Ewolucja, mutacje, geny, chromosomy – ta tematyka od wielu lat w niewyjaśniony sposób przyciąga mnie i pociąga, choć bynajmniej nie jestem w niej ekspertem ani nie mam z nią do czynienia na co dzień. Bardzo niewiele było zatem potrzeba, by gra Chromosome zwróciła na siebie moją uwagę i wywołała graniczącą z koniecznością chęć poznania i zbadania tej nowej pozycji. Mutujące mikroby na odizolowanej stacji badawczej? Modyfikacja organizmów podczas rozgrywki? I jeszcze jakieś zdjęcie wywołujące luźne skojarzenie z Neuroshimą Hex? Ok, jestem kupiony.
Pierwsze wrażenia mają to do siebie, że z czasem muszą przeżyć konfrontację z rzeczywistością. Jak było tym razem? Rozkładamy Chromosome na poszczególne geny.
Gen klimatu
Mikroorganizmy z kosmosu spadły na ziemię, trafiły na stację badawczą, która ma za chwilę ulec autodestrukcji i muszą do tego czasu przetrwać, wzmocnić się, pokonać konkurencję i w ten sposób ocaleć i wydostać się. Nie do końca wiadomo, jak eliminacja innych mikroorganizmów pomaga w przetrwaniu zniszczenia stacji, ale nie czepiajmy się szczegółów.
W tematyce, wykonaniu i promocji Chromosome wszystko krzyczało: to będzie gra z tłem naukowym, może nie takim, jak seria Bios Phila Eklunda, ale przynajmniej udająca poważne podejście do tematu. I jest – miejscami. Miejscami natomiast z niejasnych dla mnie przyczyn jakby od tej naukowości ucieka – albo w stronę abstrakcji, albo dziwnych pomysłów. Geny akcji? Geny telepatii? Kluczowy, być może najważniejszy zasób w grze – punkty losu? Skoro już decydujemy się robić grę w sztafażu naukowym, skoro już dajemy jej tytuł Chromosome, skoro wspieramy to odpowiednią oprawą graficzną to dlaczego konsekwentnie nie dopełnić tego terminologią i mechanizmami?
Gen urody
Choć pudełko Chromosome wygląda bardzo interesująco i efektownie, jego zawartość jest stosunkowo skromna. Plansze graczy to trochę grubszy papier, drewniane sześciany genów są standardowe, tak samo jak żetony samych mikrobów. Zwracającym uwagę pomysłowym gadżetem jest natomiast kostka: czterościenna, choć sześcienna. Chodzi o to, że część krawędzi sześcianu została zaokrąglona w ten sposób, że po rzucie kość zawsze upada na jedną z czterech ścianek, co pozwala na wygodne uzyskanie efektu K4 bez uciekania się do niewygodnego kształtu piramidy.
Gra jest wydana dwujęzycznie (dlatego Chromosome, a nie Chromosom) stąd dwie instrukcje, dwustronne plansze graczy i podwójny tekst na kartach (czasem po angielsku bardziej precyzyjny, niż po polsku).
Gen przystępności
Chromosome, choć jego instrukcja nie jest bardzo długa, wymaga poświęcenia nieco czasu na zasady, bo nie wszystkie mechanizmy w nim zawarte są intuicyjne i chwyta się je poprawnie od pierwszego usłyszenia. Co więcej, początek pierwszej partii również może budzić pewną konsternację, gdyż gra wcale nie sugeruje, jakie działania warto podjąć, by zbliżyć się do zwycięstwa. Na pewno warto rozbudować swój chromosom o nowe geny, pewnie trzeba rozmnożyć swoje mikroby, ale co poza tym? Do tego trzeba już odrobiny doświadczenia i wyobraźni na temat tego, jak rozwija się rozgrywka.
Gen mechaniki
A jak wygląda ta rozgrywka? W skrócie: nasz chromosom to pula genów – zasobów do wydania co rundę. Tymi zasobami możemy opłacić rozmaite akcje naszych mikrobów na planszy. Jest to przeważnie rozmnażanie się, poruszanie, ataki na organizmy przeciwników oraz zdobywanie energii.
