czy będziemy nerwowo stukać palcami o stół bądź sypać żartami, dekoncentrując przeciwników. Jest to tytuł, gdzie więcej dzieje się nad stołem niż na stole. Chociaż właściwy pojedynek rozgrywa się pomiędzy dwoma graczami związanymi wynikiem rzutu kostką to nic nie stoi na przeszkodzie, aby zawierać nietrwałe sojusze i rozdawać obietnice bez pokrycia. Pomimo zastosowania prostych rozwiązań, przy odpowiednich graczach, sprawdzanie walizek może wywołać drżenie rąk lub szybsze bicie serca. A za zawiedzione zaufanie zdołamy odegrać się podczas następnej partii. Gangsterskie porachunki należy załatwiać prędko i sprawnie. Nie blefuj! jest na tyle szybkim tytułem, że cierpi na syndrom jeszcze jednej partii. Zemsta najlepiej smakuje na szybko.
W świecie oszustw nie istnieją roboty bez skaz. O wiele większą frajdę sprawiają machlojki w większym gronie niż w sugerowanym, podstawowym składzie dwóch osób. Dogadywanie się z jedną osobą nie jest tak interesujące jak wykiwanie 5 przyjaciół. Nie warto siadać do Nie blefuj w mniej niż 4-6 osób. To jak schabowy bez surówki. Rzekomo jest jakiś smak, ale to jednak nie to samo. Nie należy również zapominać o wszechobecnej losowości. Wprawdzie jest to element konieczny dla tak skonstruowanego tytułu, ale niekiedy może ona zniszczyć misternie konstruowane układy nad stołem, stanowiące centralny składnik Nie blefuj! Na nic pakty, skoro przez niefortunne rzuty nie możemy wejść w interakcje z wybranymi graczami. Owszem rozwiązaniem jest zmiana sojuszników/wrogów. Tyle tylko, że do wygranej nie jest konieczne tylko i wyłącznie dobre przewidywanie zagrań przeciwników, lecz także dobry wynik na kostce. Nawet gdy wiemy kto oszukuje, zły rzut wymusza na nas oddanie ciężko zebranych walizek. Podobno w świecie przekrętów raz na wozie raz pod wozem, niezależenie od czynów, przebiegłości oraz inteligencji.
Żona mnie zabije. Znów będę musiał oddać płaszcz do pralni. Nie było tak prosto jak przypuszczałem. Chyba A i B to nie zawsze tak dobrana para jak myślałem. W tym mieście nawet stary wyga musi brać pod uwagę wszystkie ewentualności.
Siła Nie Blefuj! tkwi w klarownych zasadach i prostocie rozgrywki. Świetnie napisana instrukcja pozwala od razu zasiąść do gry. Osoby stroniące od współczesny gier planszowych szybko odnajdą się w przestępczym światku. Nie Blefuj! sprawdzi się jako przerywnik od cięższych tytułów lub zajmie nam chwilę, kiedy nie dysponujemy zbyt dużą ilością czasu. W dużych ilościach i jako główne danie może być niestrawny. Codzienne pałaszowanie schabowego także nie wpłynie dobrze na nasze kubki smakowe. Gracze bez umiejętności blefowania oraz cierpiący na nieuleczalną alergię na losowość mogą podarować sobie mafijne porachunki. Jednak kiedy ktoś podczas imprezy znów zaproponuje Mafie warto mieć na podorędziu Nie blefuj! I smaczniejsze i bardziej emocjonujące a i rozgrywka nie taka banalna jak wygląda na pierwszy rzut oka, po pobieżnym przeczytaniu zasad.
Od Redakcji:
Powyższa recenzja zwyciężyła w konkursie Grudniowa Wyprawa na Biegun
Grę Nie blefuj! kupisz w sklepie