Plansza to dowolny układ dużych sześciokątnych płytek tworzących laboratorium, na których będziemy umieszczać nasze żetony – mikroby łącząc je w większe stosy.
Ciekawym i udanym patentem jest wspomniana kwestia energii. Wiele akcji prócz genów wymaga do uruchomienia właśnie energii. Energię przechowują grupy naszych żetonów-mikrobów na planszy. Każda grupa może być naładowana lub rozładowana i jest w tym niepodzielna – nie można wydać części energii danej grupy, dostępne jest wszystko albo nic. Dlatego czasem warto rozbijać grupy, aby móc wydać energię w kilku mniejszych dawkach, czasem zaś zebrać żetony razem by wspólnie je naładować. By było jeszcze ciekawiej mikroby ładują się będąc w pobliżu źródeł energii, które można umieszczać w różnych miejscach planszy. Jednak owe źródła są zarówno dobrodziejstwem, jak i zagrożeniem – przebywanie w ich pobliżu na koniec rundy grozi napromieniowaniem (ujemne punkty, a nawet utrata żetonów). Dlatego wokół źródeł odbywa się ciągły taniec – zbliżyć się, by naładować, ale potem oddalić zanim zaszkodzi. A jeśli jeszcze w rozgrywce bierze udział Cadium… (patrz – gen asymetrii).
Aby zwalczać wrogie mikroorganizmy można je wprost atakować. Tu pojawia się mechanika, która już w mniejszym stopniu mnie zachwyciła. Walka to ni mniej ni więcej porównanie sił grupy atakującej z grupą broniącą i dodanie do nich wyników rzutów kostką. Maksymalna siła grupy to 3, kostka ma wyniki 1-4, zatem jej wpływ jest znaczący.
Nie jest jednak tak całkiem źle: kostkę można przerzucać. Służą do tego wspomniane na początku punkty losu. Co bardzo nietypowe – wymusić przerzut kostki może każdy, nawet gracz nie uczestniczący w danym starciu. Niestety ma to ten przykry skutek, że po każdym rzucie (a w niektórych partiach jest ich sporo) trzeba się upewnić, czy nikt nie korzysta z tej możliwości.
Sam mechanizm modyfikacji chromosomu, czyli dokupowanie nowych genów to to, na co najbardziej ostrzyłem sobie zęby w całej grze. Niestety nie ma w nim wiele finezji: jedna z akcji pozwala dokupić kolejną kostkę, czyli kolejny zasób, który możemy co rundę wydać na odpalanie akcji. Koniec ewolucji. Za plus muszę uznać to, że można ewoluować „świadomie” – drożej – albo tańszym kosztem zdać się na prawdziwie losową mutację. Natomiast przyznam, że w tak geno-centrycznej grze liczyłem na coś więcej.
Gen asymetrii
Wspominałem o rozmaitych akcjach, jakie mogą wykonywać nasze mikroby. Połowa z nich jest standardowo dostępna dla każdego z graczy, jednak druga połowa specyficzna dla każdego gatunku. I są to różnice potężne, powodujące ogromną asymetrię rozgrywki. W pudełku znajdziemy cztery mocno odmienne szczepy mikroorganizmów. Pars błyskawicznie się mnoży: jeśli się go nie przypilnuje, w mgnieniu oka będzie miał na planszy tyle żetonów, co reszta graczy razem wzięta. W dodatku umie się teleportować. Ferrox to zabójca, w porównaniu z konkurencją ma wielokrotnie większe spektrum możliwości jeśli chodzi o eliminację wrogów. Alium kombinuje z własnymi genami: zmienia jedne w inne, reaktywuje, może nawet generować punkty losu – dzięki temu jest bardzo elastyczne. Wreszcie Cadium manipuluje energią – bardzo łatwo ją pozyskuje, a także posiada zupełnie unikatową możliwość wymuszania testów radiacji podczas trwania rundy, co jest tak właściwie alternatywną metodą toczenia walki.
Zdolności poszczególnych gatunków są dobrze pomyślane, potężne, generujące ciekawą asymetrię i nadające charakter rozgrywce. To mocny punkt Chromosome.
Gen rozmaitości
Głównymi czynnikami wprowadzającymi zróżnicowanie pomiędzy partiami jest zestaw gatunków biorących w nich udział oraz, oczywiście i przede wszystkim, działania graczy. Niestety, gra nie posuwa się dalej w urozmaicaniu rozgrywki. Mogłyby za to odpowiadać dwa inne elementy. Po pierwsze plansza – różnica pomiędzy pomieszczeniami to jedynie tak zwana sterylność, która określa, jak dużą grupą da się do pomieszczenia wejść. Aż prosi się, by heksy miały jakieś specjalne działania, dodatkowe współczynniki czy coś innego, co będzie bardziej różnicowało rozgrywkę w zależności od rozłożonej planszy.
Temu brakowi urozmaicenia próbują przeciwdziałać karty wydarzeń. Każda runda to nowa karta modyfikująca jakoś sytuację. Nie są to zdarzenia tak silne, by poważnie zmienić obraz rozgrywki (chyba że ktoś kusi los i trzyma całą populację na „czerwonych”, szczególnie narażonych na wydarzenia heksach), ale potrafią czasem pomóc lub pokrzyżować czyjeś plany. Dla tych, którzy nie lubią takiego losowego krzyżowania jest też wariant gry pozbawiony tego elementu. Jeśli jednak ktoś nie lubi losowości…
Gen losowości
Jeśli ktoś nie lubi losowości, może ciężko przeżyć zetknięcie z mechaniką starć. Kulminacją wszelkich zabiegów taktycznych, jakie przeprowadzamy, jest ten nieszczęsny rzut kością. Owszem, możemy ją przerzucać (inni też mogą), możemy modyfikować genami walki, ale w rozpiętości liczb, w jakiej rozgrywają się starcia różnica między 1 a 4 jest ogromna i w większości przypadków decydująca. I nie ukrywam – wszystko we mnie sprzeciwia się wobec takiego rozwiązania w grze, która wszystkimi pozostałymi elementami promuje intensywne taktyczne myślenie w celu uzyskania choćby niewielkiej przewagi sytuacyjnej. Lubię, kiedy gra nagradza dobre, sprytne, wypracowane ruchy. Nie lubię, kiedy wszystko zrobię dobrze, a potem wyrzucę pod rząd cztery jedynki (autentyczny przypadek kolegi w jednej z partii testowych) i cały ten wysiłek pójdzie na marne.
Z drugiej strony nie mogę nie wspomnieć o tym, że nie w każdej partii w jakiej uczestniczyłem walki były elementem rozstrzygającym. Czasem zdarzało się tak, że dynamika sytuacji i dobór gatunków czyniły bezpośrednią walkę nieopłacalną dla większości uczestników („jeśli mnie zaatakujesz to on wygra”). I bez wątpliwości te partie były ciekawsze.
Nie ukrywam – narobiłem sobie smaku na tę grę o genach, chromosomach i mutacjach. Nie byłem więc zachwycony rozbieżnością między tym, co otrzymałem a moimi oczekiwaniami, szczególnie w kwestii spłycenia i odnaukowienia tematu (nieszczęsne punkty losu). Gry jednak powinno oceniać się po tym, czym są a nie po tym, czego się po nich spodziewamy.
Czym zatem jest Chromosome? Grą składającą się z rozwiązań świetnych oraz rozwiązań niefortunnych. Grą w której elementy bardzo ciekawe sąsiadują z mechanizmami wysoce irytującymi. Grą, w której interesująca, pełna napięcia partia może nastąpić zaraz po partii prymitywnej albo nudnej.
Grą, którą bardzo chciałem polubić, ale która polubić się nie pozwoliła. Chociaż potencjał niewątpliwie miała.
Grę Chromosome kupisz w sklepie
Dziękujemy firmie Cube Factory of Ideas za przekazanie gry do recenzji.
Złożoność gry
(6/10):
Oprawa wizualna
(5/10):
Ogólna ocena
(6/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Do tej gry mamy konkretne zarzuty. Może być fajna i dawać satysfakcję, ale… ale jest jakieś zasadnicze „ale”. Ostatecznie warto się jej jednak bliżej przyjrzeć, bo ma dużą szansę spodobać się pewnej grupie odbiorców.